Dzisiaj udajemy sie na ostatni etap naszej podrozy po kontynentalnej czesci kraju - do lezacej na skrajnym poludniu Ekwadoru miejscowosci Vilcabamba.
Wyjezdzajac z Cuenca zatrzymujemy sie jeszcze na punkcie widokowym ponad miastem, skad przy pieknej pogodzie podziwiamy lezaca ponizej nas panorame miasta.
Po okolo godzinie jazdy innymi drogami osiagamy znowu Panamericane. Krajobrazy przypominaja mi tutaj polskie Beskidy. Na zboczach znajduje sie duzo pastwisk oraz zabudowan - nieraz bardzo okazale wille. Pozniej krajobraz staje sie jeszcze bardziej gorzysty i mniej zaludniony. Wjezdzamy znowu na wysokosc ponad 3000 metrow nad poziomem morza. Serpentyny, lasy piniowe, drobne zarosla i krzewy towarzysza nam w dalszej drodze. Znowu zebralo sie tez wiecej chmur na niebie i miejscami pada deszcz. Z biegiem czasu krajobraz staje sie bardziej suchy - wyschniete i ledwo porosniete zbocza gor, pojedyncze agawy, opuncje i inne kaktusy, drzewa karobowe i wysokie trawy to krajobraz na wysokosci ok. 1800 m w okolicy Rio Leo. Ale znajduja sie tutaj tez plantacje owocow. Za chwile pniemy sie serpentynami znowu pod gore. Im dalej udajemy sie na poludnie tym bardziej suchy jest klimat i nizsze gory w Ekwadorze. Dalej na pludniu - w Peru - krajobraz ten przechodzi w pustynie.
Okolo poludnia dojezdzamy do malej miejscowosci Saraguro (ok. 3000 mieszkancow), gdzie robimy godzinna przerwe. Zamieszkujacy tutaj i w okolicy indianie uchodza za bardzo zamoznych - zyja z rolnictwa i hodowli bydla. Wedlug wlasnej legendy wywodza sie oni z okolic jeziora Titicaca w Peru. Rowniez poziom ich wyksztalcenia jest ponadprzecietny. W Saraguro posiadaja wlasna ponadpodstawowa szkole, a wielu z nich studiuje w Cuenca lub Quito. Najbardziej ciekawe dla mnie sa jednak ich charakterystyczne stroje z czarnej lub granatowej welny, wg. legendy jako znak wiecznej zaloby po zamordowaniu ostatniego Inki przez Hiszpanow w 1533 roku. Oprocz kapeluszy, ktore nosza kobiety, mezczyzni i dzieci, bardzo charakterystyczne sa u mezczyzn spodnie siegajace tylko troche ponizej kolan. U kobiet szczegolnie charakterystyczne sa duze srebrne igly z ozdobnym zakonczeniem, sluzace do spinania zalozonych na ramiona chust.
Teraz, w porze poludniowej miasteczko jest prawie calkowicie wyludnione. Duzy park przed znajdujacym sie w remoncie kosciolem stanowi centrum miejscowosci. Wokol niego niskie domki czesciowo z arkadami, pod ktorymi indianki sprzedaja m.in. bizuterie wlasnej roboty. Wloczymy sie troche po miescie i po hali targowej i obserwujemy spokojnie toczace sie tu zycie.
Okolo godz. 13.30 udajemy sie w dalsza droge na poludnie. Krajobrazy sa podobne - gory pokryte skapa roslinnoscia, czesto tylko trawami, raz bardziej zielone, raz bardziej wyschniete. Czesto ukazuja sie naszym oczom piekne panoramiczne widoki na polozone wsrod wzgorz doliny; szkoda tylko, ze jest dosyc pochmurno. Po okolo dwoch godzinach jazdy docieramy do miasta Loja, polozonego na wysokosci okolo 2100 m w dolinie malowniczo otoczonej gorami. Tutaj wita nas prawie bezchmurne niebo i slonce mocno przygrzewa. W Loja, stolicy prowincji o tej samej nazwie, odbywamy okolo dwogodzinny spacer po miescie. Sprawia ono prowincjonalne wrazenie. Kilka starych kosciolow, glowny plac miejski z katedra, ulice handlowe ze stara zabudowa to miejsca, ktore odwiedzamy.