Podróż Ekwador - impresje fotograficzne - na skraju Amazonii



Podczas dalszej naszej podrózy na poludniowy-wschód pogoda stale sie pogarsza. Na horyzoncie widzimy czarne chmury, w zasieg których juz wkrótce sami wjezdzamy. Droga prowadzi serpentynami pod góre, i w pewnym momencie dziwie sie, czemu pobocza sa nagle takie biale. Po prostu spadl tu przed chwilka snieg. Okolo godz. 16 przejezdzamy przez przelecz na wysokosci ok. 4060 m.
Dwie godziny pózniej skrecamy z glównej drogi na pólnoc i podjezdzamy w góre do Papallacta. Tu nocujemy w hotelu Termas de Papallacta, polozonym w malej kotlinie na wysokosci ok. 3300 m. Objekt ten podoba mi sie - liczne chatki (bungalowy), a wsród nich male, otoczone zielenia baseniki z woda z goracych zródel. Tylko wyjsc z bungalowu i juz sie jest w cieplej wodzie. Sprawia to duza przyjemnosc, zwlaszcza po zachodzie slonca (ktory w Ekwadorze jest juz o godz. 18),gdy na zewnatrz jest juz zimno, a w wodzie temperatura ok. 35-40°C i nad nami unosza sie geste opary.

Nastepnego poranka jest niebieskie bezchmurne niebo, i wyraznie widac osniezony szczyt wulkanu Antisana. Ale juz po sniadaniu znika on w nadciagajacych chmurach. Nasza droga do dzungli amazonskiej prowadzi teraz serpentynami w dól, i wiedzie poprzez lasy mgliste. Okolo godz. 11 zatrzymujemy sie na przeleczy na punkcie widokowym  Mirador de la Virgen. Stad mozna zobaczyc juz lezaca ponizej bezkresna przestrzen dzungli. Ale jedyne co widzimy, to mgla. No, w koncu znajdujemy sie w strefie lasow mglistych, z duza iloscia charakterystycznych drzew polylepis. Wkrótce osiagamy równine i dzungle amazonska. Zielono jest teraz wokól nas - calkiem zielono. Ale wszystko to nie jest juz pierwotna dzungla lecz lasy wtórne, niemniej równie imponujace. Nad nami ciemne i jasne sklebione chmury, przez które przedziera sie slonce i miejscami tez niebieskie niebo.
Wczesnym popoludniem docieramy do naszego Jungle Camp kolo Misahualli. Zajmuje on bardzo rozlegly teren, chatki rozrzucone sa wsród zieleni duzego parku-ogrodu. Zyje tu kilka papug i malp, a stale przylatuja tez rózne inne kolorowe ptaszki. Po obiedzie i krótkim odpoczynku udajemy sie na pierwsza wedrowke do dzungli. Dostajemy na droge gumowce i towarzyszy nam mlody przewodnik-indianin, który udziela po drodze wiele informacji o otaczajacej nas florze i faunie. Ogladamy rózne gatunki kwitnacych helikonii. Po drodze mozemy skosztowac tez prosto spod liscia malutkie cytrynowe mrówki :-) Pogoda sie znacznie poprawila, jest slonecznie - ale tu w gestej dzungli jest niesamowicie goraco, wilgotno i parno. Pot leje sie ze mnie strumieniami, wszystko sie kleji. Pózniej przedzieramy sie przez taki maly wawozik miedzy ciemnymi i wilgotnymi skalami. Miejscami jest tak wasko, ze trzeba zdjac plecak i isc bokiem. Dobrze, ze nie widac, co tam wszystko chodzi i pelza w ciemnosci :-) Po powrocie do lodge slychac w oddali burze, ale u nas pozostaje bez deszczu.

Ok. godz. 1 w nocy budzi mnie potezny huk pioruna i halas lejacego sie strumieniami deszczu - prawdziwe oberwanie chmury. W domku nie ma szyb, tylko siatka w oknach, wiec wszystko slychac, jakby bylo sie na zewnatrz. Pioruny uderzaja raz po raz, za chwile gasnie wszedzie swiatlo. Po pewnym czasie burza sie oddala, ale deszcz leje dalej jak z cebra. Rano, gdy sie znowu budze, jest bez zmian. No ladnie, mamy przeciez dzis w planie splyw na Rio Napo i wedrówke po dzungli. Przy sniadaniu na wolnym powietrzu pod zadaszeniem ciagle spogladam, czy opady sa mniej intensywnie. I rzeczywiscie podczas naszego sniadania deszcz stopniowo ustaje. Gdy odjezdzamy do Misahualli, jest juz tylko mrzawka, a gdy tu przesiadamy sie na lodzie, jest juz sucho. Dzien pozostaje jednak pochmurny. Moze to i dobrze, bo dzieki temu nie ma takiego upalu w powietrzu.
Po okolo godzinnym splywie doplywamy do dosyc stromego brzegu i rozpoczynamy nasza wedrowke po dzungli. Tutaj znajduje sie jeszcze pierwotny las amazonski. Idziemy waskimi sciezkami przez gaszcz, przewodnik z plemienia Quechua toruje miejscami droge. Dobrze ze mamy nasze gumowce i ze dostalismy na poczatku wedrowki drewnianne kijki do podpierania sie, bo po nocnej ulewie jest duzo blota i miejscami bardzo slisko, zwlaszcza na stromych odcinkach trasy. Bez takiego wyposazenia nie przeszlibysmy tutaj. Na wszelki wypadek chowam moj aparat do torby, bo o upadek do blota latwo, a  aparatu byloby szkoda. Podobnie jak wczoraj, przewodnik objasnia rózne napotkane po drodze rosliny. Zwierzeta jest trudniej spotkac, chowaja sie glebiej w dzungli, lub ich nie widzimy. Wkladamy jednak glowy do duzej dziupli w drzewie, bo nasz guide wie, ze sa tam zawsze nietoperze. Po okolo dwoch godzinach docieramy znowu do brzegu Rio Napo.


Nastepnie plyniemy kilka kilometrów w dól jednej z odnóg Rio Napo - Rio Arajuno, do znajdujacej sie w dzungli na brzegu rzeki stacji opieki i pielegnacji zagrozonych zwierzat - AmaZOOnico. Nie jest to - jak moze sugerowac nazwa - klasyczne ZOO, lecz od kilkunastu lat prowadzony prywatnie objekt w ramach miedzynarodowego projektu ochrony lasow deszczowych - Selva Viva (nalezy do tego rowniez prywatna szkola dla indian, chroniony obszar pierwotnej dzungli itp). W osrodku tym przebywaja przede wszystkim rózne zwierzeta i ptaki, które zostaly skonfiskowane przez policje z nielegalnego posiadania lub oddane tu przez osoby prywatne. Niektore z tych zwierzat sa przygotowywane w stacji na wysiedlenie ich na wolnosc, u innych nie da sie juz tego zrobic, bo stracily swoje instynkty (widzimy np. mala malpke, ktora przyzwyczajona byla do picia kawy i sluchania muzyki do snu - dzien po naszym pobycie ma byc podjeta pierwsza proba wypuszczenia jej na wolnosc, ale rangersi musza ja ciagle obserwowac, bo tutaj czai sie wiele niebezpieczenstw, których ona nie zna). Czesc z nich znajduje sie wiec w klatkach (nie nalezy do nich zbyt blisko podchodzic, aby odzwyczajac te zwierzeta od kontaktow z ludzmi) lub odgrodzonych czesciach dzungli. Inne poruszaja sie juz na wolnosci, ale wracaja chetnie do stacji, bo tu dostaja tez pokarm.
Po stacji oprowadza nas mlody i bardzo zaangazowany szwajcarski zoolog, który ze swoja zona kieruje tym AmaZOOnico. Na poczatku ostrzega nas, aby uwazac, gdzie chodzimy, bo po dlugim okresie suszy i dzisiejszych nocnych obfitych opadach moze byc duzo zmij itp. Ja mysle sobie w tym momencie, ze niedawno wedrowalismy przeciez po gestej dzungli, a nie jak tu - po wyznaczonych sciezkach, i nikt nas tam nie ostrzegal :-) Ale kto wie, ile wezy i zmij mijalismy, nic nie dostrzegajac w gaszczu zieleni. Ostrzega tez przed wedrujacymi tu wszedzie duzymi mrówkami, ktorych ukaszenie wywoluje natychmiast niesamowity ból. Oprocz licznych papug, tukanow i malp widzimy m.in. kapibary, kajmany, pekari. Na chwile wylania sie z gaszczu (oczywiscie za ogrodzeniem :-) tez ocelot. Po drodze sluchamy wielu historyjek i informacji o losach znajdujacych sie tu okazów.
Nastepnie wsiadamy do naszych lodzi i udajemy sie w droge powrotna do Misahualli i do naszej lodge. Po drodze robimy jeszcze piknik na brzegu Rio Arajuno. Jak smakuje nam tu podana w menazkach potrawa z ryzu, fasoli i miesa.
Sama miejscowosc Misahualli nie posiada niczego szczególnego, taka mala wioska, która zawdziecza swój byt chyba tylko przystani i korzystajacym z niej turystom. Po glownym placu biega tu duzo malp i trzeba uwazac, bo sa one barzo smiale i chetnie porywaja ludziom rózne rzeczy. Po powrocie do lodge udaje sie jeszcze przed zapadnieciem zmroku do rozleglego ogrodu/parku na dalsze "polowania" z aparatem w rece.
 

  • Ecuador 0956
  • Ecuador 0984
  • Ecuador 0988
  • Ecuador 0991
  • Ecuador 0985
  • Ecuador 1001
  • Ecuador 1021
  • Ecuador 1024
  • Ecuador 1025
  • Ecuador 1034
  • Ecuador 1038
  • Ecuador 1008
  • Ecuador 1020
  • Ecuador 1004
  • Ecuador 1039
  • Ecuador 1041
  • Ecuador 1043
  • Ecuador 1050
  • Ecuador 1055
  • Ecuador 1059
  • Ecuador 1077
  • Ecuador 1078
  • Ecuador 1082
  • Ecuador 1086
  • Ecuador 1089
  • Ecuador 1091
  • Ecuador 1097
  • Ecuador 1109
  • Ecuador 1122
  • Ecuador 1128
  • Ecuador 1129
  • Ecuador 1142
  • Ecuador 1162
  • Ecuador 1170
  • Ecuador 1063
  • Ecuador 1126
  • Ecuador 1127
  • Ecuador 1146