HOTEL NA RZECE
Po wizycie w bardziej naturalistycznej części Kolei Śmierci, pojechaliśmy, a raczej popłynęliśmy do hotelu na rzece. Hotel był opisywany dość tajemniczo, ale podobno miał mieć trzy gwiazdki :) więc czekaliśmy spokojnie. Nocleg w tym, bądź podobnym hotelu, jest żelazną częścią wycieczek po Tajlandii. Pewne zdziwienie wzbudziła informacja jaką otrzymaliśmy jeszcze rano, że z powodu transportu do hotelu (rejs łódką), można zabrać ze sobą tylko niewielką torbę. Duże torby zostają w autobusie. Pierwszy ZONK, ponieważ nie wszyscy przygotowali sie na taką ewentualność. Ale OK.
Drugi ZONK nastąpił nieco później, już przed zaokrętowaniem się na łódkę, a mianowicie rozeszła się informacja, że w hotelu nie ma prądu (o tym wiedzieliśmy już wcześniej z materiałów), ale co za tym idzie, nie ma także CIEPŁEJ WODY (!). ZZZZZOOOONNNNNKKKK. Zapewne to już moje lenistwo, wiem że prawdziwi podróżnicy w tej chwili potraktują mnie jak mięczaka i mieszczucha i co tam jeszcze, ale jednak lubię się rano prysznicować w CIEPŁEJ wodzie... Na początku potraktowaliśmy to jako dowcip. Cóż, wszystko było prawdą, ale wcale nie było tak źle jak można było się obawiać.
Po blisko czterdziestominutowym rejsie w ciemności po rzece w wąskiej łódce (chlapie), dopłynęliśmy do hotelu. Robił wrażenie. Na zakolu rzeki, na wodzie, ustawionych było około dziesięciu budynków połączonych w szereg. Budynku stały na sporych pontonach i pływakach i były zacumowane linami w odległości jakichś 15 metrów od brzegu. Cały hotel był oświetlony blaskiem lamp naftowych (ciekawe czy odwiedza ich jakaś inspekcja PPOŻ...). Na szczęście nie są w Unii Europejskiej, więc mogą robić takie hotele...
Bardzo przydała mi sie lampka "czołówka", którą zabrałem z domu na wszelki wypadek. Aha, dobrze zabrać ze sobą alkohol z bagażu autobusowego, bo w hotelu co prawda jest, ale poziom cen jest hmmm... wysoki :)
Pokoje bardzo miłe, ale czuć wilgoć. Pomiędzy deskami podłogi słychać plusk wody. Odkręcenie kranu daje jednoznaczne potwierdzenie, że ciepłej wody nie ma. Także nie ma z pewnością elektryczności. Przed każdym domkiem na zadaszonych werandach stoją ławy (znakomito do biesiadowania), a także wiszą hamaki. O ile wiem, kilka osób spało po prostu w hamakach na zewnątrz. Było całkiem ciepło, a o dziwo, nic nie latało i nie chciało pić naszej krwi.
Atrakcją wieczoru miał być występ muzyczno- taneczny plemienia Monów (kilka zdań w kolejnej części), jednak przewodnik uprzedzał nas, że jest to specyficzne przeżycie, i że on pod koniec około 30 minutowego występu zaczyna czuć harmonię i rytm tej muzyki.
Ja nie znalazłem. Taniec był bardzo prosty, "muzyka" bardzo specyficzna, tylko stroje ładne. Można sobie darować.
Zdecydowanie za to polecam godzinny tajski masaż (400 bht - 32 zł) który daje możliwość relaksu po ciężkim dniu.
O poranku, po całkiem smacznym śniadaniu, poszliśmy zwiedzić leżącą kilkaset metrów od hotelu, już na lądzie, wioskę plemienia Monów. Plemię jest dość interesujące, ponieważ dawno temu ci ludzie uciekli z Birmy przed prześladowaniami i znaleźli ziemię w Tajlandii. Król pozwolił im się zatrzymać w tym miejscu, jednak nie zostali obywatelami tego kraju. Stają się nimi tylko jeśli wżenią się w jakąś tajską rodzinę. Pracują przy obsłudze takich hoteli i tyle.
Wioska miała charakter bardzo turystyczny, a ja szukałem cały czas śladów obecności elektryczności, ale nie znalazłem. Chyba rzeczywiście jej tam nie ma. Znalazłem za to kilka samochodów na parkingu pod palmami :) całkiem porządnych.
Jeszcze przy śniadaniu mieliśmy okazję obserwować kąpiel słonia w rzece (jest zapisana jako atrakcja w opisie wycieczki :)), a potem już podczas zwiedzania, miałem okazję zobaczyć tego samego słonia trenującego (oczywiście z jeźdźcem na grzbiecie) grę w piłkę nożną. Ciekaw jestem, czy nasza reprezentacja ... (***komentarz poniżej pewnego poziomu***). Zresztą boisko do koszykówki także nie było przygotowane do rozegrania meczu...
Z hotelu można wrócić na dwa sposoby. Jednym jest powrót w łódce (aha, jeszcze przypomniało mi się, że temperatura wody w prysznicu była rankiem całkiem do wytrzymania i dało się wziąć prysznic :), a drugim spływ rzeką w kapoku.
Ja wybrałem to drugie, ale ponieważ mój aparat nie jest wodoodporny, nie mam zdjęć z tego wydarzenia. Woda w rzece ma temperaturą co najmniej 25/26 stopni, jest tylko dość mało przezroczysta. Ale to zanieczyszczenia organiczne, w końcu jesteśmy w górach (tak sobie to tłumaczyłem). Tuż przed wejściem do wody naszej grupy, było kilkoro odważnych, ktoś powiedział, że widział jak z kuchni wyrzucali do rzeki odpadki po śniadaniu, co nieco zepsuło nam dobry nastrój. Ale wycofać było się już trudno...
Spłynąłem, było bardzo fajnie, ciepło, leniwie, bez nadmiernych emocji, ale przyroda dostarczała pięknych widoków. Poranna mgła unosiła się znad rzeki odsłaniając zbocza gór. Warto było.