Do Sofii docieramy wczesnym popołudniem. Nie wiemy, czy mamy nocleg. Mamy gazetkę Wizzair, dzięki której wiemy, gdzie jest najciekawszy hostel w mieście. Niestety nie potrafimy zlokalizować ulicy na mapie.
Postanawiamy więc ... napić się kawy.
Jak zwykle okazuje się, że to dobra decyzja. W pewien sposób jesteśmy królowymi odpoczywania w drodze do "niewiadomokąd" - jakoś zawsze trafiamy na w odpowiednie miejsce, w odpowiednim czasie.
Zdejmkapelusz zamawia kawę i zostaje mianowana Australijką przez równie jak my zagubione trio 2 Norwegów i Szwajcara. Dzielnie wspólnie szukamy na mapie hostelu wymieniając kurtuazyjne "what's your name". Tu zaczyna się kilkudniowy maraton śmiechu.
Norwedzy noszą piękne imiona "Gail" i "Bent", co w natywnych anglofonach zawsze budzi wiele radości. Szybko zyskują miano: norweskie księżniczki i dostarczają rozrywki w stylu pajtonowskim, która niestety z czasem ewoluuje w męczącą manierę powtarzania bezsensownych żarcików każdej napotkanej osobie.
Szwajcarska "wiewiórka" - Christian, na początku skrajnie nieśmiały, cichutki okazuje się niesamowitą maszyną do produkcji rozbrajających uwag i sprawia, że przez kolejne dni rżymy wszyscy troje jak opętani.
Ale do konkretów:
Art Hostel - jeśli wybieracie się do Sofii i nie marzycie o wczesnym chodzeniu spać - to idealne miejsce. Hostel urządzony w stylu artystyczno-eklektycznym, pełno ciekawych backpackersów, przemiła obsługa, niskie ceny (10 euro od osoby za łożko w dormie) i bar w piwinicy, w którym impreza trwa niemal całą dobę. Gorąco polecam wszystkim, którzy chcą poznać ciekawych ludzi.
Wszystkie informacje o hostelu macie tu