Walvis Bay, położone około 30 kilometrów na południe, ma już inny styl. Zabudowa jest bardziej europejska i nie ma w nim elementów poniemieckich. Jest za to centrum z kilkoma sklepami, w tym tak znane marki jak Woolworth. Samo miasteczko nie rzuca na kolana. Wartością dodaną jest laguna, stanowiąca naturalny port, zamieszkała przez delfiny, foki, pelikany i wiele innych stworzeń. Można je obserwować z pokładu jednego z licznych katamaranów pływających z turystami. W cenie naszej wycieczki znalazły się także świeże ostrygi z szampanem na lunch, a także foki poruszające się z gracją po pokładzie łodzi i pozujące z wdziękiem do fotografii rodzinnych. Dodatkową atrakcją okolic miasteczka jest możliwość wybrania się quadem na przejażdżkę po wydmach. Nawet dla całkowitego laika – pierwszy raz jechałem na tym czterokołowcu, możliwość podziwiania z bliska kilkudziesięcio metrowych wydm jest warta zachodu.
Warto wspomnieć o jednej ciekawostce. Mianowicie o technologii budowania dróg blisko oceanu. Na mapie Namibii widać, że jest dość rzadka sieć dróg asfaltowych łączących największe miasta. Poza nimi jest bardzo rozbudowana sieć dróg szutrowych i gruntowych, po których mogą się poruszać w zasadzie wyłącznie samochody wyposażone w napęd 4*4. Jednak w bliskości oceanu spotkaliśmy jeszcze jeden typ drogi. Na pierwszy rzut oka nawierzchnia wyglądała jak zwykły asfalt, może trochę bardziej nierówny, ale akurat pod tym względem nie odstawał specjalnie od tego, co dzieje się na zwykłej gminnej polskiej drodze. Okazało się, ze droga jest zbudowana mieszanki piasku i wody morskiej. Zasychająca sól w połączeniu z piaskiem, tworzy niesamowicie twardą i przyczepną strukturę. Brak opadów powoduje, że można z nich korzystać cały rok, a koszt budowy jest śmiesznie tani… Niestety nie da się tego przenieść w nasze realia, a szkoda. Może wtedy stalibyśmy się potentatem autostradowym? Kraj miodem, mlekiem i solą płynący – Polska :)
Ponieważ naszym celem nie było zwiedzenie tylko Namibii, a znacznie większego obszaru, zabrakło w rozkładzie takich miejsc, jak Wybrzeże Szkieletów, miasteczko widmo – Kolmanskop, czy bardzo niemieckie Luderlitz. Ale być może jest to dobry powód, aby jeszcze kiedyś tu wrócić.
Za to w jadłospisie mamy jeszcze dwa etapy, czyli wizytę w plemieniu Himba, a także całodzienne safari po parku Etosha. A więc jedziemy, a raczej lecimy dalej.