Ten wyjazd wziął się z 1) potrzeby serca, 2) z powiedzenia „puście wariata, niech sobie polata”, 3) bo miałem 2 vouchery na Ryanaira, 4) bo listopad jaki jest, każdy widzi… Dla mnie każdy powód jest dobry, żeby się gdzieś wyrwać, a jeśli to może być takie miejsce jak Apulia to mogę znaleźć jeszcze kilka powodów, jeżeli te są niewystarczające. Z Wrocławia, żeby polecieć na południe (oprócz Malty i Krety) trzeba się nieźle nakombinować, ale można również wykorzystać taką sytuację, żeby jeszcze coś „po drodze” zobaczyć. Poklikałem chwilkę na stronie przewoźnika i długie łuki przecinające Europę zaczęły łączyć atrakcyjne miejsca i układać się w logiczną całość. W efekcie szkielet mojej wyprawy wyglądał tak:

Piątek:                 Wrocław (WRO) 18:40 – Londyn Stansted (STN) 20:00

Sobota:                Londyn Stansted (STN) 6:20 – Brindisi (BDS) 10:20

Poniedziałek:        Bari (BRI) 14:20 – Paryż Beauvais (BVA) 17:00  

                           Paryż Beauvais (BVA) 21:55 – Wrocław (WRO) 23:45

Gdy rozmawiałem ze znajomymi o moich planach to się pytali – gdzie ty w końcu lecisz? Brindisi? Do Afryki?

Piątek, piękny mglisty poranek. Całe południe Polski stoi. Samoloty kręcą kółka, po czym odlatują na inne lotniska, niektóre są odwoływane i nie ma takiego, który nie miałby spóźnienia. W ciągu dnia obserwuję w internecie tablicę odlotów i przylotów na wrocławskim lotnisku. Koło południa lądują i startują pierwsze samoloty. Kiedy wychodziłem z domu na lotnisko mój lot miał mieć opóźnienie 45 minut. W efekcie okazało się, że lot był spóźniony prawie 3 godziny. Czas oczekiwania na lotnisku umilała wszystkim pasażerom grupa 6 duuuużych mężczyzn, w jednakowych fryzurach. Z każdą opróżnioną butelką byli delikatnie mówiąc coraz głośniejsi. Pasażerowie domagali się interwencji różnych służb. Przychodziła straż graniczna, upominała, przybijała piątki i odchodziła, a przedstawienie przybierało na sile. Najodważniejsza okazała się jedna z pracownic lotniska, która zdecydowała się sama zadziałać i po krótkiej sprzeczce wprost wymusiła interwencję straży granicznej. Panowie nie polecieli do Londynu, a wszyscy pasażerowie odetchnęli z ulgą, szczególnie ci, koło których zostało wolne miejsce. Pomimo nerwów i niepewności doleciałem do Londynu, co prawda ze sporym opóźnieniem.

  • Lotnisko Wrocław Strachowice

To była moja pierwsza wizyta w Londynie i w ogóle na Wyspach. Z zaciekawieniem przemierzałem legendarne korytarze lotniska Stansted. Czas a właściwie całą noc do następnego lotu, zamiast koczować na lotnisku postanowiłem wykorzystać, żeby choć trochę „liznąć” Londyn. Do centrum dojechałem Stansted Expresem i wysiadłem na Liverpool Street. Po wyjściu z dworca uderzył mnie zapach dymu bynajmniej nie tytoniowego, głośna muzyka, jeszcze głośniejsze krzyki klubowiczów, którzy wyszli się przewietrzyć. Później przekonałem się, że w Londynie, nie ma jednego centrum życia towarzyskiego. Piątek wieczór, cały Londyn się bawi, każdy tak jak lubi, a może potrafi? W jednym bucie, na bosaka, wielu już cierpiało, reszta będzie przeklinać ten dzień za kilka godzin. Pierwsze kroki skierowałem na Tower Bridge, dla mnie największy symbol Londynu. I to uczucie, kiedy coś się widziało setki razy, na filmach, zdjęciach, gazetach i jest na wyciągnięcie ręki… ale zaraz, zaraz… jakiś taki mały ten most na tle wieżowców londyńskiego City. Nie miałem konkretnego planu na zwiedzanie Londynu, więc po prostu poszedłem południowym brzegiem Tamizy na zachód. Po ładnych kilku kilometrach przekonałem się na własnej skórze, a właściwie nogach jakie duże to jest miasto. Gdzieś tam wyłaniało się London Eye, a żeby tej nocy dotrzeć do Piccadilly Circus (mojej drugiej ikony Londynu) można było tylko pomarzyć. Nocny spacer po Londynie przekonał mnie do jednego – trzeba tam wrócić i to nie na kilka godzin. Listopadowy Londyn był bardzo łaskawy: 14 stopni i rozgwieżdżone niebo. Dopiero gdy na Stansted wsiadałem do samolotu zaczęło padać, nie wiadomo skąd.

  • Tower Bridge
  • Tower Bridge
  • HMS Belfast i Tower Bridge
  • Londyńskie City

Pomimo intensywnej ostatniej nocy udało mi się zdrzemnąć w samolocie tylko chwilę. Oczy otworzyłem w najlepszym momencie, kiedy najwyższe szczyty Alp, przebijały szczelną pokrywę chmur. Po chwili znaleźliśmy się nad Adriatykiem a widok dalmatyńskich wysepek o najróżniejszych kształtach pozwalał zapomnieć o zmęczeniu. Zgodnie z planem wylądowałem w Brindisi. Lotnisko to trochę większy barak, w dodatku w remoncie. Nie było się czemu przyglądać, a plan na sobotę miałem wyjątkowo napięty, więc czym prędzej pobiegłem szukać autobusu, którym w kilka minut dotarłem na dworzec kolejowy. Pociąg do Monopoli był tak szybko, że nie zdążyłem wypłacić pieniędzy, na szczęście na bilet wyskrobałem. Przez szybę pociągu podziwiałem krajobraz – praktycznie zupełnie płaski, porośnięty gajami oliwnymi, które nie miały końca. Drzewka były wiekowe, z ogromnymi fantazyjnymi pniami i pięknie uformowaną koroną. Krajobraz urozmaicały opuncje, które właśnie owocowały, wysokie palmy, figowce, a czasami drzewka cytrusowe. 

Wysiadłem w Monopoli. Ku mojemu zaskoczeniu, na przeciwko dworca była (czynna!) informacja turystyczna. Pani wyposażyła mnie w rozkłady jazdy oraz mapkę miasta. Ku mojej wielkiej radości był autobus bezpośrednio do Alberobello, którego ja nie znalazłem w necie. Miałem 2 godziny czasu, w sam raz żeby zjeść owoce na plaży i pokręcić się ciasnymi uliczkami Monopoli. Stara część miasta zbudowana jest z białego wapienia i marmuru, charakterystycznych dla basenu Adriatyku. W labiryncie ciasnych uliczek łatwo się zgubić, ale takie właśnie wędrówki pasują mi najbardziej. Co chwilę trafiałem na jakąś świątynię z piękną, barokową fasadą. Zaczęła się siesta i udało mi się kupić tylko owoce, którymi się delektowałem mocząc nogi w Adriatyku. Resztę dnia planowałem spędzić w Alberobello. Znalazłem przystanek, autobus przyjechał prawie rozkładowo. Przede mną 2 godzinna podróż wgłąb włoskiego „obsasa”

  • Monopoli
  • Monopoli
  • Monopoli
  • Monopoli
  • Monopoli
  • Monopoli
  • Monopoli

Do Alberobello dojechałem późnym popołudniem, kiedy słońce nisko wisiało nad horyzontem. Utrudniało to robienie zdjęć, ale z drugiej strony turystów było niewielu. Pospacerowałem przyglądając się charakterystycznym „trulli” – domom na planie kwadratu o stożkowych dachach. Domy te występują jedynie w części Apulii. Zbudowane są z wapiennego kamienia bez zaprawy. Powstawały już prawdopodobnie od XIII, a na pewno od XV wieku. Te które się zachowały mają 200-300 lat. Ich pochodzenie nie jest do końca wyjaśnione. Jedna, najbardziej prawdopodobna teoria mówi o przebiegłości apulijskich chłopów, którzy mieli zakaz budowania stałych domostw i w ten sposób sobie radzili. Miasteczko bardzo charakterystyczne, wyjątkowe i niepowtarzalne, ale inne miejsca zrobiły w Apulii na mnie większe wrażenie. Może winna jest temu pora dnia, a może zmęczenie – od ponad doby byłem na nogach.

  • Alberobello
  • Alberobello
  • Alberobello
  • Alberobello
  • Alberobello
  • Wp 20151107 010

Ostatni odcinek, który miałem pokonać, to dostać się do Bari – hostelu Olive Tree, gdzie miałem zarezerwowany nocleg do końca pobytu. Dojechałem pociągiem - wygodnie, chociaż dosyć długo jak na tak krótką trasę. Hostel oddalony jest od stacji w odległości krótkiego spaceru. Na miejscu przywitała mnie Ornella i wszystko dokładnie objaśniła – jak funkcjonuje hostel, gdzie pójść coś zjeść, a gdzie wypić i co koniecznie zobaczyć. Po szybkim prysznicu wyruszyłem „na miasto”, żeby zaspokoić głód (od rana byłem tylko na owocach). Była 19, a Ornella przestrzegała mnie, że jest za wcześnie na kolację i restauracje będą zamknięte. Na szybko poleciła mi focaccierę. Znalazłem lokal chyba bardziej po węchu niż wg mapki. Odstałem swoje w ogonku, ale za to dostałem pyszną, gorącą focaccię wielkości dużej pizzy z pomidorami i oliwkami (za 1 €). Miała to być przystawka, ale po zjedzeniu całej stwierdziłem, że więcej nie dam rady nic wcisnąć. Okrężną drogą wróciłem do hostelu. Bari tętniło życiem, w każdym zaułku było mnóstwo bawiących się osób w każdym wieku. Ja miałem dość atrakcji na dzień dzisiejszy. Mieszkałem z grupą młodzieży z Rumuni, a najbliższym sąsiadem  z pierwszego piętra okazał się Japończyk, mieszkający we Francji – Taro. Wyczerpany spałem do rana nie zważywszy na głośne pochrapywanie sublokatorów.

  • Bari
  • Bari

Przy śniadaniu (tradycyjnym w tej części Europy, czyli na słodko) podzieliliśmy się wszyscy swoimi planami i wrażeniami. Okazało się, że większość osób wybiera się do Matery. Ja też miałem taki plan, ale pojawiły się komplikacje. Na 3 dni przed wyjazdem, wg internetowego rozkładu do Matery można dotrzeć było pociągiem (Ferrovie Apullo Lucane). Ornella wątpiła, czy rzeczywiście pociągi kursują w niedzielę. Wątpliwość potwierdził internetowy rozkład – pociągi zniknęły z rozkładu (a 5 razy sprawdzałem, mając na uwadze, że to jest niedziela). Z pomocą przyszedł mi David (właściciel hostelu), objaśnił, że za dworcem jest podstawiany autobus o 10:00 rano, a bilet kupię w barze naprzeciwko przystanku. Stwierdziłem, że spróbuję, najwyżej zmienię plany i będę improwizował. Znalazłem przystanek, a właściwie kilka, każdy bez jakiejkolwiek tabliczki i rozkładu jazdy. Znalazłem też bar i to nie jeden. Odsyłano mnie z jednego do kolejnego, to na róg, to za światła… W trzecim spotkałem starszą panią – Włoszkę, z wielkimi dwoma walizkami, która bardzo się ucieszyła, że też jadę do Matery. Chyba liczyła, że ja coś wiem. Tak więc razem ruszyliśmy w poszukiwaniu baru, gdzie można kupić bilety. Nawet znaleźliśmy, ale barman odesłał nas do autobusu. Poszliśmy na przystanek, a starszej pani coś nie dawało spokoju. Zostawiła mnie ze swoimi walizkami i poszła zasięgnąć języka. Na szczęście wróciła i powiedziała że mamy tutaj czekać. Była strasznie gadatliwa i niewiele jej przeszkadzało, że jej prawie w ogóle nie rozumiem. Spędziliśmy wspólne pół godziny na krawężniku, tłum gęstniał, już się nie mieścił na chodniku, a autobusu w dalszym ciągu nie było. Jak straciłem nadzieję, że się wszyscy zmieszczą, autobus podjechał, a kierowca nie robił problemów i wpuścił wszystkich – tych z biletami jak i bez. Na pytanie o bilety powtarzał – piu tardi, piu tardi (później). Ledwo się wcisnąłem do środka, jak zobaczyłem, że ktoś wyraźnie do mnie macha i zaprasza na wolne miejsce. Był to Taro. Autobus zatrzymał się kilka przystanków dalej i kierowca zaprosił wszystkich do kiosku po zakup biletów. Sprawdził dokładnie czy nikt nie został i ruszyliśmy dalej. Dwugodzinna podróż minęła nam na miłej pogawędce o wszystkim. Przed wyjazdem miałem pomysł, żeby wynająć samochód, być bardziej mobilnym, więcej zwiedzić, dotrzeć w niedostępne miejsca… Teraz już wiem, że to byłby błąd. Tyle ciekawych konwersacji ominęłoby mnie…

Matera, a właściwie Sassi, jak nazywa się najstarsza część miasta, to miejsce, które zrobiło na mnie największe wrażenie, z tego co udało mi się zobaczyć w Apulii, a może w całych Włoszech. Miasto, które praktycznie od wieków się nie zmieniło (nie licząc drutów i anten). Miejsce to było zasiedlone już od paleolitu, a w czasach rzymskich stanowiło znaczący ośrodek. Najpierw było drążone na wzgórzu w miękkiej skale wapiennej, później rosło w górę. Urokowi Sassi nie tylko ja nie potrafiłem się oprzeć, ale również Mel Gibson, który jak zobaczył to miejsce, od razu zdecydował się, żeby nakręcić tutaj „Pasję”. Dodatkowym atutem, jest niesamowite położenie nad głębokim kanionem. Cieszę się, że trafiłem tutaj właśnie o takiej porze roku (przyjemne 22 stopnie, słońce i myślę że mimo wszystko sporo mniej turystów). Nie wyobrażam sobie zwiedzania tego miejsca w szczycie sezonu, przy czterdziestostopniowym upale i tabunach turystów przewalających się ciasnymi uliczkami. Wąskim i stromym labiryntem dotarłem do skraju miejscowości, wiszącej nad urwiskiem. Niejednokrotnie pisałem o swoim zamiłowaniu do górskich wędrówek, więc gdy zobaczyłem kanion i przeciwległe wzgórza, długo się nie zastanawiałem i ruszyłem w dół wąską ścieżką. Momentami można się było czuć jak na słynnym GR-20 na Korsyce. Całość wrażeń psuł tylko smród, który docierał z rzeki w dole. No cóż widocznie przywiązanie do tradycji w tym miejscu jest tak silne, że postanowiono nie inwestować w oczyszczalnię ścieków. Po zachodzie słońca wsiadłem w autobus i wróciłem do Bari. Po krótkim odpoczynku i pogawędce z Ornellą postanowiłem przetestować restauracje, które tak serdecznie polecała. 

 

  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera
  • Matera

Wylot miałem o 14:20 więc jeszcze trochę czasu do zagospodarowania, a jednocześnie nie zobaczę wszystkiego, co warto i co bym bardzo chciał. Zdecydowałem się pojechać do Polignano a Mare. Dobre i częste połączenia kolejowe ułatwiały sprawę. Żeby mieć więcej czasu wymknąłem się z hostelu przed śniadaniem i o 7:30 siedziałem w pociągu do Polignano. O tej porze miasteczko dopiero budziło się do życia. Tradycyjnymi już ciasnymi i białymi uliczkami dotarłem nad morze i przekonałem się na jak wysokim klifie zbudowano miasto. Urwiste skały i przyklejone do nich białe domy tworzą łącznie niesamowitą scenerię. Najbardziej rozpoznawalną częścią Polignano jest głęboka zatoczka z kamienistą plażą, otoczona wysokimi klifami i przycupniętymi na nich domami. Po zwiedzeniu miasteczka właśnie tam zamierzałem odpocząć, spędzić czas do odjazdu pociągu i zjeść śniadanie. Po północnej części mostu nad zatoką jest mały sklepik, gdzie właściciel na miejscu przygotowuje świeżutkie, pyszne bułki, z tego co się wybierze z szerokiego asortymentu wędlin i serów. Ja się zdecydowałem na prosciutto i ser typu parmezan, a na dodatek czarne oliwki. W takiej scenerii śniadanie smakowało wyjątkowo.

  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare
  • Polignano a Mare

Wróciłem do Bari, przesiadłem się w kolejkę na lotnisko. Jest to bardzo wygodne połączenie. Dworzec znajduje się przy lotnisku, do którego dociera się dosyć długimi korytarzami podziemnymi. Lotnisko w Bari to zupełnie inna klasa niż Brindisi. Wsiadłem do autobusu dowożącego pasażerów do samolotu, gdy moją uwagę zwróciła uśmiechnięta twarz, machającego do mnie Taro. Zaskoczenie było duże, ale zaniemówiliśmy dopiero jak się okazało, że mamy miejsca w samolocie obok siebie. Wybuchnęliśmy śmiechem, ale do końca nie wiedzieliśmy co o tym wszystkim myśleć…

W Beauvais miałem kilka godzin, więc zanim siedzieć w tym baraku, przepraszam terminalu międzynarodowego lotniska podjechałem autobusem (linia 12) do miasta. Pierwsze kroki skierowałem do katedry św. Piotra, świątyni która może się poszczycić najwyższym sklepieniem gotyckim na świecie. Katedra jest ogromna, pięknie zdobiona i bez żadnego kompleksu może stanąć w szranki z najbardziej znanymi tego typu obiektami we Włoszech. Dodatkowo historia budowy świątyni jest niezwykle długa, ciekawa i zaskakująca. Niestety katedra była niepodświetlona i zamknięta na cztery spusty. Pozostał mi krótki spacer uliczkami Beauvais i wróciłem na lotnisko. Ostatni odcinek lotu odbył się bez historii, zaskoczeniem było tylko to, że we Wrocławiu wysiadaliśmy przez rękaw.

  • Alpy

Wróciłem z niedosytem, nie udało mi się zobaczyć Lecce, Ostuni, Trani, Castel del Monte, Bari w świetle dziennym i pewnie jeszcze wielu innych miejsc. Podobno ktoś kiedyś powiedział, że zjeździł cały świat, a na starość się przekonał, że najpiękniejsze są Włochy… 

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. pt.janicki
    pt.janicki (07.01.2016 20:29)
    ...myślę, że uda nam się doświadczyć tych atrakcji!...
  2. hooltayka
    hooltayka (07.01.2016 14:58) +1
    Szkoda Piotrze,bo Włochy to niezwykle interesujący kraj,pełen temperamentnych Włoszek.....:-)
    Tak jak napisał Grześ,to kraj tak zróżnicowany,iż można odnieść wrażenie,że zwiedza się różne kraje.
    Wspaniała kuchnia,piękne zabytki,bajkowe krajobrazy!Dolce Vita!
  3. pt.janicki
    pt.janicki (07.01.2016 10:19) +2
    ...poza Rzymem jeszcze nigdzie we Włoszech nie byłem, ale na podstawie tego, co z Wiecznego Miasta pamiętam też myślę, że i inne miejsca w tym kraju by mi się podobały...
  4. hooltayka
    hooltayka (07.01.2016 9:10) +2
    Masz rację!
    To też mój ulubiony kierunek.
  5. g_firlit
    g_firlit (07.01.2016 8:47) +2
    Dziękuję Hooltayko!
    Do Włoch zawsze chętnie wracam. Piękny kraj i tak zróżnicowany, że można mieć wrażenie, że zwiedza się różne kraje.
  6. hooltayka
    hooltayka (07.01.2016 8:33) +2
    Wróciłam!
    Fajna relacja i zwariowana wyprawa.Dużo wrażeń i emocji.Tak lubię.
    Uwielbiam Włochy.Przed wyjazdem do Maroko byłam kilka dni w okolicy jeziora Garda,a przed wyjazdem do Iranu,też zawitałam do Włoch na kilka dni, do jesiennej Toskanii.
    Apulia jest w planach.
    Dzięki za super wrażenia!
    Pozdrawiam-)
  7. pt.janicki
    pt.janicki (07.12.2015 13:28) +2
    ...żebyśmy sobie tylko takich butów nie uszyli, że bez wiz nie obejrzymy nawet sznurówek od włoskiego buta, czy butów!...
  8. g_firlit
    g_firlit (05.12.2015 11:52) +2
    Dzięki Mariusz.
    Zawsze chętnie wracam do Włoch. Obym się tylko za szybko nie zestarzał i zdążył obejrzeć jeszcze coś poza krajem w kształcie buta...
    Czego życzę nie tylko sobie, ale wszystkim zaglądającem na kolumbera...
  9. marger22
    marger22 (05.12.2015 10:33) +3
    Świetna relacja. Z ogromną przyjemnością przeczytałem i obejrzałem. Przeżycie takich kilkudziesięciu godzin raz na jakiś czas to super pomysł. Oprócz masy wrażeń to i emocje czy się uda... Podziwiam.
    A co do Apuli to miałem przyjemność być tam tego lata. Choć wizyta była jeszcze krótsza niż Twoja bo jednodniowa a w zasadzie kilka godzin. Wylądowałem (a raczej dopłynąłem) do Brindisi (okropnie brzydkie miasto) by swoje kilka godzin spędzić w Lecce (przepiękne barokowe miasteczko).
    Bardzo podobało mi się ostatnie zdanie z tekstu... Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Pozdrawiam
  10. g_firlit
    g_firlit (26.11.2015 10:22) +3
    Dzięki Marku za wizytę. Na Płw. Gargano byłem ładnych kilka lat temu i San Giovanni Rotondo też zwiedziłem. Cały półwysep jest bardzo ciekawy i wyróżnia się na wybrzeżu adriatyckim Włoch.
  11. przedpole
    przedpole (26.11.2015 9:36) +4
    Ach, te Włochy! Fantastyczny kraj, którym nie można się nasycić. Swoją drogą miałeś w pobliżu San Giovanni Rotondo, gdzie żył Ojciec Pio. Polecam na następny raz.
  12. pt.janicki
    pt.janicki (23.11.2015 12:32) +4
    ...żeby do domu wrócić, to każda wyprawa w którymś miejscu musi zakręcić, a nawet jak po globusie idzie się tylko d przodu, to i tak się zakręca. Zatem, nich żyją zakręcenia! ... :-) ...
  13. iwonka55h
    iwonka55h (22.11.2015 22:49) +4
    wycieczka trochę "zakręcona". Nie wiem czy bym się zdecydowała na taką trasę, dlatego podziwiam.
  14. koniczyna
    koniczyna (22.11.2015 13:23) +5
    Też tak mam, wszędzie gdzie jestem, staram się wyssać jak najwięcej.
    To się nazywa podróżowanie a nie leżakowanie.
    Uwielbiam takie podróże " na wariata". Intensywne, męczące ale za to wspomnień wór!
  15. g_firlit
    g_firlit (22.11.2015 11:57) +4
    Tak więc, Hooltayko, napięcie rośnie... ;)
  16. pt.janicki
    pt.janicki (22.11.2015 11:55) +4
    ...na komentarze Hooltayki warto jest poczekać!...
  17. g_firlit
    g_firlit (21.11.2015 21:07) +4
    Zapraszam.
  18. hooltayka
    hooltayka (21.11.2015 16:28) +4
    Wroce....:-)
  19. g_firlit
    g_firlit (21.11.2015 9:05) +4
    Dzięki Koniczyno!
    Na pozór bardzo zwariowany wyjazd (przydałoby się jeszcze 2-3 dni), ale miałem wszystko bardzo dokładnie zaplanowane i mimo, że to południowe Włochy, wszystko się udało.
    Faktem jest, że na koniec dnia wlokłem nogami i kuśtykałem bardziej, niż po nie jednym trekkingu w Alpach, tak intensywny program sobie zafundowałem. Nie znaczy, to że nie miałem wogóle czasu na kontemplacje apulijskich widoków w ciepłym, listopadowym słońcu... ;)
  20. koniczyna
    koniczyna (20.11.2015 21:32) +5
    Najpierw zaczęłam oglądać zdjęcia, ale stwierdziłam, że trzeba zacząć od początku, więc wzięłam się za lekturkę.
    Po obejrzeniu miniaturek i przeczytaniu lekturki, stwierdzam, że Włochy są piękne a pomysł zwariowany. Gratuluję!
  21. pt.janicki
    pt.janicki (18.11.2015 23:12) +4
    ...żeby nie wdepnąć w wazelinę, ale w Twoim, Grzegorzu, przypadku pomysły, sądząc po tych nam pokazanych w Kolumberze, nie wyglądają na puste! ... :-) ...
  22. g_firlit
    g_firlit (18.11.2015 17:18) +4
    Piotrze, jeszcze raz dziękuję.

    Z akumulatorami to jest tak, że im częściej się je ładuje, to ich żywotność jest krótsza...

    W ostatnich miesiącach (dość aktywnych) miałem plan od wyjazdu do wyjazdu. Teraz mam oczywiście jakieś pomysły, dużo pomysłów, ale to tylko pomysły... czuję pustkę... ;)
  23. pt.janicki
    pt.janicki (18.11.2015 14:58) +4
    ...a w tej podróży wartało było nie tylko zdjęciom się przyjrzeć, ale i także nad treścią "bezzdjęciowych punktów podróży" się zatrzymać!...

    ...w ogóle czterodniowe "ładowanie akumulatorów" na trochę powinno wystarczyć? ... :-) ...
  24. g_firlit
    g_firlit (14.11.2015 17:01) +4
    Dziękuję Piotrze. To sporo wyjaśnia... :-P
  25. pt.janicki
    pt.janicki (14.11.2015 14:04) +4
    ...jeśli mogę podsunąć rozwiązanie Twojego, Grzegorzu, problemu, skąd pada deszcz w Londynie, to najczęściej jest to niebo, a dokładniej chmury pod nim. W stolicy Zjednoczonego Królestwa jest ich sporo ... :-) ...
  26. g_firlit
    g_firlit (14.11.2015 13:18) +3
    Dziękuję Olgo. Cieszę się, że znajduję się tutaj ze zrozumieniem, bo moje niektóre pomysły są różnie odbierane... ;)
  27. adaola
    adaola (14.11.2015 11:35) +4
    Gratuluję pasji i determinacji w podróżach:)
    Przeglądam zdjęcia i czytam trochę na raty.
  28. g_firlit
    g_firlit (12.11.2015 10:43) +4
    Zapraszam w każdej chwili!
  29. pt.janicki
    pt.janicki (12.11.2015 10:37) +4
    ...na razie obejrzałem zdjęcie gór z góry, ale i miniatury innych też sporo obiecują!...