Z Penangu popłynęliśmy łódką na kolejną wspaniałą wyspę malezyjską: Langkawi (nazwa właściwie odnosi się do archipelagu 99 wysp, ale największa: Pulau Langkawi, w skrócie nazywana jest po prostu Langkawi). Słynie ona z rajskich plaż i innych naturalnych skarbów (o których za chwilę).
Najmilszą niespodzianką na Langkawi było spotkanie przesympatycznego małżeństwa: Mariusza i Maryam z… Polski! I to nie turystów, nie, nie – oni przeprowadzili się do Malezji na dłuższy czas, jako jeden z przystanków w ich kilkuletniej podróży dookoła świata.
Gdzie też tych naszych rodaków nie zaniesie los… Mariusza, pracownika naukowego jednego z pobliskich uniwersytetów i Maryam, Persjankę mówiącą świetnie po polsku poznaliśmy przez Couch Surfing, a jakże. Zaprosili nas i przyjęli niezwykle ciepło do swojego mieszkania na górnym piętrze wieżowca, z którego widok po prostu zapiera dech w piersiach: złote plaże, turkusowe morze, zielone wzgórza porośnięte dżunglą, stateczki i jachty na horyzoncie, fenomenalne zachody słońca każdego wieczoru… Po prostu widokówka! Nie mogliśmy się na nią napatrzeć. I szczypaliśmy się co chwila w rękę by sprawdzić czy my faktycznie nie śnimy: budzimy się oto każdego dnia od tygodni w coraz to piękniejszych miejscach, zwiedzamy niesamowite zakątki świata a do tego poznajemy fantastycznych ludzi. Co za szczęściarze z nas!
Z Maryam i Mariuszem świetnie nam się spędzało czas, znowu najchętniej byśmy się stamtąd w ogóle nie ruszali… ;)
Pierwszego dnia poszliśmy wszyscy razem na spacer po największym mieście na wyspie: Kuah. Sensację wzbudziły ogromne jaszczury z rodziny waranowatych, tak po prostu wałęsające się po terenie zabudowanym. Napotkaliśmy ich po drodze kilka.
Po południu wybraliśmy się, już sami, na jedną z plaż, gdyż nie mogliśmy się już doczekać by zobaczyć te słynne rajskie zakątki Langkawi z bliska. Pierwsza, ta najbliższa od Kuch nie była zbyt zachwycająca: bez piasku, niezbyt czysta, przystosowana do uprawiania sportów wodnych, nie do pływania. Znajdował się nad nią obóz młodzieżowy, więc przynajmniej poobserwowaliśmy młodych Malezyjczyków jak spędzają czas poza domem. Zakwaterowani w małych drewnianych bungalowach, grali w piłkę, ćwiczyli jakieś występy, śpiewali i biegali dookoła, co dobrą chwilę przykuło naszą uwagę, tak że dopiero po chwili ruszyliśmy na inną plażę: wielką Tanjung Rhu, położoną na przeciwnym krańcu wyspy. Znajdują się przy niej jedynie dwa pięciogwiazdkowe resorty, tak że jest dość pusta, a przy tym ogromnie przestronna – no i… przepiękna! Błękitna, czysta woda, biały piasek, niewielkie, strome skały porośnięte dżunglą wyrastające na linii horyzontu, spokój i cisza przerywana jedynie śpiewem ptaków składają się na magię tego uroczego miejsca. W tej atmosferze w pełni można docenić piękno Langkawi, którego plaże faktycznie dorównują tym Tajlandzkim.
Następnego dnia wybraliśmy się z Maryam i Mariuszem do lasu namorzynowego w północno – wschodniej części wyspy. Wynajęliśmy małą łódkę napędzaną motorem, którą nasz ‘kapitan – kierowca’ zabrał nas na przejażdżkę po wąskich kanałach wijących się wśród mangrowii. Woda jest tu dość mętna, koloru brązowawego, a na brzegach rosną drzewa z odsłoniętymi na około metr korzeniami zatopionymi w wodzie. Całe podłoże w głąb lasu stanowi błotniste i wodniste bagno, przeplatane wysokimi korzeniami. Namorzyny stanowią świetny ekosystem, z fauny widzieliśmy znowu wielkiego jaszczura pływającego koło naszej łódki, mnóstwo ptaków oraz małe (ale krzykliwe) małpy. Pierwszy przystanek mieliśmy przy jaskini nietoperzy. Najpierw przeszliśmy po wybudowanej drewnianej platformie, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć mangrowia ‘od wewnątrz’, a potem długim tunelem w ciemnej grocie w poszukiwaniu nietoperzy, których zobaczyliśmy kilka śpiących sobie u sklepienia. A potem z powrotem do łódki. Im bardziej zbliżaliśmy się do morza, tym przesmyki wodne stawały się szersze. Niektóre z nich wykorzystywane są jako ‘parking’ dla łódek i jachtów. Zatrzymaliśmy się też przy farmie rybnej, gdzie w kilkunastu malutkich kwadratowych siatkach zanurzonych w wodzie trzymane są różne gatunki ryb. Mają tam one bardzo ciasno i pieką się bezlitośnie w skwarnym słońcu, jako że siatki są bardzo płytkie. Ogólnie dość przykry widok… Po krótkiej wizycie popłynęliśmy dalej. Tym razem na pełne morze, gdzie nawet wysiedliśmy na jednej z maleńkich plaż, by pstryknąć parę fotek. Później jeszcze przez jakiś czas kluczyliśmy po tym fascynującym miejscu, by w końcu wrócić do niewielkiej zatoczki portowej, z której wcześniej wyruszyliśmy. Popołudnie spędziliśmy znowu w stylu Langkawi – czyli na kolejnej wielkiej plaży: Cenang - tym razem mniej ustronnej, ale za to pełnej różnych atrakcji turystycznych, jak skutery wodne, parasailing itp., knajpek, no i turystów zewsząd. Dzień zakończyliśmy zakupami na nocnym targu, odbywającym się co tydzień po zmroku w Kuah. Popróbowaliśmy różnych przysmaków i kupiliśmy świeże owoce. Musimy przyznać, iż rozpieszczeni przez raj kulinarny w Penangu, nie wiele rzeczy smakowało aż tak dobrze, ale mimo wszystko nie było powodu do narzekania. W końcu każde miejsce ma swoją specyfikę i urok, tak jak każda, nawet ta sama potrawa doprawiona jest z reguły tą szczyptą niezapomnianej wyjątkowości…
Ponieważ wciąż nie dość nam było rajskich plaż, wybraliśmy się kolejnego dnia na wycieczkę po okolicznych mniejszych wysepkach, składających się na archipelag Langkawi. Niektóre podziwialiśmy z morza, na innych schodziliśmy na ląd. Najpierw wysiedliśmy na wyspie Pulau Dayang Bunting, gdzie po krótkim spacerze po dżungli dotarliśmy do uroczego Jeziora Brzemiennej Dziewicy, otoczonego szczelnie przez wysoko pnący się las, z krystaliczną wodą w kolorze głębokiej, ciemnej zieleni. Wynajęliśmy na godzinę rowerek wodny i delektowaliśmy się tą zieloną oazą. Kolejny przystanek stanowiła piękna, bezludna wysepka, z białą plażą i turkusową zatoczką pełną ryb i muszli mieniących się wszystkimi kolorami tęczy. Jeśli wcześniej, w Polsce, zamykaliśmy oczy i wyobrażaliśmy sobie sielankowy, własny maleńki raj na ziemi, to chyba właśnie tutaj biegły nasze myśli. Langkawi jest przepięknym miejscem, a w połączeniu z nienarzucającą się szeroką ofertą turystyczną i wspaniałą malezyjską gościnnością (a dla nas też i polską J) stanowi prawdziwie idealne miejsce na zarówno leniwe, jak i aktywne wakacje połączone z poznawaniem egzotycznej kultury i barwnych tradycji, których w Malezji nie brakuje na każdym wręcz kroku.
W dzień naszego wyjazdu zerwała się ogromna ulewa, także opuszczaliśmy Maryam i Mariusza oraz Langkawi tak samo smutni i rzewni jak ta aura. Wielobarwna i niezwykle przyjazna Malezja bardzo przypadła nam do serc. Ale przyszedł czas by ruszyć dalej, a ku pokrzepieniu wiedzieliśmy, że jeszcze tu zajrzymy w drodze powrotnej do Singapuru za kilka tygodni.