Ostatni dzień w Kampanii.
Budzi nas słońce, więc wyruszamy z Lucrino z wiarą, że dziś uda nam się pospacerować śladami bohaterów Utalentowanego … na wyspach Ischia i Procida. Ale w porcie już pada. Kupujemy więc bilet na bliższą Procidę. Zmarznięci i wytargani wiatrem docieramy na Procidę, która zasnuta ponurą zasłoną nie prezentuje się tak sympatycznie, jak oglądana przed wyjazdem w necie. Zapowiadany uroczy kolorowy bałagan bez promyka słońca to zwykle szare, zagracone i zaniedbane miasteczko. Kawa w knajpce trochę dodaje animuszu, ale ciacho smakuje jak przywiezione z przedwczorajszego wesela. Uciekajmy stąd ! Zaraz ma być prom na Ischię. Wyczekując promu coraz bardziej zniecirpliwieni szukamy go wzrokiem na morzu, ale ten nie przypływa. Przypływa za to mocno spóźniony wodolot – znów brudne szyby i ze zdjęć nici.
Ale gdy wpływamy do portu wypogadza się. Słońca coraz więcej, kolorów coraz więcej. Idziemy z Ischia Porto do Ischia Ponte najpierw ukwieconymi uliczkami, a potem plażą koło pustych leżaków. Nie wiem jak to opisać. Zwykłe rzeczy w niezwykłej aurze. Jak w filmie. Wiele tu miejsc, w których jakby czas się zatrzymał, do których UE nie dotarła, gdzie nie przyjdą krzyczeć niemieccy turyści, gdzie nie będą szpanować ruskie baby. Brakuje tylko, by zamiast nowoczesnego autobusu wjechał nad brzeg przy grobli do Castello Aragonese autobus z lat pięćdziesiątych. A może mi się tak tylko wydawało – film zniekształcił postrzeganie rzeczywistości. Nie wiem. Chcę tam wrócić. Chciałabym tan spędzić całe wakacje.