Od lat jeździmy w góry stacjonując w jednym miejscu, z którego robi się wypady we wszystkie strony. Wiem poprawniej byłoby nosić cały dobytek na plecach i nocować w schroniskach. Ale po pierwsze człek wraz z wiekiem coraz bardziej wygodny, po drugie lubi zwiedzać dogłębnie i nie po łebkach. Wreszcie sam plecak foto waży tyle, że perspektywę taszczenia na plecach jeszcze całego dobytku zabijałaby miłą perspektywę wypoczynku. Ja tam wolę wyruszyć świtem a wieczorem wrócić do cywilizacji a pry okazji zgrać fotki z kart.
Tym razem wybór padł na Kudowę- troszkę za duża jak na nasze potrzeby, za to dobrze skomunikowana. By nie było za lekko, droga z autokaru była rzecz jasna pod górę a i sama kwatera na pięterku. Oprócz miejsca na sanie Kudowa zaoferowała nam kilka atrakcji w postaci wyśmienitych lodów podawanych w pijalni wód mineralnych, wody źródlanej o ciekawym smaku oraz miłej gospody czeskiej dwa kroki od przejścia granicznego (a w niej jakże by inaczej „utopence” własnej roboty i doskonale ciemne piwo). Ponadto zawsze opuszczaliśmy to urokliwe miejsce szosą stu zakrętów, którą to podróż stanowi dość ekstremalne przeżycie.