Podróż Kolory Czarnego Lądu - Safari, czyli oko w oko z piachem i kurzem



Do tego miejsca relacja była mniej więcej chronologiczna. Napisałem co prawda także dalszy ciąg w tej samej konwencji, jednak po przeczytaniu stwierdziłem, że czegoś równie nudnego nie przeczytałby chyba nikt… W związku z tym, drugą część naszej podróży opiszę nieco inaczej.

TRASA SAFARI

O ile pierwsza cześć była poświęcona wytworom natury lub ludziom, to druga była typowym safari w pogoni za zwierzakami. Przejechaliśmy wiele setek kilometrów po drogach, o jakich istnieniu nie wiedziałem. Nawet na rubieżach naszego pięknego kraju nie ma czegoś podobnego. Pięć pełnych dni w trzęsącym się i skaczącym samochodzie. Część w tym samym busiku którym zaczęliśmy podróż, ale już w Botswanie przesiedliśmy się do prawdziwych odkrytych LandCruiserów, które stanowią na oko ponad 90% samochodów terenowych. Jakoś inne marki się nie przebiły i widać je dość rzadko. Podobno to kwestia niezawodności w tych warunkach.

Ale ponieważ na rabat od Toyoty nie mogę z tego powodu liczyć, kończymy z kryptoreklamą i kilka zdań opisu tego co nas spotkało. Zwierząt poza kilkoma specjalnymi wypadkami opisywał nie będę, bo koń jaki jest każdy widzi …

Trasa naszego safari wiodła najpierw przez park Etoscha, od Okaukuejo campu leżącego niedaleko Anderson Gate, wzdłuż jeziora (tym razem pełnego wody), aż po Namutoni na wschodnim krańcu parku. To był cały dzień. Późnym wieczorem dojechaliśmy do miejscowości Tsumeb, gdzie nocowaliśmy w hotelu Minen Hotel, dawnym hotelu górniczym.

Kolejny dzień, to była bardzo męcząca całodzienna jazda do Botswany. Trasa wiodła z Tsumeb, przez Grootfontein, Rundu (na północy), Bagani, przejście graniczne w Mohembo, a dalej przez Sehitwa aż do Maun, gdzie spędziliśmy noc nad jednym z odpływów (bo tak chyba trzeba je nazywać) w delcie Okawango. Ten dzień kojarzył się jedynie z wczesnoporannym wyjazdem z Tsumeb (przed świtem) i całym dniem szybkiej jazdy po asfaltowych drogach.

Kolejny dzień zaczął się od wyprawy po rzece, najpierw szybkim statkiem, a potem dłubankami mokoro po pięknej delcie. Zwierząt nie było za wiele, poza krokodylkiem z reklamy Lacoste i takich mniej więcej rozmiarów i skrajnymi emocjami przy każdym przechyle mokoro, co w razie czego ratować najpierw. Aparat, plecak z komputerem czy siebie … Oczywiście starałbym się ratować aparat.

Dalej nasza trasa wiodła do Savuti, które jest częścią parku narodowego Chobe, gdzie spędziliśmy kolejną noc. Dalej ruszyliśmy na zwiedzanie rzeki Chobe, na razie od strony lądu, które po całym dniu jazdy zakończyliśmy noclegiem w Kasane. Niestety z powodu późnego potwierdzenia terminu wycieczki przez nasze biuro, nie udało się nocować na terenie parku. Nie wszyscy byli z tego powodu źli, bo można było się w miarę normalnie wyprysznicować, a niektórzy (w tym autor) za niewielką dopłatą skorzystali z możliwości nocowania w normalnym pokoju w lodge.

Kolejny dzień zaczął się tym razem od zwiedzania rzeki Chobe z pokładu niewielkiego statku. Zwierzaków było co niemiara. W zasadzie spokojnie mogę powiedzieć, że takie widoki do tej pory widziałem tylko w TV. Nieskończona zielona równina nad rzeką, na której pasą się tysiące zebr, antylop, słoni, bawołów, … Do tego krokodyle łapiące promienie słoneczne i lwy spokojnie obserwujące spacerujące w pobliżu tony żywego mięsa… Między nimi stada guźców żerujących w śmieszny sposób na ugiętych kolanach. Niesamowite.

Rano pożegnaliśmy bez większego żalu Willa i Simona i po powrocie z przejażdżki po Chobe, przesiedliśmy się z powrotem do autobusiku, który zawiózł nas na granicę Zimbabwe, podążąjąc do Victoria Falls, aby zobaczyć na własne oczy to, co widział Livingstone.

Ale zanim przeniesiemy się do Wodospadów Victorii, kilka zdjęć lokalnej fauny w kolejnym punkcie podróży. 

  • domek
  • chaty
  • oczekiwanie
  • monopolowy
  • nasze Toyoty
  • kredowa droga
  • wspólne zmartwienia...
  • jedziemy
  • teren
  • mokoro
  • Okawango
  • wioślarz
  • mokoro
  • chińska autostrada
  • piach
  • podjazd
  • zakopani
  • korek