Podróż Jamajka - Negril



2013-04-26
Po przydługawym oczekiwaniu w końcu doczekaliśmy się upragnionych wakacji. I choć Jamajkę wybraliśmy w myśl zasady "lepszy ćwirek w klatce niż koliber na dachu", to i tak na samą myśl o stołeczkach w basenie tuż przed drink-dajnią dostawaliśmy lekkich dreszczy niecierpliwości. Lot jak łatwo się domyśleć ani krótki ani przyjemny nie był. Ale dał się przeżyć skoro skrzętnie klikam na klawiaturki niniejsze wspominki. Do hotelu docieramy grubo spóźnieni, bo jakaś niezguła zapomniała głównego bagażu…..nie to nie był nasz bagaż, he he. Co w sumie i tak obróciło się na naszą korzyść bo zobaczyliśmy nasz ośrodek przepięknie oświetlony. Z samego rana tradycyjna rundka  co i gdzie i za ile. A na sam początek wykupienie kursu nurkowania. Jamajka robi na mnie specyficzne wrażenie. Z jednej strony bardzo mi się tu podoba, a z drugiej jest tu coś, co sprawia, że żałuję przylotu tutaj. Choć może w znacznej mierze jest to wina tego, że nudzę się jak mops? Prawda jest taka, że nie ma du zbyt dużo rzeczy do zobaczenia. Z dosyć skromnej oferty wybraliśmy kolonialne Kingston, zachód słońca w słynnej Rick's Caffe, świecącą lagunę oraz wodospady na rzece Dunn. No i jako tę przysłowiową wisienkę na torcie kurs nurkowania, który z wielu względów okazał się być porażką, ale o tym później.  Mamuń jako kobicina światowa, pasjami oddająca się swojemu konikowi- zakupom od samego przylotu jak zacięta płyta pytała "kiedy idziemy na zakupy?". Tak więc ulegając mocy daleko wyższej niż nasza jako pierwszą wycieczkę wybraliśmy Rick's Caffe, a to dlatego, że połączone to było z kilkugodzinnymi zakupami w trzech różnych centrach handlowych…. Jakże nisko upadlim. Negril jeszcze kilkadziesiąt lat temu był senną rybacką wioską. Dopiero w latach 70-tych zeszłego wieku hipisi odkryli dziewicze plaże i piękne zatoczki z lazurowym morzem. Na fali rosnącej popularności miejsca, na szczycie skarpy (nieco oddalonej od ówczesnej osady) otwarto słynne Caffe, które szybko z Mekki hipisów stało się snobistycznym przybytkiem dla zblazowanych Amerykanów, którzy tłumnie przybywają tu by bawić się legalnie i mniej legalnie, a potem po pijaku, czekając na autentycznie spektakularny zachód słońca, skakać ze szczytu klifu do morza. Zresztą czy ktoś pali czy nie, to i tak opali się unoszonymi się wszędzie kłębami słodkawego dymu. Miejsce poza tym, że słynie jako jeden z najbardziej odjazdowych barów na świecie (phi!) słynie także jako doskonałe miejsce do podziwiania zachodów słońca. I choć zachód był faktycznie niesamowity, to cała magia momentu umyka przez setkę upalonych i opitych turystów tłoczących się na tarasie. Samo czekanie również do najprzyjemniejszych nie należało. Wszystkie miejsca siedzące przy stolikach zarezerwowane były dla "klientów" restauracji. Co więcej obsługa zwyczajnie przegoni cię z nich jeśli za długo przysiadłeś by choć na chwilę schronić się w cieniu. A że moje pierniki już szybko się męczą, więc trochę czuliśmy się przeganiani z kąta w kąt. W końcu zajęliśmy jeden stolik zamówiliśmy piwa (bo w jak się okazało w Caffe nie było kawy) i tak doczekaliśmy do zachodu. Niestety w tej samej minucie gdy słońce schowało się za horyzontem zaczął się exodus. Jak po sznurki podjeżdżały taksówki jedna za drugą by zebrać towarzycho i porozwozić po hotelach…. A przecież najpiękniejsze kolory zachodu są w zasadzie po zachodzie….a nie w trakcie. Ale co ja będę im tłumaczył? 
  • Img 0513
  • Img 0533
  • Img 0546
  • Img 0569
  • Img 0577
  • Img 0592
  • Img 0596
  • Img 0609
  • Img 0626
  • Img 0695
  • Img 0696
  • Img 0697
  • Img 0699
  • Img 0710
  • Img 0714
  • Img 0720
  • Img 0793