Podróż Podróż na Wschód (Neverending Story)
Ta relacja jest w trakcie całkowitej i dogłębnej przebudowy, więc nie dziwcie się, że coś tu nie gra;-)
W zasadzie przygoda (tak, tak... nie ukrywam, że dla mnie była to przygoda) zaczęła się już w Birmingham, od... urwanego skrzydła. OK, przesadziłem. Nie całkiem urwanego, ale tak trochę. Odrobinkę tylko. No zahaczył jakiś osioł prowadzący wózek ze schodkami o końcówkę skrzydła i samolot do lotu już się nie nadawał.
Wysiadka i prawie pięć godzin czekania na kolejny samolot. Bez "przepraszamy", jakiejkolwiek kanapki, czy marnej butelki wody. Ot... Ryanair... Czego więcej się po nich spodziewać? Może tylko kosmicznie oszukańczych cen biletów.
[dla ciekawych, rozliczenie biletu dla dwóch osób:
- 31.56 GBP Total Fare
- 88.76 GBP Taxes, Fees & Charges
- 40.00 GBP Passenger Fee: Checked Bag(s)
- 20.00 GBP Passenger Fee: Web Check in
- 20.00 GBP Passenger Fee: Debit Card Fee
- 200.32 GBP Total Paid
...i nie chodzi, bynajmniej, o to, że drogo! Sto funtów na głowę, to cena jak najbardziej dopuszczalna i akceptowalna. Perfidia Ryanair'a tkwi w chamskich i bandyckich dodatkach do ceny. A mówiąc jeszcze ściślej, w ich wysokości.
Opłaty lotniskowe i podatki? Luzik, każdy je płaci. Ale... Opłata za bagaż? Trzydzieści funtów za piętnaście kilogramów? Żart! W bardzo złym guście. Opłata za płatność kartą? Jasne, jest wszędzie, ale nie w wysokości dwudziestu (!!!) funtów, czyli +/- stu złotych!
Nic to... Ulżyłem sobie...]
Później był Gdańsk, w którym nie działo się nic, poza tym, że Duzinek machała do przelatujących samolotów, a Papa Zwierz delektował się kawą u Zwierza Starszego, oczekując niecierpliwie przylotu Syna Marnotrawnego.
Dalej Pasłęk - dom rodzinny, z którego kilka fotek na końcu. Długa... brak mi słów jak długa... podróż pociągiem do Białegostoku - to z kolei rodzinne miasto Pani Zwierzowej.
Tak... Każdy skądś pochodzi. Niezbyt odkrywcza to prawda. Jedni w tym względzie mają lepiej, inni gorzej, a jeszcze inni całkiem zwyczajnie. No bo urodzić się i dorastać w Krakowie, Trójmieście, czy Poznaniu, to przyjemność. Oczywiście pomijam blokowiska i slumsy! Ale do takich Krynek, dajmy na to, sentyment mają tylko Tusia i Wojtek, co zdecydowanie trąci egzaltacją. Ewentualnie delikatnym masochizmem...
Jest jeszcze środek. Takie tam... ani szczególnie fajne, ani zbytnio przygnębiające miejsca. Rzecz jasna dystans ten wyrabia się z czasem. Najczęściej patrząc na "swoje rodzinne miasto" gdzieś z daleka, albo z niewielka pomocą cudzych oczu.
Do Mojego Miasta, miałem zawsze stosunek... wysoce umiarkowany, jak mawiał poeta Świetlicki. Za młodu najważniejsi byli kumple i zaciszne miejsce do konsumpcji tanich win krajowej produkcji. Trochę później liczył się spokój i bezpieczeństwo. Dziś... Cóż... Dziś to miasto Rodziców i Najlepszych Przyjaciół. Miasto, którego każdy kamień, każda ulica, park, ławeczka, domy, osiedla... coś przypominają. Czasem są to miłe wspomnienia, a czasem przywołujące smutek. Ot... jak to w życiu... czasem słońce, czasem deszcz...
Niestety, ostatnio spędziłem w moim Pasłęku tylko kilka godzin. Nie bardzo miałem czas na fotografowanie jego, i tak skromnych atrakcji. Stare fotki, po styczniowej awarii komputera, odpoczywają gdzieś w krainie umarłych bitów. Wrzucam tych kilka, które powstały w drodze do lodziarni i hurtowni papierosów, zobowiązując się jednocześnie, następnym razem przywieźć więcej. Może ktoś... przypadkiem, będąc w okolicy... zajedzie i pomyśli: "Fakt, takie miasteczko nie mogło dać światu innego Zwierza"...
Poza tym, z Pasłęka tylko "rzut beretem" do jednego z najciekawszych zabytków sztuki inżynieryjnej w Polsce, Europie... ba! na całym świecie - Kanału Elbląskiego.
W Olsztynie, gdy jedziemy na wschód, pociąg pustoszeje i w zasadzie do Białego można mieć przedział tylko dla siebie. W sumie fajna sprawa, bo przez kolejnych kilka godzin Pani Zwierzowa może sobie spokojnie przysypiać. Ja mam trochę gorzej...
Nie potrafię spać w podróży. Nawet w czasie tych najdłuższych czuwam, ucinając sobie najwyżej krótkie drzemki. Czasem, na przykład przy kilkunastogodzinnych lotach przez Atlantyk, jest to strasznie męczące. Innym znów razem, potrafi być nawet przyjemne. Najmniej uciążliwe są pod tym względem właśnie podróże pociągami (choć w przypadku PKP można mieć wiele zastrzeżeń...)
Ale skoro mowa o Biebrzy i Rybaku - włóczęgach północy, wszelkie niedogodności rekompensują widoki za oknem. Oczywiście pod warunkiem, że trafi się akurat piękny, słoneczny maj...
Na Suwalszczyznę przygnały nas (a w zasadzie Moją Panią) obowiązki służbowe - komunia Małego Kuzyna. Mój entuzjazm byłby pewnie umiarkowany, bo zawsze gdy stąpam po święconej ziemi, strasznie grzeją mi się podeszwy, ale TA uroczystość odbywała się w jednym z najurokliwszych zakątków Polski. W słynnym, "papieskim" klasztorze kamedułów w Wigierskim Parku Narodowym.
Dawny klasztor, dziś zamieniony w Dom Pracy Twórczej, stoi na wzniesieniu Półwyspu Wigierskiego. Budowany od 1667 roku i rozbudowywany przez 132 lata, w czasach zaborów i dwóch wojen światowych popadł w, niemal całkowitą, ruinę. Odnowiony w latach 60., służy za schronienie poszukującym spokoju artystom sztuk wszelakich i różnej jakości.
[Więcej historii na stronie DPT w Wigrach]
Na pokomunijny poczęstunek przenieśliśmy się do gospodarstwa agroturystycznego w Tartaku. Tu bardzo przyjemnie kontempluje się rzeczywistość siedząc na brzegu Jeziora Wigry (tudzież Pierty, bo nie mam pewności, z której strony drogi byliśmy;-)
Białystok to nasz punkt wypadowy do eksploracji Podlasia. Zawsze mamy poważny problem żeby zwleć się z łóżek przed południem (w końcu skoro jesteśmy w Białym, znaczy że mamy urlop, prawda?), przez co później wszystkie plany musimy mocno weryfikować.
Poza tym, jest tu Teściowa, są przyjaciele Mojej Pani, więc nie wypada tak tylko wpadać i wypadać.
Niestety, zawsze brakuje czasu na zwiedzenie samego miasta (mi, bo Pani Zwierzowa zna je na tyle, że nie koniecznie jej się chce;-). To co do tej pory udało mi się zobaczyć, opisałem w relacji Białystok - oblicza miasta.
Dla jednych są apoteozą kiczu, dla innych wyrazem religijnego natchnienia. Raczej niewielu przechodzi obok nieporuszonych...
Kolejny dzień postanowiliśmy przeznaczyć na wycieczkę bardziej krajoznawczą niż towarzyską. Zaczęliśmy od Supraśla...
Bomba! Klasztor Męski Zwiastowania N.M.P. od szesnastego wieku przechodził z rąk do rąk między prawosławnymi, unitami i katolikami. Był niszczony i grabiony. Działała tu fabryka tekstylna, sierociniec i szkoła rolnicza...
W końcu, w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, po prawie pięciuset latach burzliwej historii, monastyr wrócił do pierwotnych właścicieli - Kościoła Prawosławnego. Dziś jest jednym z pięciu funkcjonujących w Polsce klasztorów obrządku wschodniego.
Jak głosi legenda, o lokalizacji supraskiego monastyru zdecydowała opatrzność (albo ślepy los). Kilka kroków od dzisiejszych zabudowań klasztornych, w zakolu rzeki Supraśl zatrzymać się miał krzyż puszczony na wodę w Gródku, przez tamtejszych mnichów. Uznali to za znak niebios i wznieśli w tym miejscu najpierw drewnianą cerkiew, a z czasem cały kompleks. Pustelnicy poszukiwali spokojnego miejsca do kontemplacji, nauki i chwalenia Pana.
Nie mogli wybrać lepiej, bo do dziś Supraśl to spokojna i cicha mieścinka. Zabudowana parterowymi, drewnianymi domkami, z których wiele ozdabia tabliczka "zabytek klasy zerowej". Ruchu nie ma tu prawie żadnego, a po ulicach spaceruje głównie młodzież. W tym sporo "kolorowych" uczniów Liceum Plastycznego.
Zresztą, jakiś specyficzny ferment musi unosić się w supraskim powietrzu. Chyba nieprzypadkowo powstał tu i nadal funkcjonuje jeden z najważniejszych polskich teatrów niezależnych - Teatr Wierszalin.
Przejazdem, czy na dłużej... Warto tu wpaść!
[Więcej informacji na stronie klasztoru]
soon...
Poza wszystkim (co być może wkrótce pojawi się powyżej), Sokółka stanowi początek Szlaku Tatarskiego i jest bramą do krainy Sokólskich wiatraków.
Bohoniki - to dopiero egzotyka! Przynajmniej dla mnie...
...też włóki i wioski wieczyście onymże i sukcesorom nadawszy i darowawszy, na onych budować się, osadzać i przedać, zostawić i podług woli i upodobania swego dysponować z obligiem tylko usługi wojennej wiecznymi czasy pozwolił i ubezpieczył.
Tymi, niejasnymi przyznajcie, słowami, 12 marca 1697 roku Jan III Sobieski, w uznaniu waleczności i lojalności wobec Korony, przyznał Tatarom służącym w polskiej armii wsie Bohoniki i Drahle.
Z czasem ludność tatarska zasymilowała się z Polakami, a w skutek rożnych historycznych zawirowań rozproszyła po całym kraju. Dziś, potomkowie dawnej Jazdy Tatarskiej stanowią niewielką, pięciotysięczną mniejszość. W samych Bohonikach pozostały zaś zaledwie cztery rodziny. W zasadzie jedynym wyróżnikiem tej całkowicie spolonizowanej grupy jest religia - Islam.
Dzięki niej, kilka razy w roku ta mała podlaska wieś ożywa. Na muzułmańskie święta, do jednego z czterech meczetów w Polsce, ściągają tu bowiem wyznawcy Allaha z całego kraju.
Największą atrakcja bohonickiego meczetu, jest fakt, że... jest meczetem. Zjawisko to w Kraju nad Wisłą dość rzadkie i niezwykłe. Drewniany, kwadratowy budynek z minaretem na środku bardzo przypomina podlaskie cerkwie i wiejskie kościółki, więc w tym sensie egzotyka umiarkowana. Wnętrze natomiast przypomina wszystkie meczety świata. Podzielone jest na dwie części - osobna dla kobiet i osobna dla mężczyzn, "żeby nie rozpraszać się podczas modlitwy" - jak wyjaśniła Pani Eugenia - opiekunka meczetu. Dodatkowo wydzielono mihrab, czyli niszę wskazującą kierunek Mekki, bo jak zapewne wszyscy wiedzą, Muzułmanie zawsze modlą się zwracając twarz w kierunku Świętego Miasta Islamu.
Nie ma tu oczywiście bogactwa bliskowschodnich domów modlitwy. Jedynymi ozdobami są kaligrafowane cytaty z Koranu i kilka kilimów przedstawiających meczety z innych części świata.
Osobna historia to wspomniana Pani Eugenia. Wiekowa opiekunka fantastycznie opowiada dzieje zarówno polskich Tatarów jak i samej świątyni, okraszając je ciekawostkami i anegdotkami, jakich próżno szukać w publikacjach.
Doskonale radzi sobie też z dzieciakami. Mieliśmy pecha trafić na wycieczkę szkolną, ale Pani Gienia szybko ustawiła opornych i popisujących się, a na koniec odpytała z przerobionego materiału. Normalnie show!
Na porośniętym lasem wzgórzu za wsią leży mizar - cmentarz muzułmański. Znów, jeden z zaledwie kilku do dziś istniejących w Polsce. W zasadzie od "normalnych" cmentarzy odróżnia go tylko brak krzyży. Zamiast nich, na nagrobkach umieszcza się symbol półksiężyca i gwiazdy, ozdobne kaligrafie cytatów z Koranu, a czasem, co zaskakujące, zdjęcia zmarłych.
W starej, położonej bliżej szczytu wzniesienia, części mizaru znaleźć można groby pochodzące jeszcze z osiemnastego stulecia. Niestety, większość z nich jest dziś już w stanie niemal uniemożliwiającym identyfikację.
Acha.. Uwaga na kleszcze! Atakują! Mnie jeden dopadł.
[Więcej informacji w wikipedii]
Spokojnie, nie "relacji". Koniec Polski, czyli Krynki. Zajechaliśmy tu w zasadzie tylko po to, żeby pokręcić się na słynnym rondzie i coś zjeść.
Rondo mnie nie powaliło, choć pewnie gdybym to ja prowadził, mógłbym być lekko skonfundowany.
Za to placek ziemniaczany wielkości talerza... dużego talerza... mimo że odgrzewany, był całkiem smaczny. Albo byłem bardzo głodny?
Po krótkim spacerze, ruszyliśmy dalej. Na poszukiwanie tajemnicy...
Żeby przyjechać do Grzybowszczyzny... czy żeby w ogóle jej szukać... trzeba najpierw przeczytać Wierszalin. Reportaż o końcu świata Włodzimierza Pawluczuka. Inaczej wcale się tu nie trafi, a nawet jeśli, nie poczuje się niezwykłości tego miejsca.
W skrócie... Na początku dwudziestego wieku, a szczególnie w okresie międzywojennym, na Podlasiu zaroiło się od wszelkiej maści proroków i sekciarzy wieszczących a to końce świata, to znów różne katastrofy i inne niezwykłe wydarzenia. Skala zjawiska była fenomenem, który z nieznanych mi przyczyn nie doczekał się szerokich opracowań naukowych czy historycznych. Nie wiem, może ludzie wstydzili się przyznać do naiwności i po fakcie woleli zwyczajnie o całej sprawie zapomnieć?
Dzięki Pawluczukowi i jego, skromnej skądinąd, książce, nie umarła pamięć o jednym z najciekawszych przedstawicieli tego sekciarskiego epizodu w dziejach prawosławia.
Otóż, w Wierszalinie, osadzie której darmo szukać na jakichkolwiek mapach (my już w drodze do Grzybowszczyzny posługiwaliśmy się mapami geodezyjnymi!), leżącej gdzieś w Puszczy Knyszyńskiej "nauczał" niejaki Eliasz Klimowicz, znany lepiej jako Prorok Ilja. Kilka niezwykłych zbiegów okoliczności sprawiło, że miejscowa, ciemna i niepiśmienna ludność uwierzyła w boskość Ilji. Centrum działalności sekty stała się właśnie Stara Grzybowszczyzna.
Tu "sama wyrosła z ziemi" stojąca do dziś cerkiew. Oczywiście sama wyrosła tylko w legendach, bo w rzeczywistości jej budowę sfinansowano ze środków pozyskanych przez Proroka. Choć do końca nie wiadomo w jaki sposób udało mu się je zdobyć. Nieważne... W każdym razie wokół cerkwi, Ilji i jego sekty zaczęło zbierać się coraz więcej wyznawców, oczekujących, a jakże, Końca Świata i Sądu Ostatecznego, który miał się odbyć w leżącej tuż obok świątyni dolince, zwanej Doliną Jozafata...
Jak łatwo zauważyć, przepowiednie Proroka nie spełniły się, a on sam... przepadł bez wieści. Teorii jego zniknięcia jest kilka. Od fantastycznych, głoszących iż żywcem wstąpił na niebiosa, po nie mniej nieprawdopodobne, w których to Ilja skończył na Kremlu doradzając sowieckim przywódcom. Naprawdę wiadomo tylko tyle, że wierni zniecierpliwieni przeciągającym się oczekiwaniem na Koniec Świata chcieli nieco przyspieszyć bieg historii... krzyżując żywego boga. Ten przeraził się i uciekł... Chyba... W każdym razie zapadł się pod ziemię.
Wierszalina, "centrum iljowego wszechświata" nie udało nam się niestety odnaleźć. W tym rejonie nie ma już asfaltowych dróg, a dodatkowo rozpętała się szaleńcza ulewa, która leśny, piaskowy dukt zamieniła w potok błota. To było trochę za dużo dla naszego lanosa. Poddaliśmy się... Centrum wszechświata nie zając - nie ucieknie. Jeszcze tam trafimy!
Kruszyniany, to druga po Bohonikach "tatarska" wieś na Podlasiu. Dlatego ich historie są niemal identyczne. Powtarza się Sobieski, waleczność, lojalność wobec Rzeczpospolitej, itp. Powtarzają się też elementy architektury i wystroju.
Dojechaliśmy tu dość późno, ale mimo pory i wciąż trwającej ulewy, postanowiliśmy zajrzeć. Mieliśmy farta. Trafiliśmy na pranie dywanów i tylko dlatego meczet nie był jeszcze zamknięty. Poza tym, mieliśmy go tylko dla siebie! Włącznie z opiekunem - Dżamilem.
Na pierwszy rzut oka normalny gość, ale... Tatuaż na szyi, dość wyluzowany sposób opowiadania historii...
- Czy ty aby nie bywałeś na skłocie w Białym? - zapytała Moja Pani.
- Owszem, zdarzało mi się - Usłyszała w odpowiedzi.
- A na obozie antygranicznym w Krynkach?
- Ba!
No i się wyjaśniło, że z Dżamila raczej Al Kaida pożytku mieć nie będzie, bo chłopak porządny z sercem na właściwym miejscu i zdrowymi, antyfundamentalistycznymi poglądami. Mnie osobiście rozbroił odpowiedzią na pytanie o alkohol. Jak wiadomo, Koran zabrania jego spożywania. Cóż... "Akurat tego zakazu nie przestrzegam. Na Sądzie Ostatecznym, wszystkie nasze uczynki będą ważone. Dobre na jednej szali, a złe na drugiej. Wtedy się okaże, czy to takie straszne wykroczenie." Zaiste, niewiele w tym z nauk wahabitów...
Poza tym, w tym wszystkim najfajniejsze jest to, że polscy Muzułmanie mają miejsca - takie jak Bohoniki i Kruszyniany - gdzie tkwią ich korzenie. Miejsca, o których z całą pewnością mogą powiedzieć: "Stąd wywodzi się Mój Ród i choćbym zamieszkał na końcu świata, a wszyscy moi Przodkowie wymarli, tu jest źródło, z którego bije moja Tożsamość". Niezwykłe...
[Więcej informacji na stronie Muzułmańskiej Gminy Wyznaniowej w Kruszynianach]
soon...
Za Jałówką, zaglądając na chwilę do Juszkowego Gródu i Narwi, wkraczamy do Krainy Otwartych Okiennic, opisanej w relacji Historia w drewnie zapisana. To jedno z najpiękniejszych miejsc na Podlasiu!
Wsie, które ominęliśmy za pierwszym razem, udało nam się odwiedzić kilka miesięcy później...
Błękitna Cerkiew cmentarna pod wezwaniem Świętego Jerzego w Rybołach, to dla Mojej Pani jedna z najpiękniejszych cerkwi na Podlasiu. A zna się na swojej okolicy jak mało kto.
Trudno się z nią nie zgodzić. Niewielka, drewniana świątynia zwyczajnie urzeka. Wybudowano ją w latach 70. dziewiętnastego stulecia z elementów dwóch rozebranych cerkwi.
Przez Ploski, ze słynną stalową przeprawą przez Narew, a właściwie jakiś kilometr-dwa obok, przejeżdżaliśmy dość często, jadąc "dzięwietnastką" na południe od Białegostoku. Zawsze brakowało tej chwili, żeby zboczyć i się rozejrzeć. W końcu, w słoneczny październikowy dzień, udało się...
Zatrzymaliśmy się przy drewnianej cerkwi Przemienienia Pańskiego z XIX wieku, przebudowanej w latach 40. minionego stulecia.
Nie, nie... Nie będzie o bezdomnych, bezlitośnie ganianych przez sokistów.
Zasnąć na dworcu... własnym dworcu... to marzenie Beatki i Korka. Cztery lata walczyli z PKP o możliwość wykupu nieczynnego od lat, carskiego dworca w Syczach nieopodal Siemiatycz.
Udało im się jesienią ubiegłego roku. Od tamtej pory każdą złotówkę pakują w remont drewnianego, bajecznie położonego domu. Gdy w końcu im się uda, za co mocno trzymam kciuki, powstanie tu... No właśnie... Do końca jeszcze nie wiadomo co, bo pomysłów niby sporo, ale trudno się zdecydować. (Zupełnie jak z żabą... I piękna i mądra, a przecież się nie rozdwoi...) Może Wy macie jakiś pomysł i podpowiecie Marzycielom?
Dwa kilometry od Syczy, wyrósł najdziwniejszy las jaki dotąd widziałem - las krzyży na Świętej Górze Grabarce.
Od 1710 roku Grabarka stanowi najważniejsze miejsce pielgrzymkowe wyznawców prawosławia w Polsce. Według legendy, podczas wielkiej epidemii cholery w tymże roku, starzec z Siemiatycz miał objawienie, że przed zarazą uratować się można tylko na Górze. W ciągu kilku miesięcy przybyły tu tysiące pielgrzymów i, o dziwo, wielu z nich, mniej lub bardziej, cudownie ozdrowiało. Jako wota, wierni przynosili drewniane krzyże. Zwyczaj ten pozostał żywy do dziś i obecnie stoi ich na Grabarce kilkadziesiąt tysięcy. Od maleńkich, różańcowych, po ogromne fundowane przez rozsiane po całym kraju parafie prawosławne.
Na Świętej Górze stoją również dwie cerkwie. Pierwsza - Przemienienia Pańskiego - zdobi jej szczyt. Wybudowano ją w miejscu dawnej cerkwi, która spłonęła niemal doszczętnie, podpalona przez zdesperowanego kryminalistę w nocy z 12 na 13 lipca 1990 roku. Ślady pożaru widać do dziś na krzyżach stojących najbliżej świątyni. Druga - Matki Bożej Wszystkich Strapionych Radość (Wsiech Skorbiaszczych Radost); podobno jedyna cerkiew pod takim wezwaniem - stoi nieco na uboczu i służy głównie zakonnicom z tutejszego klasztoru.
U stóp Góry bije natomiast cudowne, lecznicze źródełko. Po wodę z niego przyjeżdżają tu specjalnie nawet mieszkańcy Siemiatycz!
[Więcej na nieoficjalnej stronie sanktuarium, autorstwa wspomnianego wyżej Korka Marzyciela i w wikipedii]
Wracając na skróty do Białegostoku, zatrzymaliśmy się jeszcze przy dwóch cerkwiach. Dosłownie zatrzymaliśmy, bo zaczynało się ściemniać, a do domu wciąż kawałek...
Cerkiew Uspienska (Zaśnięcia N.M.P.) w Kleszczelach, ma trochę nieciekawą, czy raczej niepoprawną historię. Wybudowano ją dzięki ukazowi carskiego gubernatora Konstantego von Kaufmana, zamykającemu kleszczelski kościół. Na miejscu katolickiej świątyni i z materiałów pozyskanych z jej rozbiórki wybudowano stojąca do dziś cerkiew prawosławną o pięciu niebieskich kopułach fantastycznie prezentujących się w gasnącym świetle dnia.
[info za: www.drohiczyn.opoka.org.pl]
Podobno kiedyś Brok był całkiem znanym kurortem, gdzie wypoczywać nad brzegiem Bugu zjeżdżali przedstawiciele klasy robotniczej z całej Polski. Ja, przyznaję, po raz pierwszy usłyszałem o tym miasteczku kilka miesięcy temu, kiedy Młodszy Zwierz zadzwonił z szokującą informacją, że się żeni. Jako tło dla tego smutnego spektaklu zniewolenia, wybrał właśnie nadbużańskie leśne ostępy.
Tych kilka fotek poniżej, powstało podczas wieczornego, październikowego spaceru ulicami wymarłego miasteczka...
Jedna z podlaskich perełek...
Od drugiego stycznia 2011, jako pierwsza gmina w Polsce, Orla ustawi dwujęzyczne znaki z nazwami miejscowości - polskie i białoruskie.
Jedna z moich największych folklorystycznych fascynacji: litewskie "pogańskie" krzyże. I kilka innych litewskich smaczków...
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Zwierzaku, co z tymi "soonami" ?
-
i ja! i ja! w sensie, że na podlasie:-) aż w końcu osiądę tam na zawsze. taki jest w każdym razie plan...
-
fajnie było, pozdrawiam
-
to tak naprawdę fotki z kilkunastu wyjazdów/wypadów, dlatego próżno doszukiwać się tu jakiejś spójności. ale knuję i kombiuję co z tym zrobić. kilka tematów, które mogły skończyć tutaj, wybiło się na niepodległość (historia w drewnie zapisana, sokólskie wiatraki, czy relacje z moich stron: żuławy, kanał elbląski, oberland i warmia - bo wiesz, z mojej perspektywy nawet niemcy to wschód:-) i z czasem pewnie jeszcze kilka się wybije. poza tym to miejsce gdzie bez skrupułów mogę wrzucać fotki z polski, bez wyrzutów sumienia, że nie opisane:-) przynajmniej w miarę łatwo można je znaleźć, prawda?:-)
jeszcze raz dzięki za spędzenie tu kilku godzin:-) -
no i dobrnęłam do końca, fantastyczna podróż i ciekawie opisana (w tej opisanej części), pozdrawiam gorąco
-
wracaj kiedy tylko najdzie cię ochota. czuj się jak u siebie:-)
-
wrócę tu jeszcze, pozdrawiam
-
podziwiam cię leszku! podziwiam! niezła przeprawa!:-)
starą grzybowszczyznę warto odwiedzić, jeśli interesują cię bardziej kuriozalne fragmenty dziejów podlasia. jurowlany i cała trasa nadgraniczna jest fajna ze względu na ten specyficzny urok końca świata. tam naprawdę czas się zatrzymał, a z "tamtejszymi" dogadać się jest sztuką. polecam!
tyniewicze i lady leżą natomiast w moim naj-naj-najulubieńszym rejonie podlasia - w trójkącie zabłudów, bielsk podlaski, hajnówka. mam tam jeszcze całkiem sporo wiosek do odwiedzenia, więc pewnie przybędzie tu kilka zdjęć. ale to najwcześniej w sierpniu.
jeśli chodzi o nazewnictwo, trzymałem się tego co usłyszałem od naszego "przewodnika" i co znalazłem na stronie sanktuarium. ale fakt, zgadzam się z tobą, że brzmi trochę niegramotnie:-)
wielkie dzięki!:-) -
Dotarłem do końca Twojej podróży. Choć wiele pokazanych miejscowości miałem okazję odwiedzić, to jest też sporo, których nie znałem (Jurowlany, Stara Grzybowszczyzna, Tyniewicze, Lady, Strabla). Na pewno dzięki Tobie włączę je do programu następnych podróży na Podlasie, które jest jednym z moich ulubionych regionów.
I drobna uwaga dotycząca nazewnictwa. W rozdziale o Grabarce piszesz o cerkwi "Matki Bożej Wszystkich Strapionych Radość" (Wsiech Skorbiaszczych Radost'). Chyba lepszym byłoby zastosowanie formy "Matki Bożej - Radości Wszystkich Strapionych" (zamiast dosłownej kalki z języka rosyjskiego, która po polsku "nie brzmi"). Pozdrawiam. -
to w zasadzie taki (tylko trochę) uporządkowany magazyn zdjęć z różnych wycieczek po polsce. mam ambicje, żeby coś z tym zrobic, ale póki co - myśl musi dojrzeć;-)
ale zapraszam!:-) -
Chociaż dałem plusa, nie żegnam się z Twoją podróżą. Jest ona dla mnie tym bardziej ciekawa, że wiedzie przez wiele miejsc, które miałem okazję odwiedzić. Na razie dotarłem do Kruszynian, jutro ruszę dalej. Pozdrawiam.
-
no!:-)
-
Relax, kto powiedział że nie? Już mi się podobały niesamowicie, a jest coraz lepiej!
-
to jeszcze nie zdążyły ci się spodobać niesamowicie?!?!?! no skandal po prostu!;-)
-
Koźliki. Madre mio! Ale coraz bardziej mi się te wschodnie kresy podobają.
-
ależ patrycjo! ja naprawdę chciałbym tę "relację" kiedyś napisać! i na pewno to zrobię! i dokończę wszystkie pozostałe, nadrobię zaległości, itp. taki plan na rok 2010:-)
-
Świsłoczany... Dam Ci jeszcze trochę czasu, może coś nabazgrzesz - obraz bez Twojego plastycznego opisu sporo traci na urodzie...
-
grunt to pozytywne myślenie! zazdroszczę ci patrycjo:-)
-
"soon" będzie trochę bliżej :)
-
obawiam się, że do tego czasu niewiele się tu zmieni:-)
-
niestety, wrócę dopiero za rok... no za parę dni.
-
@kokopelmanka: dawno dawno temu, była to relacja z dwóch wycieczek, podczas jednego urlopu w polsce. ale później był kolejny, i kolejny, i kolejny... i wszystko co nie zmieściło się w osobnych relacjach, powrzucałem tutaj. teraz tylko musze to jakoś ogarnąć,żeby miało ręce i nogi.
aha... pamieta,że jesteś przy "dookoła";-)
@rebel: no a skąd wziałby się tki zajefajny zwierz? a?!? kiedyś cie zaproszę do Mamci Zwierzowej:-) -
no, powiem ci, całkiem całkiem ten twój pasłęk... ;) jestem zaskoczona ;) ;p
-
It's a truly neverending story w Twoim wykonaniu, więc obejrzę to partiami. Przypomnij mi że jestem przy "Dookoła" :)
-
tak, znam (trochę) tę historię. jeśli chodzi o obróbkę skóry, (podobno) tradycja przetrwała do dziś, tyle że nie na przemysłową, a raczej rzemieślniczo(-artystyczną) skalę. no i otwartość na różne kultury chyba też... w końcu w (pod )krynkach odbywały się obozy antygraniczne....
-
A propos Krynek... Dziś odwiedził mnie mój dziadek, którego mama urodziła się właśnie w Krynkach. Pokazałam mu Wasze zdjęcia z miasteczka, stwierdził że nic się nie mieniło odkąd tam ostatnio był. Opowiedział mi jednak historię miasteczka, z której wynika, że w ciągu ostatnich 50 lat zmieniło się niejedno. Przed wojną Krynki były sporym miasteczkiem przemysłowym i głównym ośrodkiem w okolicy. Było dużo zakładów, które zajmowały się obróbką skóry, kilka szkół, kościół, dwie cerkwie i 3 synagogi. Mieszkało tu ok 8. tyś osób- połowa to byli Żydzi, reszta głównie prawosławni, i trochę katolików. W czasie wojny Niemcy zamknęli Żydów w gettcie, a potem ich wywozili samochodami. Kiedy w 44 zbliżali się już Rosjanie, Niemcy wycofali się z miasta, niszcząc zabytkowy rynek. Wszystkie bardzo stare żydowskie kamienice zostały wysadzone w powietrze, tak samo zakłady, które do nich należały i 2 synagogi. I tak to skończyły się czasy świetności miasta Krynki.
-
czyli wcześniej co robiłaś?:-)
-
p.s.
...oczywiscie trzymam kciuki za Beate i Korka ! -
No,tak. Zfieszaku. Musze przyznac - ja Cie wczesniej nie docenialam ; )
I zdjecia bardzo klimatyczne ... -
skoro nawet małpy poskramiasz, to się nie dziwię, że leku w tobie nie ma;-)
a do krynek, być może, zajrzymy znów w sierpniu... zobaczymy jak nam się trasa ułoży. w razie czego dam cynk;-) -
Chciałam powiedzieć, Zwierzu, że nasz, a raczej mój, sentyment do Krynek może się łączyć z faktem, że nigdy tam nie byłam... Chociaż generalnie z podlasia mam same dobre wspomnienia, nawet związane z takimi dziurami i "podejrzanymi ulicami", po których niektórzy boją się spacerować:)
-
prawosławne to dla mnie egzotyka... więc nie czułem się wcale:-) (nie napisze wiecej, bo jeszcze obrażę czyjeś uczucia;-)
-
bosh, jaki pobożny i święty naród... ;) wystarczy parę krzyży wstawić... ;)
a ja się ostatnio zastanawiałam, jak się czułeś z tym, że przez większość czasu twoją podróż reklamowały krzyże właśnie? ;) -
fakt... z wołodyjowskim to mój błąd. problemy z czytaniem, ze zrozumieniem. poprawię, jak znajdę chwilkę. wielkie dzięki - ciesze się, że tak dokładnie czytasz! poważnie:-)
i wielkie, zbiorcze dzięki dla wszystkich plusujących!:-) -
Zfieszu, niezły numer dałem pytając się czy jedno ze zdjęć wigierskich wrzuciłeś niedawno. Przecież już widziałem tę Twoją podróż. Dopiero jak arnold.layne dał plusy, to się ocknąłem. Po raz milionowy się potwierdza, że najciemniej pod latarnią.
Jeszcze jedna sprawa - myślę, że się nie obrazisz. Sienkiewicz nie w klasztorze wigierskim (budowanym, jak sam piszesz od 1667 roku) zamknął Wołodyjowskiego tylko w bielańskim, pod Warszawą (obecnie na terenie Warszawy tuż przy terenach AWF) istniejącym od 1639 roku. Akcja imć Onufrego Zagłoby wyciągnięcia Małego Rycerza z kamedulskiego zakonu, z pożytkiem dla Rzeczypospolitej, miała miejsce w 1668, roku abdykacji Jana Kazimierza.
Oczywiście w żaden sposób nie wpływa to na wspaniały odbiór Twoich zdjęć z całej "Podróży na Wschód". Pozdrawiam, oczywiście także Panią Zwierzową - Piotrek -
a dzięki szalona! jak już wspominałem, to był mój pierwszy raz na podlasiu. tzn taki związany ze zwiedzaniem a nie balowaniem, odwiedzinami, itp, i sam dowiedziałem się wielu rzeczy o swoim kraju:-)
-
no prosze ilu sie rzeczy o kraju swym mozna dowiedziec,bardzo fajna relacja!
-
ależ sławciu... naprawdę się domyśliłem;-)
-
Cała przyjemnosć...:) 150 lat temu to taka metafora, żeby nie było za dinozaurów:)
-
150 lat temu? to za cara jeszcze! no no... musiało być wtedy trochę inaczej;-)
a kruszyniany, niestety, odwiedziliśmy już po ciemku i w deszczu:-( mam nadzieję tam wrócić! a największe wrażenie? na mnie chyba cały region podziałał jednakowo. wiesz, ja jestem z północy, u nas wszystko jednakowe. brak tej podlaskiej wielokulturowości, którą jedni się zachwycają, a inni lekko wyśmiewają. ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy!:-)
jeszcze raz dzięki za wszystkie plusy!:-) -
Dziękuję za to wspomnienie - byłam tam na rajdzie studenckim 150 lat temu jakoś:). Kruszyniany zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Pamiętam, szliśmy gdzieś tam hen pod granicą, zapytaliśmy tambylców o drogę. Pokazali, ale stoją, medytują, - Taż tam przystanek autobusowy, niedaleko! - Ale my wolimy pieszo! - A to pokuta jaka czy co...? -
bez tego historia nie byłaby taka sama!!;-)
-
no jakże mógłbym pominąć?!?! maryś!;-)
-
brawo! bądź co bądź wspomniałeś :)
-
aaa... chodzi o to, że machałaś?;-)
-
ale kto? bo po nocy jestem i z percepcją trochę nie bardzo u mnie... ;-)
-
u jednego muzą, u drugiego drugoplanową, ale bohaterką - fajny ten kolumber :)
-
oki... aga, renata, kruffeczka, codzieninny, fiera_loca i spootnick... dzięki za plusy... na podróż i na fotki.
w zasadzie powinienem dorzucić jeszcze dwa punkty, ale mi się nie chce;-) -
tak - bardzo ciekawa relacja i zdjęcia :) szczególne wrażenie zrobiły na mnie stare cmentarze i krzyże, pozdrawiam :)
-
@hopper: w kruszynianach, podobnie jak w bohonikach zostało zaledwie 4-5 muzułmańskich rodzin mieszkających na stałe. w odróżnieniu jednak od bohonik, sporo rodzin wywodzących sie stąd nadal utrzymuje tu gospodarstwa jako "domki letnie", przez co w okresie wakacyjnym jest ich kilkakrotnie więcej (info od dżamila). oczywiście na wszelkie święta do obu wsi zjeżdżają się muzułmanie z całej polski. wtedy ponoć w meczetach brakuje miejsc.
sztuka "raport o końcu świata", adaptacja książki pawluczuka o ilji i wierszalinie, jest stałym elementem w repertuarze teatru wierszalin. pewnie kiedyś, będąc w tych stronach na dłużej, wybierzemy się na przedstawienie.
a jeśli kościół po coś wyciaga łapy, to pewnie to zagrabi... niestety:-(
@dino: coś za coś. przez cały urlop wstawaliśmy 7-8 rano, co dla mnie jest środkiem nocy:-)
dzięki za plusy panowie!:-) i monice też, za te przy fotkach:-)