Drugi dzień to Zakazane Miasto (60 Y ale osobny bilet do części po prawej stronie od wejścia - Pałace Wschodnie ze skarbcem cesarskim). Polecam iść tam możliwie jak najwcześniej - do zobaczenia jest całkiem sporo, a trzeba się też liczyć z tłumami chińskich turystów (99.9% turystyki w Chinach, to turystyka wewnętrzna).
Pierwsza Brama Niebiańskiego Spokoju to przejście przez mostki i pod wielkim portretem Mao. Nie wolno się zatrzymywać - pilnują tego żołnierze i jacyś tajniacy po cywilnemu. Po przejściu tej pierwszej bramy już widać jaki to ogromy teren! Bardzo chciałam zobaczyć tam wszystko - ale to wręcz niemożliwe.
Przechodzenie przez kolejne pawilony i ogromne place po pewnym czasie robi się nużące, a budynki coraz bardziej do siebie podobne. Do poszczególnych pałaców można tylko zaglądnąć przez barierki - więc tłoczy się tam niemiłosiernie dużo Chińczyków gotowych przy każdej sposobności wypchnąć nieporadnego "białasa". Ja jednak byłam bardzo zdeterminowana zobaczyć jak najwięcej, więc szybko zaczęłam się pchać tak jak oni, ładując łokciami na lewo i prawo – o dziwo patrzyli z szacunkiem i uznaniem. ;))
Na końcu wytchnienie w Ogrodzie Cesarskim. Można tam odpocząć w cieniu i coś zjeść (jest bar w którym można kupić ryż z sosem w pudelku - po pociągnięciu za sznureczki samo się toto podgrzewa mocno przy tym parując).
Po przejściu przez ostatnią bramę można iść do parku za zakazanym miastem gdzie jest Wzgórze Widokowe (Jing Shan), usypane sztucznie z ziemi wybranej podczas kopania fosy. Ten park (podobnie jak kilka innych) zostanie nam na następne odwiedziny w Pekinie.
Wracając chcieliśmy zobaczyć wschodnią część Zakazanego Miasta - niestety tam wejście jest osobno płatne i wchodzi się od południa.
Wracamy wiec częścią zachodnią - tutaj można trochę odetchnąć od tych ogromnych przestrzeni. Są tu małe dziedzińce i pawilony a na nich cudowne dachówki i ozdoby. Wychodząc zaglądnęliśmy jeszcze na wystawę która była w pierwszej bramie- zainteresowani nie tyle wystawą co zobaczeniem bramy od środka i widoku na plac z góry.
Zwiedzanie Zakazanego Miasta zajęło nam pół dnia i było dosyć wyczerpujące, a mimo to pozostał niedosyt - jeszcze tu wrócę!
Głodni ruszamy w miasto. Próbujemy zjeść kaczkę po pekińsku (w bocznej uliczce od Wangfujing) - ale trochę odstrasza nas cena... szczególnie, że miły pan podaje cenę z głowy i pewnie trzeba by się mocno potargować. W końcu po drugiej stronie ulicy idziemy na pierożki (do tego bardzo pikantny sos na bazie oliwy) - 48 Y porcja + zupa 45 Y + sałatka 10 Y + piwo 10 Y. Jemy pałeczkami - tubylcy otwarcie się nam przyglądają i są wyraźnie zawiedzeni, że udaje się nam ta sztuka. Jedzenie jeszcze smakuje - po kilku dniach jednak skapitulujemy i poszukamy innych smaków w KFC.
Wieczorem przeglądamy przewodnik i szukamy hostelu w Pingyao. W opisie jednego z nich wyczytujemy, że bilety na pociągi sypialne trzeba tam kupować z 10cio dniowym wyprzedzeniem, bo stacja jest mała i zamówione bilety są ściągane z większego miasta. Zmieniamy plany - oddajemy bilety (kolej potrąca 20% ceny zakupu) i kupujemy na ten sam niedzielny wieczór bilety do Luoyangu.