Podróż do z zachodniego na wschodnie wybrzeże byłaby może i niezła, gdyby nie nasz autobus. Miał on niby być bowiem klimatyzowany. Niestety – klimatyzacja była zepsuta, a okna i tak się nie otwierały. Całe kilka godzin nikt prawie się nie odzywał, trwaliśmy wszyscy minimalizując ruchy, licząc minuty do celu z otartymi ustami próbując łapać powietrze w tej rozgrzanej jak piekarnik puszce. Jesteśmy pewni, że w momencie dotarcia do przystani promów w Surat Thani, byliśmy jak w połowie gotowe pieczone indyki.
Po dotarciu na miejsce, złapaliśmy tuk – tuka, który miał nas podwieźć niemal pod sam hostel. Okazało się jednak, że od miejsca gdzie nas wysadzono, to jeszcze dobrych kilka kilometrów. Dwóch ‘taksówkarzy’ zaoferowało się zabrać nas za bardzo niską cenę. Zgodziliśmy się zatem. Jakże byliśmy zaskoczeni widząc, że nasza ‘taksówka’ to w rzeczywistości… dwa skuterki. Ale przecież my mamy dwa duże plecaki! Och, nie szkodzi, nie szkodzi jak nas zapewniono. Pojechaliśmy zatem, a wyglądało to niezwykle komicznie. Po drodze w końcu straciliśmy się z oczu, także tylko mieliśmy nadzieję znowu się zobaczyć za chwilę ;), co oczywiście nastąpiło. Clong, któremu kask kiedyś uratował życie, naiwnie zagadnął o niego kierowcę. Jak łatwo się domyślić, zostało to potraktowane jako śmieszny żart J.
Hostel okazał się być nowiutki i czysty, a obsługa bardzo miła. Niestety na tym w sumie skończyły się nasze najlepsze wrażenia z Ko Samui. Miejsce to okazało się być przesadnie, czasem wręcz agresywnie nastawione na turystykę. Oczywiście jest to tylko nasze osobiste wrażenie z kilku dni pobytu tam, może mieliśmy po prostu pecha. Ale jak tylko wystawiliśmy stopę poza hostel, byliśmy atakowani ze wszystkich stron atrakcjami nie do przegapienia, ofertami nie do odrzucenia, produktami i usługami o których nawet nie chcieliśmy słyszeć. Nasze wszystkie sensy były wystawione na ciężką próbę i nie wyglądało na to by dało się od tego uciec. Gdziekolwiek, czy to na plaży, czy w świątyni (!), czy w buszu – wszędzie dopadali nas sprzedawcy (nawet narkotyków), interesanci, agenci i licho tam jeszcze wie kto… Przy tym ceny windowane były nie do wiary. Za tą samą trasę tuk – tukiem śpiewali sobie raz 60 a raz 300 Bahtów (THB) za osobę! Nie do wiary. Mimo wszystko zostaliśmy nasze zaplanowane 4 dni, mając nadzieję, że wreszcie uda nam się uciec od tego natręctwa i docenić to miejsce. Zwiedziliśmy większość wyspy, jej piękne świątynie, urokliwe plaże i fantazyjne formacje skalne. Nie umieliśmy jednak oderwać się od tej swoistej nagonki na turystę i nawet jeśli poznaliśmy niejedną bardzo sympatyczną osobę, a okolica była piękna, Ko Samui nie zapadło w naszej pamięci jakoś szczególnie pozytywnie. Krabi i Ko Phi Phi też były bardzo ‘turystyczne’, ale jakoś nikt nam się aż tak nie narzucał na każdym kroku.
Zobaczmy jak tam inne miejscowości w Tajlandii.