Tak mi się przypomniało... Wracając z poprzedniego wypadu do Edynburga, zachciało nam się zobaczyć jakiś zamek, którymi Szkocja jest naszpikowana. Uznaliśmy, że nie ważne jaki, byle był w miarę po drodze na południe. Najbardziej przypasował nam Loch Doon.

Dojazd, bez GPS'a byłby absolutnie niemożliwy. Droga, przez większą część szerokości jednego auta, z rzadko rozsianymi mijankami, wiodła przez pagórkowate pastwiska, których zieleń zakłócały tylko biało-czarne kropki z owiec. Jazda byłaby może przyjemna, gdyby nie cattle bridges. To takie dziwne kratki w jezdni mające powstrzymać krowy i owce przed przechodzeniem na sąsiednie pastwiska bez konieczności budowania bram. Dla terenowych aut farmerów to żadne wyzwanie, ale dla sportowego auta, którym jechaliśmy... Cóż... czasem fajnie jest polatać. Gorzej z twardym lądowaniem.

Gdy, według GPS'a, byliśmy już prawie na miejscu, lało jak z cebra. Ale jak to często w Szkocji bywa, po kilku minutach niebo zrobiło się niebieskie i na czas "zwiedzania" pogodę mieliśmy piękną. Co prawda zajęło nam to kilka chwil, bo Loch Doon Castle okazał się sporą kupką kamieni, ale nie można nie docenić łaskawości szkockiej aury.

Kiedyś zamek stał na małej wysepce na jeziorze, od którego zaczerpnął nazwę, ale gdy na wypływającej z niego rzece postawiono zaporę, trzeba było go przenieść na ląd.

  • Loch Doon Castle
  • Loch Doon Castle
  • Loch Doon Castle
  • Loch Doon Castle
  • Loch Doon Castle
  • Loch Doon
  • Loch Doon