Następuje lekkie przesunięcie pór dnia. Wieczór przesuną się na wczesne rano, poranek na południe. Wyruszamy zwiedzać Sofię wraz z Wiewiórą. I to jest doskonała i straszna decyzja. Doskonała, bo śmiejemy się cały czas, zupełnie bez powodu, lub z rzeczy tak absurdalnych, jak fakt, że zabytki na naszej mapie mają numerki.
Zwiedzamy dzielnie w dużą ilością przerw na kawę, jedzenie, kawę, jedzenie, kawę. Wszyscy zgodnie orzekamy, że koniecznie trzeba zobaczyć łaźnie. Szukamy więc numeru z naszego przewodnika, a tam niespodzianka - łaźnie są, ale zamknięte.
Śmigamy podśmiewając się do największej cerkwii - Soboru Aleksandra Newskiego. Po drodze mijamy numerki od 1-21, żaden jednak nas nie kusi.
Cerkiew jest imponująca, choć nie większa od osiedlowych kościołów w Polsce. Zdobiona pięknie i ten piękny, duszny zapach w środku - strasznie go lubię.
Przed cerkwią znajdziecie mnóstwo straganów z pamiątkami: od badziewnych czapeczek I love Bulgaria, przez stare pocztówki, zdjęcia z czasów wojny, po pełne umundurowanie. Trafiają się rzeczy niesamowite, ale ceny zazwyczaj są obłędne.
Zwiedzanie Sofii kończymy w opisanym w Wizzairowym magazynie (jeszcze raz dziękujemy Ci, Wizzit) barze Khambara. Opis i zdjęcia znajdziecie tu . To miejsce jest niesamowite przynajmniej z trzech powodów:
1. wchodzi się do niego przez szopę, a właściwie drzwi do szopy przyklejonej do restauracji, ani szopa, ani restaracja, ani budynek obok nie mają numerów. Znalezienie Khambary nie jest więc łatwe, ale zdecydowanie warte wysiłku.
2. na miejscu wita nas muzyka na żywo w klimacie starego kina, wnętrze jest małe i wieczorami może być tłoczno, ale atmosfera rekompensuje brak miejsca do siedzenia
3. znów spotykamy najdziwniejszy przekrój ludzi - tym razem jesteśmy dużą grupą (do teamu z nami i wiewiórką dołączają Tom i Jerry - wyprawa pod znakiem dziwnych imion), więc nie rozmawiamy z lokalnymi, ale te twarze opowiadają historie
A późnym wieczorem planujemy wyjazd do Grecji - podejście drugie