Podczas pobytu w Pardubicach w maju 2004 wymyśliłem sobie, że odwiedzimy Kutną Horę. O istnieniu tej miejscowości dowiedziałem się z książki Oty Pavla „Śmierć pięknych saren”. Przeczytałem o katedrze św. Barbary, patronki górników, i zapragnąłem odwiedzić to miasto. Stało się! Byłem w Kutnej Horze(Kuttenberg). Przez długie lata było to drugie miasto w Czechach, a pod koniec XIV wieku Kutna Hora – jeśli idzie o ilość mieszkańców – mogła równać się z Londynem. Teraz jest to senne i małe miasteczko, i tylko zabytki przypominają dawną chwałę i potęgę...Pojechaliśmy tam na pół dnia, i kiedy wracaliśmy do Pardubic zdarzyło się coś, co mogło odmienić kolej rzeczy, coś, co mogło uniemożliwić mi pisanie tej relacji – i wszystkich dotychczasowych...Jedziemy spokojnie, teren niezabudowany, więc suniemy dostojnie prawie setką, nie chcę szaleć, nie znam drogi, cztery osoby na pokładzie, wolniej, ale pewniej dotrzemy do celu. Dojeżdżam do wierzchołka wzniesienia, i widzę przerażający widok. Skoda octavia wyprzedza po chamsku skodę 120. Wciskam hamulec, redukuję bieg z piątki na trójkę, i jak najbardziej zjeżdżam na cholernie wąskie pobocze. Kierowca sto dwudziestki robi to samo, a kretyn z octavii, mając wolny środek wąskiej drogi, gna pomiędzy nami. Spociłem się jak ruda mysz, we wstecznym lusterku widzialem ślady moich opon na asfalcie, a w wnętrze mojego auta wypełniło się swądem palonej gumy ;-). W., która spała zmęczona jazdą, w momencie raptownego hamowania ocknęła się, i udzieliła mi stosownej reprymendy. Maria i Tonio wzięli mnie w obronę, a w Pardubicach wypiliśmy zgodnie za mój refleks i uratowanie życia nam wszystkim. O czym wtedy nie myślałem, tylko o własnej skórze...