Węgry

PROLOG 2009-07-12

 

Obietnic należy dotrzymywać. Ową maksymę przypomniałem sobie dumając nad destynacją mojej zeszłorocznej wakacyjnej wyprawy. Pal licho, gdy czasem obietnica zostaje złamana wobec osoby znającej mą podróżniczą naturę, świadomej tego, że na mój ciąg ku przygodzie, żądzę wytaplania się w jaknajczarniejszym bagienku świata, czasem nic nie idzie poradzić. Stąd zapewne brat z bratową problemów by nie robili zbyt uporczywych, gdybym pewnego pięknego dnia im zakomunikował, że jednak nic nie będzie z obiecanej wspólnej wyprawy. W końcu biura podróży dysponują bogatą ofertą. Ale co innego dzieciaki, chłonące wszystkie wujkowe opowieści o widzianym świecie, którym to wujek sumiennie obiecał wziąć ich na jeden z takich wypadów. Im dalsze więc kierunki eksploracji starałem się obrać, tym dobitniej do głowy dobijały się słowa wujkowskiej (czytaj mojej) obietnicy. Cóż więc pozostało, jak mapy owych Ameryk, Azji i innych do szuflady schować i ku bliższym kierunkom eksploracji oczy skierować. Myślą uchwycony, nad miejscem dla wyprawy zbytnio zastanawiać się nie musiałem, wszak otwierająca się błyskawicznie szufladka z napisem Węgry, tak donośne spustoszenie w głowie poczyniła, że właściwie innych opcji już rozważać nie wypadało. Tymbardziej, że owej szufladce byłem coś dłużny. Od wielu lat niezwykle stanowczo zamykałem ją, myśli o wyprawie na Węgry odsyłając na kiedyś. I mimo, że szufladka regularnie starała się o sobie przypominać, wydając coraz bardziej skrzypiące i spustoszenie w głowie czyniące odgłosy, to równie gwałtownie zamykaną była.

Węgry od razu uznałem za miejsce wymarzone na taką “wujkowską wyprawę”. Raz, że wyjazd rodzinny, więc bratanków nie wypadało zabrać gdzie indziej niż do ... innych bratanków. Dwa, że blisko, zaledwie około 4 godzin drogi z rodzimego miasta, więc dzieciaków zbytnio nie wymęczy. Nadto samochód własny wziąć można, tym samym kwestie transportu rozwiązując. Trzy, dzieciaki trochę “egzotyki” doświadczą, wszak bardziej egzotycznego języka nie sposób znaleźć w Europie. Wreszcie powód ostatni, wielce prozaiczny - sam wujek znów będzie w żywiole mogąc po miejscach znanych jedynie z książek powojażować. Im więcej więc wujek o Węgrzech rozmyślał, tym więcej fakty jął kojarzyć, im więcej informacji jął gromadzić, tym ciekawszym miejscem Węgry zdawały się być. I tylko zastanawiać się począłem, że właściwie nie wiem jak to się stało, że mając ku krajowi Madziarów tak blisko, mojej stopie do tej pory nie było danym stąpać tam, gdzie “ziemia jest tak miękka i czarna, woda słodka, a trawa delikatniejsza niż jedwab”.

Plan wyprawy sporządzony został tak, by :

  • - umysł dzieciaków przez dostarczanie im coraz to nowych faktów i widoków kształtować, a jednocześnie nie spowodować u nich uczucia przesytu i znudzenia,

  • - również z uciechą dla dzieciaków, zażyć kąpieli w osławionych potureckich łaźniach i termach,

  • - moć się przekonać o urokach Budapesztu wielce w świecie rozgłaszanych,

  • - podążyć szlakiem dawnych węgierskich warowni, przemierzyć węgierskie pogórze, a więc bywać w miejscach dla serca najbliższych, a dla umysłu najmilszych,

  • - przekonać się, czy rzeczywiście takich bratanków w Madziarach mamy, jak to zwykło się przysłowiami stwierdzać,

  • - uczty dla podniebienia dostarczyć, wszak kuchnia węgierska w świecie znaną jest. Sam mistrz kuchni Robert Makłowicz wielce ją zachwala, niejednokrotnie dogmaty o jej prymacie głosząc, a przede wszystkim

  • - znów poczuć smak przygody z wszelkimi aspektami z tym faktem związanymi. Każdy podróżnik wyrusza na wyprawę, wiedziony, niczym pod wpływem środków odurzających, żądzą przygody, objawiającą się w poznawaniu nowych ludzi, nowych miejsc, chłonięciu niezliczonej ilości informacji, obcowaniu z kulturą, historią i światem legend. Im więcej rzeczy nieprzewidzianych, mistycznych i nieodgadnionych, im więcej zdarzeń stan euforii ku maksymalnym granicom wynoszących, tym żądna przygód dusza czuje się bardziej spełniona. Wszak pozostała część życia, u człowieka wdrążonego w trybiki zwykłego, szarego pożywania i wolna od wspomnianych aspektów, pochłania zdecydowanie zbyt dużą część naszej egzystencji, niejednokrotnie nie pozwalając duszy owego stanu spelnienia osiągnąć, ba nawet po obszarach mu bliskich nie podążając.

  • trasa mojej węgierskiej włóczęgi
 

Wyprawa rozpoczyna się niefrasobliwie, można rzecz wszelkie ziemskie i nawet orbitalne znaki wieszczyły niepowodzenie. Wyruszenie bez mechanicznych nośników wspomnień i zastanych obrazów, popularnie aparatami fotograficznymi zwanymi, każdą, nawet tak skromną wyprawę naraża na niepowetowane straty. Stąd jakże malownicza Słowacja, pomimo czarowania nas swym urokiem niczym rasowa modelka, nie doczekała się nawet jednego ujęcia. Problem rozwiązaliśmy dopiero na Węgrzech, uznając że podobne faux pas nie może się powtórzyć. Osiągając madziarską granicę, dotarliśmy praktycznie do celu naszej dzisiejszej trasy, niewielkiej granicznej miejscowości Aggtelek. Po załatwieniu noclegu na miejscowym campingu, ruszamy ku największej atrakcji tutejszego Parku Narodowego (Aggteleki Nemzeti Park) jaskini Baradla. Jest to największa i najbardziej znana z 276 jaskiń znajdujących się na terenie Parku Narodowego. Teren Parku wraz z pozostałymi ponad 400 jaskiniami znajdującymi się po słowackiej stronie, objęto kompleksową ochroną UNESCO.

Sama Baradla wraz ze słowacką jaskinią Domica tworzy system korytarzy o łącznej powierzchni ponad 25 km. Korytarze zdobią przepiękne kolumny naciekowe oraz liczne stalagmity i stalaktyty, a także formacje skalne o przeróżnych kolorach. Główny korytarz posiada szereg odgałęzień, które stwarzają możliwość obrania wielu tras.

System jaskiniowy Baradla pełen jest podziemnych strumieni i potoków. Część z nich wypływa później na powierzchnię, część zanika między skałami. Mijając poszczególne sale jaskiniowe można doświadczyć bogactwa form krasowych tu obecnych. Szczególnego wrażenia dostarcza największa z owych komnat tzw. Wielki Hall. Niezwykłą pożywką dla zmysłów jest możliwość wysłuchania w niej muzyki, mnie przypadł Bach, połączonej z iluminacją świetlną. Przyznam szczerze, że pomimo panującego chłodu efekty na tyle pobudzają duszę, że poczuć się można jak w środku saharyjskiego lata. Być może ten aspekt zaważył na tym, że miejsce to jest bardzo chętnie wybieranym na przyjęcia weselne Zaciekawiło mnie również bogactwo tutejszych endemitów i pomimo, iż nie było mi danym ujrzeć ich osobiście, uwierzyłem miejscowemu przewodnikowi o istnieniu ich mnie przekonywującemu. A żyją tu, prócz licznych nietoperzy, występujące wyłącznie w tym miejscu: ślepy biegacz węgierski (Duvalis hungaricus), skorupiak studniczek z Aggtelek (Niphargus aggtelekiensis) czy dżdżownica z Jaskini Dolnej. Późnym wieczorem odbywamy wycieczkę na okoliczne wzniesienie, podziwiając malownicze otoczenie jaskini i pobliskich gór.

  • formacje krasowe jaskini Baradla (1)
  • formacje krasowe jaskini Baradla (2)
  • formacje krasowe jaskini Baradla (3)
  • formacje krasowe jaskini Baradla (4)
  • formacje krasowe jaskini Baradla (5)
 

Rankiem, choć nie tak wczesnym, jakby należało, opuszczamy Aggtelek. Jako że plan podróży jest stosunkowo napięty, a dodatkowo trzeba uwzględnić jakieś atrakcje dla dzieciaków, poważnie obawiam się o dotarcie do wszystkich miejsc zakodowanych w mojej głowie. No cóż, podróże to sztuka kompromisów, czasem trzeba umieć powiedzieć którejś atrakcji do kiedyś (…). Wiem jedno, na pewno bolesne redukowanie planów nie obejmie zamku Boldogkovaralja. Mimo, że ów ewidentnie nie leży nam po drodze i szmat drogi należy nadłożyć, muszę go zobaczyć. Jako miłośnik zamków, miejsc otoczonych niewidoczną, choc odczuwalną magią, nie potrafię oprzeć się pokusie wzniesienia oczu ku jego nieszablonowej kompozycji.

Podążając wzdłuż słowacko – węgierskiego pogranicza ku wschodowi przemierzamy ziemie zamieszkiwane przez ludność, chyba słowo mniejszość byłoby nieadekwatnym, romską. Widoki zza szyby, wywołują stan politowania wobec sytuacji materialnej owej grupy etnicznej, a jednocześnie chęć jak najrychlejszego opuszczenia tych okolic. Problem ludności romskiej, nie tylko na mijanych ziemiach, jest wyjątkowo drażliwy, niemniej władze poszczególnych krajów zdają się go nie dostrzegać, wykonując cichaczem gesty przypominające najzwyklejsze wymiatanie śmieci (w tym wypadku problemu) pod dywan. I tylko tak się zastanawiam, jakim cudem takie Węgry mają wskaźnik PKB wyższy niż nasz kraj, wszak takich widoków, takich obrazów ludzkiej nędzy, u nas nie było mi danym spatrzyć. Ba, nawet wizyty w dalekim, tzw. Trzecim Świecie, nie wprawiły mnie w taki stan politowania dla standartów życia tubylczej ludności.

Wkrótce obraz, niczym w sławetnym kalejdoskopie, zmienia się, pozwalając cieszyć oko, malowniczymi wzgórzami, pełnymi winnejlatorośli, a zwłaszcza drzewek morelowych. Zakupione wprost u gospodarza owoce, w tak błogi stan zmysły wprawiają, że aż chwilowo (nie do uwierzenia ?) zapominam o zamku. Owoc wprost z drzewa, podany spracowaną ręką opiekuna sadu, uchwycony jeszcze promieniami południowego słońca, smakuje wręcz nie jak morela, znana mi z naszych sklepów i targowisk. Kto tożsamego uczucia doświadczył, ten wie o czym mówię.

Pośród morelowych sadów, na najwyższym okolicznym wzniesieniu pasma gór Zemplen majestatycznie wznosi się nad okolicą bryła mojego wymarzonego zamku. Mimo, że jak większość węgierskich zamków, nie stanowi on architektonicznej perełki europejskiej architektury warownej, to jednak jest na swój sposób unikatowy. Warownia, położona na „szczęśliwej skale”, choć niektórzy zwykli dostrzegać w niej również postać wypoczywającego lwa, charakteryzuje się nietypowym, wypustem obronnym, który odchodzi wąskim 15-20 metrowym pasem od jednego ze skrzydeł zamku. Ów element konstrukcyjny skupiał tak namiętnie moją uwagę, stając się wręcz obsesyjną żądzą. I pomimo, że poza tym zamek prezentuje się conajwyżej przeciętnie, poczułem się kontent, pozwalając nasycić się niepohamowanej żądzy. Zbudowany w schyłkowym okresie madziarskiej wielkości, za czasów ostatniego z Arpadów Andrzeja III (koniec XIII wieku), służyć miał głównie obronie węgierskiego pogranicza przed coraz żwawiej nacierającymi tatarami.

  • wejście do zamku w Boldogkovaralja
  • mury zamku Boldogkovaralja
  • wypust obronny zamku Boldogkovaralja
  • piękna warownia Boldogkovaralja
 

Głównie z uwagi na dzieci, ale również i dla poskromienia własnej ciekawości, kierujemy się ku osławionym termalnym basenom dzielnicy Miskolca – Tapolcy. Dominującym językiem jest tutaj język polski, co tylko zdaje się potwierdzać popularność owej okolicy wśród naszych rodaków. Miejscowy park zdrojowy słynie z term umiejscowionych w skalnych grotach. Przyznam szczerze, iż pomimo, że jestem zwolennikiem atrakcji naturalnych, takich w stosunku do których ludzka ręka przyłożyła się conajwyżej w stopniu nieznacznym, a całym architektem i budowniczym jest matka natura, to tutejsze termy mogą wywoływać pozytywne odczucia.

 

Ostatnią atrakcją dzisiejszego dnia jest piękna, położona w malowniczej dolince Gór Bukowych, miejscowość Lillafured. Sławę miejscu, mającemu status ekskluzywnego kurortu, znanego także poza granicami Węgier, przysporzył głównie bajkowy pałac Palotaszalo, majestatycznie spoglądający w zielone otchłanie, wypełniającego dolinę, jeziora Hamori. Budzący skojarzenia z bawarskimi zamczyskami pałac, zbudowany w stylu neogotyckim, z wysoką wieżą i ostrymi szczytami rzeczywiście budzi uznanie. Na terenie wiszących ogrodów otaczających pałac znajdują się kolejne dwie atrakcje. Jedną z nich jest najwyższy i najpiękniejszy podobno wodospad na Węgrzech, 20 metrowy Also – vizeses. Przyznam szczerze, że na osobie, która miała sposobność stanąć oko w oko z pięćdziesięciokrotnie wyższym, najwyższym wodospadem świata – Salto Angel, umiejscowionym w samym środku południowo – amerykańskiej dżungli, wielkiego wrażenia miejsowy wodospad wywołać nie ma prawa. Drugą z atrakcji, jaskinię Anna – barlang, zwłaszcza mając w pamięci niezwykłość form krasowych Parku Narodowego Aggtelek, można sobie odpuścić.

  • rzut oka na Góry Bukowe
  • stacja kolei wąskotorowej
  • bajkowy pałac Palotaszalo w Lillafured
  • ogrody przypałacowe Palotaszalo
  • wodospad Also – vizeses
Węgry

UROCZY EGER 2009-07-15

 

Eger, położony w dolinie między pasmami gór Matra i Gór Bukowych, uważany bywa za najpiękniejsze miasto Pólnocnych Węgier. Moje zdanie na temat walorów estetycznych Egeru jest diametralnie odmienne, dla mnie to najpiękniejsze miasto całych Węgier, a przynajmniej tej części którą dane mi było widzieć. I nawet obecność w osławionym, bogatym w atrakcje dla wszelkich zmysłów Budapeszcie, mojego sądu w tej kwestii nie zmieni. Z uwagi na mnogość atrakcji, miasto zaspokoi niewątpliwie wszelkie gusty i podniebienia, a jego kameralność sprawia, że nie sposób czuć się tutaj przytłoczonym. Liczne wielkomiejskie przywary są tutaj jakby nieobecne, jakby związane niepodzielnie z miejskością, czuły się tu nieswojo, świadomie emigrując ku budapesztańskiemu choćby obliczu. Mimo natłoku turystów, nie widać kolejek, tłumów namolnie dopychających się ku miejscom, o których częstokroć nie mają nawet bladego pojęcia, hołdując często zasadzie byle być, choć często nie wiadomo gdzie. Eger sprawia, że każdy znajdzie tu swoje miejsce, każdy wypełni pewną niszę. Miłośników historii miasto pociąga swą niezwykle barwną i bohaterską przeszłością, oferując możliwość zagłębiania się w bezkresnych otchłaniach lochów, kazamatów i zamków. Gdy i tego mało, miasto roztacza swój urok prowadząc śladem unikalnej, barokowej zabudowy, przemieszanej akcentami orientalnymi. Podążając średniowieczną starówką, wąskimi uliczkami podzamcza, nie sposób zapanować nad ruchami obrotowymi głowy, która podążając za złaknionymi oczami, chłonie mnogość tutejszych skwerów, pomników, fontann. W końcu zaprasza na lampkę słynnego egerskiego wina – Byczej Krwi, najlepiej wygrzewając wiekowe już gnaty w tutejszych basenach termalnych.

Miasto zasłynęło ze swojej własnej “obrony Częstochowy”. Kiedy armia półksiężyca opanowała całe Węgry, łącznie z miastami znacznie większymi i sławniejszymi, malutki Eger (1552 rok) z czterotysięczną załogą zamkową pod dowództwem Istvana Dobo, stawiał samotnie czoła wielkiej, prawie stutysięcznej armii sułtańskiej. Armia samego sułtana – Sulejmana Wspaniałego nie mogła pokonać Węgrów, twierdząc że nadludzkich sił dodaje im spijana hektolitrami bycza krew. Faktem było, że kapitan Dobó kazał podawać walczącym na murach żołnierzom czerwone wino, albowiem piwnice zamku skrywały więcej beczek z trunkiem niż z wodą. Turcy ostatecznie zdobyli Eger, ale dopiero 46 lat później, kiedy nie bronili go już Węgrzy, lecz wojska najemne Habsburgów. Bohaterską obronę miasta uwiecznił kilka wieków później Géza Gárdonyi, pisząc najsłynniejszą węgierską powieść historyczną - epopeję o obronie zamku i bohaterskim kapitanie Dobó pt. "Gwiazdy Egeru".

Następstwem tureckiego panowania w Egerze była muslimizacja miasta. Na placach pojawiły się meczety i minarety oraz łaźnie tureckie, a królującą tu wcześniej byczą krew zatąpiła turecka kawa. Epizod ów dodał miastu orientalnej kolorystyki, obecnej i do dziś. Dla mnie szczególnie przyciągająco prezentował się tutejszy minaret, będący zresztą najdalej na północ usytuowanym, zachowanym sułtańskim minaretem w Europie. Wejście na jego szczyt, po niezwykle krętych i wąskich schodkach, na długo pozostawił swój ślad w okolicy udowej organizmu, przypominając kilkukrotnie o sobie nieprzyjemnym mrowieniem. Niemniej sam widok na starówkę miejską wynagrodził cały poniesiony trud. I tylko wypadało się cieszyć, że nie było mi dane ulec powszechnej niegdyś manii zażywania kuracji sterydowych, procesowi przypominającemu pompowanie brojlerów, a ponoć z największego połamańca prawdziwego mena czyniących. Wszak mężczyzni zbyt powabni w barkach, nie mają prawa zmieścić się w wąskich schodach monumentu.

I tylko szkoda, że przygoda woła, każąc pozostawić Eger za sobą, przyzwalając jedynie snuć wspomnienia o niesmowitej atmosferze miasta.

 

  • wejście do Egri Var
  • muzeum zamkowe
  • widok z murów zamkowych na Eger
  • widok z murów na bazylikę egerską
  • Starówka egerska
  • Egri Var widziany z egerskiej starówki
  • pomnik Istvana Dobo
  • pomnik przed ratuszem egerskim
  • barokowy kościół minorytów
  • pałac biskupi (Érseki palóta) z połowy XVIII wieku
  • bazylika egerska
  • klasycystyczne wnętrze bazyliki
  • kopuła bazyliki
  • okazały gmach dawnego Líceum
  • kościół Franciszkanów
  • minaret egerski
 

Późnym popołudniem docieramy do miejscowości Sirok. Jej główną atrakcją jest usadowiony wysoko ponad nią, na prawie 300 metrowym wzgórzu zamek Siroki Var. Uważany jest on za najbardziej urokliwą średniowieczną twierdzę północnych Węgier. Moim skromnym zdaniem, znacznie korzystniej prezentował się widziany poprzedniego dnia zamek w Boldogkovarlja. Być może wpływ na taki, a nie inny punkt zapartywania, ma stan zamku, a właściwie brak jakiegokolwiek stanu. Chyba nawet określenie go mianem ruiny byłoby słownym nadużyciem. Niemniej kiedyś, zwłaszcza w czasach podboju tureckiego znaczenie twierdzy Sirok było spore . Szczególnie ważnym punktem stała się ona w latach obleżenia Egeru przez wojska tureckie. Najbardziej chyba zdumiewającą ciekawostką tego zamku jest jego usytuowanie na tufowej skale. Jest ona na tyle miękka i podatna na obróbkę, że łatwo w niej drążyć tunele, przejścia i otwory. Stąd nie powinna dziwić wielość takowych jaskiń u podnóża i u wyjścia z ruin zamku.

Głównym chyba powodem, dla którego warto odbyć mozolną wyprawę na wzgórze zamkowe, są piękne widoki, jaki ze szczytu rozciągają się na pasmo gór Mátra i góry Bukowe. W oddali majaczy Kekesteto – najwyższy szczyt Węgier, na który zamierzamy skierować swoje kroki.

  • Siroki Var
  • "wnętrza" zamku Siroki Var
  • "mury obronne" Siroki Var
  • tuffowe kazamaty zamkowe
  • wyjścia ewakuacyjne z zamku
  • "Mnich" i "Zakonnica"

 

Kékestető, oznaczający w miejscowym języku niebieskawy dach, położony jest na wysokości 1014 m n.p.m. Jest najwyższym szczytem Węgier. To pierwszy z kilku najwyższych szczytów zdobytych przeze mnie w różnych krajach, który osiagam samochodem. Trekking na sam szczyt nie należy do zbyt oddziaływujących na zmysły z uwagi na praktycznie zerowe doznania wizualne. Szczyt porośnięty jest gęstymi lasami bukowymi, stąd nazwa i pasma górskiego, które przysłaniają jakiekolwiek widoki. Na szczycie znajduje się wieża telewizyjna, z której to tarasu widokowego można dopiero cokolwiek dojrzeć.

  • wieża telewizyjna na  Kékestető
 

Na wieczór docieramy ponownie ku słowackiej granicy, mijając po drodze miasto Salgotarjan. Jakże innych widoków doświadczamy po opuszczeniu górskich pejzaży Gór Bukowych i Cserhatu. Przyciężkawa betonowa zabudowa miasta, ze strzelającymi w niebo topornymi, prosto ciosanymi blokami, przywołuje wspomnienia rodem z filmów traktujących o czasach PRL -u. Z przewodnika dowiaduję się, że było to ukochane miasto komunistów. Wszystko już jasne.

Postanawiamy znaleźć nocleg poza miastem, już przy samej granicy. Kolejny raz, który to już na Węgrzech, okazuje się że najbardziej efektywnym środkiem komunikacji międzyludzkiej na ziemiach madziarskich jest efektowne machanie rękami. Wynik owych wygibasów wręcz przerasta nasze oczekiwania, pensjonat mamy do własnej dyspozycji. Rano kierujemy się już wprost na granicę, gdzie na okolicznym wzniesieniu majestatycznie spogląda na tutejsze pogranicze zamek Somosko (Somosko Var). Zamek położony jest na granicy węgiersko – słowackiej i mimo, że dostojniej prezentuje się od strony węgierskiej, to jednak by do niego wejść należy przejść na stronę słowacką. Warownia znajduje się w dosyć dobrym stanie, w czym zasługa Słowaków, którzy łożą znaczne środki na jej restaurację. Niestety poraz kolejny zauważam, że Madziarzy nie zwracają zbytniej uwagi na ochronę swego dziedzictwa kulturowego. A coza tym idzie, znaczna część niesamowitych zabytków popada w stan zapomnienia. Być może uwaga ta nie dotyczy jedynie Budapesztu i może kilku jeszcze innych miejsc. Zatrważającym jest, iż w miarę penetrowania coraz większych połaci owego, nota bene, pięknego kraju, mój sąd zaczynam uważać za pewnik.

Zamek w Somosko zbudowany został w XIII wieku na szczycie 526 metrów wysokiego wzniesienia. Zamek miał dwie wieże warowne i trzecią broniąca wejścia do niego. Wzniesiono go w celu obrony tutejszych ziem przed tatarską inwazją. U jego stóp znajduje się “kamienny wodospad”. Tworzą do dochodzące do 9 metrów bazaltowe, pięciokątne słupy, unikatowe w skali europejskiej. Nieco niżej zdumiewa “kamienne morze”, blokowisko skał bazaltowych o charakterystycznym kształcie. Jak zauważamy, budulca dla wzniesienia zamku nigdy tu nie brakowało. Z jednej z zamkowych wież nie sposób nie dostrzec kolejnej średniowiecznej warowni – zamku Salgo (Salgo Var). O stanie tego zamku zamierzam przekonać się naocznie, stąd niezwłocznie kierujemy się ku niemu.

  • Zamek w Somosko
  • widok z baszty zamkowej
  • baszta zamkowa Somosko Var
  • baszta zamkowa od czoła
  • “kamienny wodospad"
  • górujący nad okolicą Somosko Var
  • Somosko Var z oddali
 

Zamek Salgo leży na szczycie, wyższego niż poprzedni, 625 metrowego wzniesienia. Jako, że znajduje się wyłącznie w gestii konserwatorów węgierskich, toteż nie dziwi mnie, że przedstawia stan znacznie bardziej opłakany niż jego poprzednik. Od czasów, gdy opuścili go Turcy, uciekający w popłochu przed Sobieskim, nie prowadzono tu praktycznie żadnych prac konserwacyjnych. I smutno skonstatować należy, że chyba największymi tutaj atrakcjami są uciążliwa, ale jakże malownicza, półgodzinna wspinaczka na jego szczyt oraz sam widok z niego się roztaczający.

  • baszta zamku Salgo Var
  • widok z baszty zamkowej na okolicę
  • "wnętrza zamkowe" Salgo Var
 

Następnym etapem naszej podróży jest frapująca umysł kraina Połowców. Położona wokół urokliwych wzniesień gór Cserhat ukazuje zamierzchły, odchodzący już powoli w przeszłość, barwny świat Połowców. Lud ów, pochodzenia ałtajskiego, zamieszkuje wyłącznie te ziemie, a jego interesująca kultura i zwyczaje zwykły ciekawić od dawnych wieków. Mnie do tej pory kojarzył się wyłacznie z kompozycją Aleksandra Borodina – Tańce Połanieckie. Czas rozszerzyć światopogląd.

W miejscowości Holloko, pierwszej wsi w skali światowej wpisanej w całości na listę UNESCO, mam okazję podejrzeć jeszcze ów ginący lud i jego kulturę. Słynie on z bajecznie kolorowych strojów ludowych oraz znacznej biegłości w rzemiośle. Kobiety do perfekcji opanowały misterną sztukę haftu, mężczyźni z kolei produkcję intarsjowanych mebli oraz rzeźbę w drewnie. Spacer po wąskich uliczkach, stanowiącej skansen, wsi, wokół białych domków, ozdobionych rzeźbionymi krużgankami i pokrytych czerwonymi dachówkami, sprawia, że rzeczywiście można się poczuć, jakby odbyło się wyprawę wiek lub dwa wstecz. Warto odwiedzić tutejsze wystawy muzealne, m. in. zbiory lalek w ludowych strojach, kolekcję tkanin czy też zabytkową tkalnię. Niezwykle sielsko prezentuje się widniejący na wielu widokówkach, połowieckie strony obrazujących, kościółek z ciemną drewnianą dzwonnicą z 1889 roku. Stanowi on świetny przykład prostej architektury ludowej. Ponad wioską góruje zamek Holloko Var, zbudowany przez ród Kacsisów w drugiej połowie XIII wieku. I przy jego wyzwoleniu, zapewne i wobec oporu tutejszych Połowców, palce maczał nasz wielki król Sobieski. Zamek wydaje się, zapewne dzięki objęciu całej wsi patronatem UNESCO, stosunkowo dobrze zachowanym.

  • kościółek wsi-skansenu w Hollókő
  • uliczka Kossuth utca w Hollókő
  • kolorowy domek Połowców
  • inny domek Połowców
  • Hollókő Var
  • "wnętrza" zamku  Hollókő Var
 

Po opuszczeniu krainy barwnych Połowców, zmierzamy wprost ku stolicy kraju, Budapesztowi. Postój urządzamy sobie w położonej na jego obrzeżach miejscowości Godollo. Raz by przekąsić jakiś madziarski rarytas, dwa by rzucić okiem na tutejszy pałac Grassalkovichów. Jeden z nielicznych razów w moim życiu mam dylemat, które ze zmysłów doznały większej rozkoszy. O dziwo prymat muszę chyba przyznać zmysłom smakowym, wszak osławiony gulasz węgierski (ichniejszy pórkólt) pozwolił owym sięgnąć stanu wrzenia i euforii w najczystszej postaci. I na taki stan wpływu nie miał nawet jego wyjątkowo ostry i zapewne kubki smakowe podrażniający smak. Toteż bez repety, poprawionej dobrym piwem Soproni, obyć się nie mogło. I nawet pretensji wobec siebie nie miałem prawa mieć, gdy nie zdążyliśmy wejść do środka pałacu Grassalkovichów. Wszak wprawione w błogi stan zmysły, osiągnęły już tego dnia poziom najwykwintniejszych rozkoszy ziemskich. Prawie jak w ogrodzie ze słynnego, zresztą jednego z moich ulubionych, obrazu Hieronima Boscha (Ogród rozkoszy ziemskich). Pozostało mi conajwyżej obejrzenie pałacu z zewnątrz. Barokowy dwór, wzniósł w latach 40 XVIII wieku Antal Grassalkovich, jeden z największych arystokratów węgierskich owej epoki. Od 1867 roku stał się pałacem królewskim. Był ulubioną rezydencją cesarzowej Elżbiety, żony Franciszka Józefa, znanej powszechnie jako Sissi. Uwielbiana przez Madziarów cesarzowa, twierdziła, że nie w Wiedniu, czy Budapeszcie, ale właśnie tutaj czuła się naprawdę wolna.

Noc spędzamy w przytulnym hosteliku w centrum Budapesztu. Od jutrzejszego dnia czeka nas zwiedzanie osławionej węgierskiej stolicy.

  • front pałacu Grassalkovichów
  • ogrody przypałacowe
 

Przyznam szczerze, że miłośnikiem wielkich metropolii nigdy nie byłem, przymiot urokliwości odkrywając właściwie w tych mniejszych miasteczkach, często wobec majestatycznego oblicza metropolii – molocha, wzrok spuszczających i swoje niezależne, cichuteńkie życie prowadzących. Podążając więc ulicami Budapesztu, zdając sobie sprawę z jego rozsławionego wszem i wobec imienia, uświadamiałem sobie, że niezwykle ciężko będzie madziarskiej stolicy przekonać mnie do niej. I w sumie, mimo niesamowitego, barokowego głównie bogactwa i atrakcyjnego oblicza, przekabacić mnie na swoją stronę miasto nie zdołało, choć niewątpliwie trwały ślad w pamięci pozostawiło. Zapewne wpływ na to miała niezbyt przyjemna pogoda, wszak zwiedzanie miasta w warunkach szklarnianych (około 40 C) do zbyt przyjemnych nie należy, tymbardziej w towarzystwie dzieciaków. Najbardziej w pamięci zapadły mi więc, oprócz osławionych atrakcji Wzgórza Zamkowego (kościół Macieja, Baszta Rybacka, Budavari Palota i wielu innych), nota bene niezwykle pięknego i ku dłuższemu pobytowi zachęcającego, majestatyczne oblicze Parlamentu, stylizowany na barok kolorowy zamek Vajdahunyd Var oraz pobliskie neobarokowe termy Szechenyi. Niestety panujące upały skłoniły raczej ku podkuleniu ogona i przedwczesnemu opuszczeniu miasta niźli podążeniu ku poszukiwaniu starożytnej (rzymskie Aquincium) i średniowiecznej twarzy miasta. Sumiennie przyrzekłem sobie jeszcze tu kiedyś przyjechać i dzisiejszy błąd zaniechania naprawić.

  • Wzgórze Gellerta
  • pomnik Gellerta
  • widok na Most Elżbiety
  • działa przy Cytadeli na Wzgórzu Gellerta
  • pomnik Wolności
  • kolorowe oblicze Wzgórza Gellerta
  • widok na Wzgórze Zamkowe
  • panorama miasta ze Wzgórza Gellerta
  • panorama miasta ze Wzgórza Gellerta (2)
  • pomnik cesarzowej Sissi
  • Budavári Sikló
  • tunel pod wzgórzem zamkowym
  • widok na Most Łańcuchowy
  • Sándor Palota
  • Budavári Palota
  • studnia króla Macieja
  • pomnik księcia Eugeniusza Sabaudzkiego
  • dziedziniec przypałacowy
  • Baszta Rybacka i kościół Macieja
  • wojowie z Baszty Rybackiej
  • Baszta Rybacka nocą
  • Parlament widziany ze wzgórza Zamkowego
  • Parlament widziany z bulwaru Bema
  • pomnik Józefa Bema
  • pomnik Milenijny
  • Muzeum Sztuk Pięknych
  • Zamek Vajdahunyad w lasku miejskim
  • brama wejściowa do Vajdahunyad Varu
  • Kaplica z Ják
  • kompleks termalny Széchenyi Fürdő
  • baseny Széchenyi Fürdő
  • neoklasycystyczny budynek term
  • Budapeszt nocą
 

Opuszczając Budapeszt kierujemy się już wyłacznie ku północy. Kilka stacyjek planujemy uczynić w miejscach wartych zatrzymania. Już za rogatkami stolicy, wyłania się piersza z nich, znane miasto artystów – Szentendre. Spacer jego ulicami należy do niezwykle przyjemnych. Wąskie, kamienne uliczki, pełne zakamarków, biegnące w różnych kierunkach i pod różnym nachyleniem, przywołują skojarzenia z miasteczkami śródziemnomorskimi. Działa tu kilkanaście muzeów oraz galerii autorskich, a także ponad sto pracowni plastycznych. Dodatkowo rzesza turystów sprawia, że miasteczko zdaje się żyć niezwykle intensywnym i bogatym w atrakcje życiem. Niewątpliwie warto, obierając drogę powrotną z Budapesztu, zatrzymać się tu choć na chwilę, przemierzyć wąskie uliczki, zapoznać z twórczością miejscowej bohemy.

  • spacerkiem po Szentendre
  • urocze uliczki miasteczka
  • Belgradi templom w Szentendre
 

Czas spędzony w wymiarze ponadplanowym w Szentendre sprawia, że nie mamy już sposobności zatrzymać się w Wyszehradzie. A szkoda, wszak miasto to, datowane już w czasach Piastowskich (słynny zjazd królów w Wyszehradzie), posiada kilka miejsc wartych odwiedzenia. Tego samego błędu zaniechania nie popełniamy przejeżdzając przez Esztergom. Pierwsza stolica Węgier to miasto nadzwyczaj zasłużone dla historii Węgier, coś na wzór Gniezna dla polskiej państwowości. To w tej okolicy Madziarowie założyli swój pierwszy przyczółek w Europie, tworząc znaczną wyrwę pośród słowianskiej braci. To tutaj narodził się pierwszy król Węgier Stefan, tutaj założono pierwsze arcybiskupstwo. I to właśnie Esztergom pełnił aż do czasów najazdów tatarskich funkcję stolicy kraju, oddając prymat Budzie. A funkcję stolicy arcybiskupiej pełni zresztą do dziś.

O znaczeniu sakralnym miasta, określanego zresztą Watykanem Węgier, świadczy najbardziej charakterystyczny i rzucający się w oczy budynek miasta - bazylika. Jej rozmiary budzą niekłamane uznanie, skądinąd to najwyższy budynek całych Węgier. Klasycystyczna świątynia o charakterystycznej kopule mierzy około 100 metrów wysokości. W jej wnętrzach znajdują się m. in. najbogatszy w całej Europie Środkowej skarbiec katedralny oraz krypta, w której pośród wielu znanych węgierskich dygnitarzy spoczywa węgierski prymas tysiąclecia – wielki przeciwnik komunistów József Mindszenty. Wartym polecenia jest mozolna wspinaczka na kopułę bazyliki, skąd roztacza się niesamowity widok na naddunajskie okolice, pobliskie, już słowackie miasto, Sturovo. Po chwili zadumy uzmysławiam sobie, że owo miasto, w przeszłości znane jako Parkany, było miejscem zwycięskiej batalii wielkiego króla Sobieskiego nad Turkami, w popłochu opuszczającymi te ziemie po klęsce wiedeńskiej. Imię polskiego króla sławi pomnik u stóp bazyliki. Wielki król właśnie tutaj odspiewał uroczyste “Te Deum” po parkańskiej wiktorii. O dobrych relacjach między naszymi narodami świadczy i drugi z tutejszych pomników, upamiętniający odwiedziny bazyliki przez Jana Pawła II. U stóp katedry, wręcz przygnieciony jej ogromem, spoczywa miejscowy zamek. Porównanie obu budynków jednoznacznie ukazuje prymat władzy duchowej nad świecką w tym mieście.

Również i samo centrum miejskie, nie wiem skąd Wodnym Miastem zwane, leniwie rozłożone pomiędzy wzgórzem zamkowym, a Dunajem, zaprasza do odbycia miłej włóczęgi. Stare, urokliwe kamieniczki, mały ryneczek oraz przyjemne bulwary niewątpliwie ucieszą oko nawet największego malkontenta. Ostatnim naszym akcentem na węgierskiej ziemi jest dostarczenie bodźców smakowych wygłodniałemu organizmowi. A, że kuchnia węgierska jest jedną z lepszych jakie było mi dane skosztować do tej pory, toteż jestem przekonany, że niejednokrotnie, zwłaszcza organom trawiennym, przyjdzie w przyszłości roztaczać wygłodniałe myśli o tutejszych rarytasach dla podniebienia.

 

  • wejście do Varmuzeum
  • dziedziniec zamkowy
  • widok ze skarpy zamkowej na Dunaj
  • bazylika zza pomnika koronacyjnego Stefana
  • pomnik koronacyjny Stefana I
  • bazylika esztergomska
  • wnętrze bazyliki
  • kopuła esztergomskiej bazyliki
  • widok z kopuły na miasto
  • widok ze szczytu kopuły bazyliki
  • jedna z wież bocznych bazyliki
  • malownicze uliczki Wodnego Miasta
  • kompleks bazyliki widziany z miasta
  • kościół parafialny w Wodnym Mieście
  • stylowa kamienica esztergomska
  • fontanna w Ostrzyhomiu
  • ratusz esztergomski
  • most Marii Walerii
  • widok na bazylikę zza Dunaju
Węgry

EPILOG 2009-07-19

 

 

W sumie jednoznacznej oceny dać Węgrom nie jestem w stanie, wszak danym mi było spenetrować, na moje oko, tak z 20 % terytorium kraju. Niemniej cóż by to była za wyprawa, gdyby jej członkowie, a zwłaszcza autor, spostrzeżeń i wniosków nijakich nie byli w stanie uzewnętrznić.

Przynajmniej pokusić się wypadałoby.

Starając się wydać jednoznaczny sąd w kwestii atrakcyjności turystycznej ziem dawnej Panonii, uzmysławiam sobie, że w gruncie rzeczy w głowie ścierają się dwie frakcje, dwie jakże skrajne tezy chcą zostać uzewnętrznione. I tylko dlatego, że wiem, iż prawda leży jak zwykle gdzieś pośrodku, ciężko przyznać którejkolwiek z światłych myśli palmę pierwszeństwa.

Nie do końca jest bowiem tak, że to kraina, gdzie “ziemia jest tak miękka i czarna, woda słodka, a trawa delikatniejsza niż jedwab”. Gór sensu stricte nie sposób tu doświadczyć, conajwyżej wzgórza tym zaszczytnym określeniem tytułowane, morza podobnież, a conajwyżej jezioro górnolotnie do rangi morza podnoszone. Atrakcje turystyczne znajdują się częstokroć w stanie na tyle zrujnowanym i opuszczonym, że czasem aż serce się kraje na widok historii w taki stan beznamiętności porzuconej.

Ale nie jest też tak, jak nie tak dawno miał sposobność twierdzić jeden z wyżej postawionych polityków węgierskich. Teza jakoby “Węgry były spisane na straty” jest postawiona na wyrost, a wzdychanie do czasów gulaszowego socjalizmu nie na miejscu. Węgry w dalszym ciągu są miejscem atrakcyjnym turystycznie. Pomimo dosyć średnio bogatej na moje oko zasobności w tzw. magnesy turystyczne - miejsca masowo zapraszające turystyczną brać, Węgry w dalszym ciągu przyciągają masę turystów, w tym znaczną z naszego kraju. W dalszym ciągu chełpią się przymiotami ku penetracji owego kraju zachęcającymi. Sama atrakcyjność turystyczna Budapesztu nie może budzić wątpliwości, a podobne przymioty przypisać wypada, li tylko spośród miejsc moją stopą spenetrowanych - Egerowi, krainie Połowców, uzdrowisku w Lillafured, artystycznemu Szentendre, pozostałym miastom Zakola Dunaju, jak również zapewne wielu innym, których nie dane mi było ujrzeć. Wierzę, że ich oblicze zbyt długo nie będzie dla mnie terra incognita. Wskazanym jest ogrzać kości w miejscowych termach i kąpieliskach. Warto przyjechać, by zasmakować pikantnej węgierskiej kuchni, delektować się langoszami, gulaszem, rozgrzanymi słońcem morelami, paprykami. Dla zadośćuczynienia pragnieniu warto, w myśl zasady “nie ma wina nad węgrzyna, zatopić usta w tokaju, ziołowym likierze bądź byczej krwi. I duszę, zapewne zazdrosną o mnogość świadczeń dostarczanych wyłącznie ciału, warto wprowadzić w stan uniesienia pozwalając wysłuchać węgierskiej operetki w Lisztowskim wydaniu czy cudownego czardasza. Choć niektórym zapewne wystarczy sam wydźwięk węgierskiego języka. Być może umożliwi to rozumowi być na tyle chłonnym, że sama kostka rubika błahostką się stanie.

 

Możliwym, że na takie, a nie inne postrzeganie Madziarów i ich ojczyzny, oddziaływuje historyczna zażyłość pomiędzy oboma krajami, wyrażająca się w znanym wszem powiedzeniu : Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát (Polak, Węgier, dwa bratanki...) . Szukając śladów owej zażyłości, przemierzając bezkresne stronnice ksiąg historycznych, zdałem sobie sprawę z dosadności owej maksymy. Rzadkimi bywały przypadki, gdy nasze kraje między siebie w szranki stawały. Ba, zauważyłem pewną zbieżność historyczną pomiędzy naszymi krajami. Wielkie wydarzenia w historii obu krajów – powstanie państwowości, chrzest, czas wielkości na scenie europejskiej, czas upadku i rozbioru krajów, wielkich zrywów narodowowyzwoleńczych, wszystkie te zdarzenia miały miejsce praktycznie w tożsamym okresie historycznym (z nieznacznym wyprzedzeniem po stronie węgierskiej).

 

Dlatego komu mało atrakcyjności Węgier, kto po owych paru naprędce skleconych słowach i średniej jakości zdjęciach, odmawia walorów estetycznych madziarskiej ziemi, ten niech przynajmniej dostrzeże zażyłości między naszymi krajami, powodujące, że na myśl o Węgrzech i ich mieszkańcach, serce jakby uderza szybszym rytmem, niosąc ciepłą falę życzliwości. Już choćby one stanowią wystarczające zaproszenie dla odwiedzin bratanków. W końcu :

 

Węgier Polaka rad gości i słucha
W nowym znajomym znajdzie
zawsze druha"

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. fotokresy
    fotokresy (20.09.2010 16:34) +1
    Powiem tak: inspirujące.
    Gdyby nie Twoj opis pewnie nie trafilibysmy do Boldogkőváralja (kurcze, jak to sie wymawia ?!), choć widziałam zdjecia, nie wiedziałam, gdzie tego szukać.
    Ja wlasnie spisuje nasza podroz po Wegrzech, wrażenia nieco odmienne od Twoich.
  2. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (08.07.2010 23:25) +1
    Robercie, wiele miejsc przypomniałeś mi z wcześniejszych wojaży. Bardzo kwiecista opowieść, choć nie jest łatwo ją czytać :) Ale doceniam Twój styl.
    Dzięki za ciekawą relację.
    Pzdr/bARtek
  3. milanello80
    milanello80 (19.02.2010 0:32)
    I ja początkowo planowałem odpuścić Budapeszt, niemniej ostatecznie uznałem,że węgierskie wojaże omijające szerokim łukiem stolicę, wszem i wobec wielbioną, byłyby w pewien sposób niekompletne. Bez odwiedzenia stolicy nie mógłbym snuć własnych sądów na temat kraju madziarskiego, wszak czymże jest tort bez przysłowiowej wisieńki.
    Samochód w mieście rzeczywiście nie jest dobrym pomysłem. Nasz stał cały czas na parkingu hotelowym, więc nie stanowił zbytniego problemu.
    Miejsca, które wymieniłeś rzeczywiście warte są odwiedzin, mnie szczególnie ujęła twierdza w Boldogkőváralja. Do listy tej dodałbym również przepiękny Eger oraz malowniczą, być może zbyt skromnie tu opisaną, miejscowość śródgórską Lillafured - naprawdę warto ją odwiedzić.
    Z tą sympatią jest różnie, czasem trzeba jej trochę na siłę szukać, być może problemy, Węgrami targające aktualnie, mają na to wpływ. Niemniej zwłaszcza w małych miejscowościach - jak choćby Hollókő, sympatię miejscowych da się odczuć.
  4. city_hopper
    city_hopper (18.02.2010 16:17) +1
    I ogólnie: trasa bardzo ciekawa. Raczej odpuściłbym sobie Budapeszt i zostawił na oddzielną wizytę (w mieście samochód nie jest potrzebny, a wręcz przeciwnie). Najbardziej zachęciłeś mnie do Hollókő, Somoskő i Boldogkőváralja. Ale na Węgrzech najbardziej interesuje mnie akurat część przez Ciebie pominięta, czyli wschód. Czy sympatia do nas wśród Madziarów nadal istnieje? Bo z tego co wiem, to w latach 80-tych różnie z tym bywało ;-).
  5. city_hopper
    city_hopper (16.02.2010 1:14) +1
    Etapy 12 i 13. Oba miasta są warte zobaczenia. Przy czym Szentendre jest bardziej turystyczne i takie lekko zalatujące cepelią. Mówiąc krótko (przynajmniej latem) żyje z turystów. Ale naprawde malownicze i pozbawione socjalistycznych 'upiększaczy terenu'. Esztergom z kolei na mnie zrobił wrażenie zapyziałego, prowincionalnego miasteczka z przeskalowaną na jego tle - ale pięknie położoną - bazyliką. Potwierdzam piękny widok z kopuły bazyliki. Natomiast wszystkich tam udających się przestrzegam: 1) nigdy nie jedźcie pociągiem z Budapesztu do Esztergomu (chyba jest polski egzonim - Ostrzyhom). 2) za żadne skarby nie jedźcie autobusem z Esztegogom (Ostrzyhomia) do Szentendre.
  6. milanello80
    milanello80 (15.02.2010 21:59) +1
    Dzięki za miłe słowa. Polecam dogłębniejsze zwiedzenie Budapesztu niż mnie było dane. Głownie podążałem tropem zabytków Budy, a miasto ma jednak zdecydowanie więcej do powiedzenia.
  7. city_hopper
    city_hopper (13.02.2010 13:36) +1
    Etapy 10 i 11. Jak pamiętam Gödöllő jest ciekawe, ale cena wstępu w połączeniu z opłatą za filmowanie i foty zdecydowanie przeszacowana. Z kuchni węgierskiej dużo bardziej od porkoltu, po którym trzeba się smarować od wewnątrz Unicum ;-), smakowały nam np. zupa rybna halaszle czy na deser Gundel palacsinta ;-). Budapeszt z kolei budzi nasze mieszane uczucia - miasta coraz bardziej zaniedbanego i coraz mniej wielkomiejskiego. I Twoje (i nie tylko) zdjęcia to potwierdzają. Ale z punktu widzenia wycieczki z dziećmi to trasę po mieście wybrałeś optymalną :-)
  8. mimbla.londyn
    mimbla.londyn (13.02.2010 11:47) +2
    Robercie,

    chcialabym byc takim dzieciakiem, ktorego zabierasz na wyprawe :)


    Majowe podrozowanie rozpoczne od Krainy Bratankow ...
  9. city_hopper
    city_hopper (11.02.2010 17:25) +1
    Po etapach 7-9 - dla mnie chyba najciekawszy fragment. Zapuszczenie zabytków przez Madziarów mnie nie dziwi. Ich stolica z każdą kolejną nasza wizytą wygląda na coraz bardziej zaniedbaną. Ale ruiny ciekawe a wieś Połowców wygląda niezwykle zachęcająco :-).
  10. s.wawelski
    s.wawelski (06.02.2010 17:00) +2
    Szkoda, ze ja takiego wujka w dzicinstwie nie mialem :-) Bardzo mila podroz. Dzieci, domyslam sie, byly w siodmym niebie - ja bym byl!! Przyjemnie mi bylo powspominac ten maly fragment Wegier, ktory znamy wspolnie. Kawal dobrej lektury!
  11. milanello80
    milanello80 (05.02.2010 15:39) +1
    Nasi rodacy dalej tłumnie odwiedzają Węgry, równie popularnym dla nas miejscem jest też Eger. O winie zbytnio nie chciałem się rozwodzić, wszak kto to widział się nad nim rozpływać w obecności bratanków :) Trochę o węgeierskich winach nadmieniłem w epilogu.
  12. city_hopper
    city_hopper (04.02.2010 20:06) +1
    Po etapach 4-6 - no właśnie - jakoś mało o winie z Egeru i okolic - lekki niedosyt bo ... nie narobiłeś mi smaku ;-) Eger z Twjejrelacji przypominam mi typowe miasta imperium Habsburgów z wszechobecnym barokiem jako niemal jedynym stylem. Zaskoczyłeś mnie naszymi rodakami w Miszkolcu - myślałem, że jeżdżą tylko do Hajdúszoboszló ?
  13. milanello80
    milanello80 (03.02.2010 16:00) +1
    Odnośnie poszczególnych komentarzy :

    - Hopperku - sam mam niebagatelny problem z owym zwierzątkiem, od przewodnika wyciągnąłem, że, tak zrozumiałem, jest to jakiś żuczek czy coś podobnego, a poszukując wiedzy na jego temat w internecie,nic nie mogłem znaleźć. Wszyscy piszą, że owo coś tam jest, ale nikt nie wie do końca co to jest i jak to się je :)
    Palinki nie smakowałem, ale choćby słynne eger bikavri już tak, w przeszłości także najsławniejsze węgierskie wino - tokaj. Polecam z kolei węgierskie piwo, zwłaszcza Soproni, jest całkiem smaczne.

    - Węgry polecam, głównie z powodów, o których już w tekście, a zwłaszcza jego epilogu pisałem. Teraz nie jest chyba najlepsza pora na wojaże węgierskie, podejrzewam, że wiosna może być tam niezwykle pociągająca. Piękne górskie okolice, kwitnące drzewa morelowe, no i nieobecność wysokich, upalnych temperatur.
  14. przedpole
    przedpole (03.02.2010 8:42) +2
    Znakomita wyprawa-równie znakomicie pokazana i opisana.
  15. zbiggniew
    zbiggniew (03.02.2010 4:45) +2
    Tufy, bazalty, kras - ile tu atrakcji geologicznych! ;-) Super podróż i świetny opis. Zaraz się pakuję i jadę na Węgry! :-)
  16. city_hopper
    city_hopper (02.02.2010 18:21) +1
    Po prologu i dwóch pierwszych etapach - zaczęło się ciekawie. Co to jest ślepy biegacz węgierski? I czy zakupiliście na miejscu może jakąś barak palinke albo miejscowe wino?
  17. milanello80
    milanello80 (01.02.2010 22:33)
    Słyszałem o niej, ale nie miałem okazji czytać. Postaram się to nadrobić, zwłaszcza po Twoim jej zarekomendowaniu.
  18. arnold.layne
    arnold.layne (01.02.2010 22:19) +1
    Dokończyłem ;-). Polecam Ci książkę Krzysztofa Vargi "Gulasz z turula". Doskonała :-).
  19. sagnes80
    sagnes80 (01.02.2010 22:01) +2
    lubię czytać te Twoje opowieści Robercie :) wspaniałą podróż! pozdrawiam:)
  20. milanello80
    milanello80 (01.02.2010 10:25) +1
    Kuniu :
    Jak to brzmi po węgiersku napisałem w relacji. Węgry polecam odwiedzić, dlaczego również napisałem.
    Arnoldzie :
    Zapraszam na małe wojaże po kraju bratanków :)
  21. arnold.layne
    arnold.layne (31.01.2010 20:47) +2
    Imienniku, na razie plus na podróż oraz budapeszteńskie. Ale z przyjemnością powrócę na Twój profil kontynuowac wędrówki z bratankami u bratanków :-))
  22. kuniu_ock
    kuniu_ock (29.01.2010 16:26) +2
    Zamkowy Robert ;)
    Hmm, mieliśmy w pracy pracowników węgierskich - firma zewnętrzna. Ugościliśmy ich, powiedzieli nam po węgiersku: "Polak, Węgier - dwa bratanki!" ale nie pamiętam już jak to było :( Bardzo sympatyczni ludzie, po rozmowach z nimi nabrałem ochoty zwiedzenia Węgier. Mam nadzieję, że kiedyś się uda..