Tylko jakaś dziesiąta część drogi była asfaltowa, a z licznika nie schodziło 80-90 km/h – byli to chyba tutejsi kierowcy rajdowi. Tumany kurzu przed i za nami, gościowi upadł papieros na podłogę – nie zwalniając i nie patrząc na drogę, schylił się i szukał go przez dość spory czas – hardcore! Na drodze mijaliśmy liczne stada bydła. Niemal wszystkie znaki drogowe były poprzestrzelane pojedyńczymi wystrzałami lub całą serią...
Po dwóch godzinach szczęśliwie dotarliśmy do wioski. Jej widok też wart jest głębszej refleksji. Dominują tu stare, drewniane chaty, błotniste drogi, głównym środkiem transportu jest tu chyba motor z koszem – bo mijało nas kilka. Autochtoni to postacie o tatarskich rysach i niezwykle przenikliwym sporzeniu. Poza wioską step aż po horyzont. Z miejsca, w którym wysiedliśmy, sam Bajkał nie był widoczny, dopiero po około dwóch kilometrach marszu pojawiło się lustro wody. Z każdym krokiem było coraz piękniej ale i ciężej od niesienia tych tobołów. Ale niebieska – niczym morska – woda, otoczona górami porośniętymi tajgą, była nagrodą, która łagodziła wszelkie bóle i zmęczenie. Po jej tafli przebiegały dziwne białe bruzdy, widziałem parę szybko przemykających motorówek z turystami. Wzdłuż brzegu istne zatrzęsienie porozbijanych namiotów! My rozłożyliśmy się na brzegu klifu w otoczeniu drzew – modrzewi. Dość szybko rozpaliliśmy ognisko, rozstawiliśmy namioty i sprawdziliśmy, czy Bajkał naprawdę jest taki zimny, jak się o nim mówi. Tak, to prawda! Wybrałem się, by zrobić parę zdjęć tutejszej przyrody; rosną tu piękne choc zdradliwe rośliny… Myślisz, że pachnie, bo piękny kwiat, ale gdy podejdziesz bliżej, jego zapach odrzuca; dotykasz, zdawałoby się, niewinnej rośliny, a parzy to to, jak najgorsza polska pokrzywa...
Natknąłem się na dwa pomniki, nie wiem czy ci ludzie tu zginęli, czy tylko zostali pochowani... Też bym chciał spocząć w tak niezwykłym miejscu...
Piątek
5 sierpnia 2008
00:05
Noc nad Bajkałem jest wyjątkowo piękna. Szum „morza Syberii”, dzikie wzgórza, niezwykle ciemna noc, wzdłuż brzegu widoczne palące się ogniska. Tylko ta muzyka z samochodów biwakowiczów zakłóca doznania... Chłopaki dogaszają ognisko, bo wiatr dość niebezpiecznie się wzmaga. Noc ciepła. Jurgen czyta książkę. Nie mogę wysyłać już esemesów ze swojego telefonu, bo nic nie mam na koncie, ale i z Polski nikt prawie nie pisze... Jestem spokojny o nasze bezpieczeństwo – skoro nocuje tu tyle ludzi, to musi być bezpiecznie. Rano opuści nas grupa „Władywostok”. Szkoda, bo niezwykle się z nimi zżyłem, szczególnie z Marcinem Banackim.
Pora spać. W Polsce dopiero 17:00.
23:50
Dzień na szlaku nad Bajkałem. Przeszliśmy 13 kilometrów. Ciężko było...
Wyruszyliśmy w południe. Prowadził Łukasz, zamykał Paweł. Ja niestety na końcu. Strasznie ciężki i źle rozłożony ciężar mam w tym plecaku. Ten „podręczny”, który niosłem z przodu, przymocowałem na górę dużego, jest lepiej, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze tak 40 kilometrów, to...
Szliśmy dość wąską kamienistą ścieżką, bardzo rzadko mijając wędrujących turystów. Czasem szło się bardzo blisko klifowego urwiska, jedno potknięcie i... zostaje się tu na zawsze.. Z drugiej strony las – dziki, dużo martwych, połamanych sosen. Widać sporo grzybów, poznaję tylko gołąbki. Komary w bardzo rozsądnych ilościach – właśnie jeden utopił mi się w świeczce, przy której piszę. Jurgen zawzięcie czyta.
W połowie drogi nieumyślnie rozdzieliliśmy się, Paweł, Jurgen, Krzychu i Marcin z Anią poszli szybciej. Denerwuje mnie już to, że tak pazernie kroczą naprzód, nie czekając na resztę, my zaś, goniąc ich, tracimy po drodze sporo ładnych widoków, które człowiek chciałby na spokojnie sfotografować.
Przy rozwidleniu szlaku zostawili spławik na tym odgałęzieniu, który wybrali. Poszliśmy za wskazówką, docierając do miejsca gotowego do rozbicia obozu. I wtedy Paweł krzyczy gdzieś z góry, żebyśmy dołączyli do nich. Po 19:00 człowiek chciałby już usiąść i odpocząć, a tu jeszcze trzeba wracać i górę zdobywać. Trochę puściły mi nerwy przez ten spławik... Ale zawróciliśmy do nich, tyle że owa ścieżka ponownie zawiodła nas do tego samego miejsca. Wtedy Paweł postanowił zejść do nas. Zrobili to na skróty po niezwykle niebezpiecznym i karkołomnym zboczu. Jurgen odreagował to kłótnią z Pawłem, a Ania płaczem. Później nawet wymiotowała z nerwów... Jurgen odgrażał się nawet, że jeśli jutro będzie trzeba wracać po tej samej ścianie, to on idzie sam wzdłuż plaży... Na tyle, ile go poznałem, mogę być pewien, że zrobiłby tak.
Ale jak już się rozbiliśmy, było super. Łukasz mówi, że to najpiękniejsze miejsce, w jakim miał okazję nocować pod namiotem. Wodę czerpaliśmy prosto z Bajkału, początkowo baliśmy się, ale od dwóch dni pijemy i póki co nikomu nie zaszkodziła. Coś niezwykłego, szkoda, że trzeba jeździć aż na Syberię, by czegoś takiego zaznać! Chłopaki ugotowali jedzenie – kasza plus fixy Knorra. Pycha było. Później przyszedł czas na kąpiel, wprawdzie ciemno i chłodno było, ale warto było się przełamać i wejść do rześkiej wody Bajkału; „zimna woda zdrowia doda” – coś w tym jest! Przy ognisku były dłuższe rozmowy, klimat harcerski, a nie jak porzedniego wieczoru. Jedzenie, kąpiel i do namiotów...
Jutro podobna odległość do przemarszu, pobudka o 8:30. Nie słychać już szeptów, tylko wiatr. Chyba się nasila... W dzień trochę kropiło...
Sobota
6 sierpnia 2008
09:45
Noc z wrażeniami za nami. Zaczęło silnie wiać, (czytałem kiedyś o niezwykle silnych, niespodziewanych uderzeniach wiatru nad Bajkałem), rozpadało się. Rozbiliśmy się nad urwiskiem, więc głupie myśli chodziły po głowie. Trzeba było wstać i przykryć namiot folią, bo zaczęło przeciekać. Jurgen nie mógł znaleźć kamieni, co prawda były przy ognisku, ale zbyt duże. Wiatr smagał folią jak szalony. Jej dźwięk nie pozwalał zasnąć, gdy namiot udało się już – dość prowizorycznie – nakryć. Nad ranem zbudził mnie odgłos odległej burzy. Na szczęście wyszalała się w górach, bo do nas już nie dotarła.
Dziś od rana siąpi deszcz, pobudka miała być godzinę temu, ale do tej pory widziałem tylko Pawła i Ankę Ciechanowską.