Czwartek
31 lipca 2008
7:20
Wczoraj po północy zatrzymaliśmy się w Tumeniu. Kolejne niczym nie wyróżniające się miasto – z perspektywy dworca. Jako że postój nastąpił dość nieoczekiwanie dla mnie, wyszedłem z pociągu w skarpetkach, co chłopaki docenili śmiechem. Początkowo myśleliśmy, że to Omsk, ale miejscowi wyprowadzili nas z błędu (dobrze, że tylko z błędu). Noc upłynęła nieźle – nad ranem zauważyłem u siebie objawy choroby „długodystansowej”. Na postojach ciągle wydaje mi się, że jedziemy, dziwne i trochę zabawne uczucie. Dzień zaczął się bezchmurnie, jest dość upalnie, za oknem „stepy” - sporo spalonych łąk, lasy głównie brzozowe ( mają ciekawie pokręcone pnie), domy widoczne bardzo rzadko. Zadziwiające u Rosjanek jest to, jak dobrze, jeśli idzie o wygląd, znoszą podróż. Niemal nie widać, by „podupadły” wizualnie od 2 dni, „nasze” kobiety trochę zmarnowane... Druga sprawa to to, jak bez oporów rozbierają się przy innych do snu, wprawdzie nie do bielizny, ale i tak widać to i tamto. Właśnie dowiedziałem się, że w kiblu nie ma wody, dobrze, że na herbatę w samowarze jest. Człowiek myć się nie musi, ale pić tak!
8:27
Stacja Omsk. Dworzec zielonkawo-kremowy, czysty, sporo kiosków, ale dość drogo. Kupiłem dwa litry wody silniegazirowannej, bo pić trzeba!
10:12
Stacja Czany – 2787 km od Moskwy. W wagonie nr 8 spotkałem Ukraińca z Krymu (mongolskie rysy), jedzie do Ułan Bator. Rozmawiałem z nim o zaćmieniu (widział jakieś w 1963 roku chyba), mówi, że pogoda na zaćmienie ma być korzystna. Rozmawialiśmy o Bajkale, dowiedziałem się też, że woda w nim jest tak czysta, że można ją pić bez obaw prosto z jeziora. Ostrzegał nas przed niedźwiedziami, sporo się od niego dowiedziałem na temat Rosji, choć to Ukrainiec.
13:41
Gdzieś za Barabińskiem. Przed nami „tylko” 50 km drogi, ludzie niespecjalnie przygotowują się do wysiadki. Ja spakowany w 80 procentach. Więcej babuszek było na dworcach. Kupiłem piwo, bułę i świetny obiad za niewysoką cenę. Krzysiek kupił suszoną rybę – tylko oblizałem palec, którym ją dotknąłem i myślałem, że się porzygam...
14:42
Stacja Kurgat, przedpola Syberii. Małe, skromne chatki z charakterystycznymi niebieskimi okiennicami i 3 oknami u fasady. Wszystkie drewniane... W krajobrazie lasy brzóz, łąki (ugory), nieliczne stadka krów, ludzi nie widziałem. Od wschodu postępują cirrusy, temperatura 26°C. To już za 26 godzin zacznie się spektakl światła i cienia.
16:30
Przedpola Nowosybirska, pociąg stoi od 30 minut. Prowodnica zbiera prześcieradła od tych, którzy wysiadają (v w zeszycie i ok.) W przedziale parnota, na termometrze 33°C. Na szczęście kibelek otwarty... Na niebie coraz paskudniejszy cirrus... Sprzedałem Burzy placki... Gdy kupowałem, myślałem, że to ziemniaczane, a okazało się, że to z ikry… Od samego zapachu aż mnie odrzuciło...
Właśnie widziałem na słupku napis: 3183 km. Cel już widać na horyzoncie.
20:00
Nowosybirsk
To mały krok dla człowieka, ale dla obserwatorów zaćmień krok ogromny – powiedział Karol wychodząc z pociągu.
Pierwszy nowosybirskiej ziemi dotknął Grzesiek. Ja byłem chyba czwarty. Stacja jest taka, jak ją sobie wyobrażałem, wielki zielony napis: NOWOSYBIRSK GŁAWNYJ na ładnym, nowym zielonym budynku. Wielka przestrzeń, wszyscy niesamowicie podnieceni, uczucie trudne do opisania...! Jakiś Rosjanin przywitał nas okrzykiem: Sybir – Rasija!
No, ale stać tam nie wiadomo ile nie można było, więc ruszyliśmy do hotelu. Tuż przed stacją rozbawił nas widok beczki z napisem – KWAS – U nas takimi się szambo wozi – powiedział ktoś. Tu podobno najsmaczniejszy kwas chlebowy jest w nich do kupienia – wierzę na słowo. Kiedy odchodziłem z dworca, Słońce chowało się dokładnie za jego literami otoczone cirrusami. Pojawiła się piękna iryzacja, słońce poboczne – piękne okoliczności przyrody, tyle, że nie najlepsza to wróżba na przyszły dzień. Do hotelu trzeba było przejść jakieś 2 kilometry, co przy tej temperaturze i z plecakami obładowanymi do granic było męką. Miasto dość ładne, nowoczesne, sporo samochodów z kierownicą po lewej stronie, ruch o wiele mniejszy niż w Moskwie. Potężne bloki, nie widać postradzieckości. Mijaliśmy plac Lenina, myślałem, że będzie większy, upatrywaliśmy tam sobie nawet miejsca na obserwację zaćmienia. Ale ktoś zadecydował, że jedziemy nad Obskoje Morie – zalew rzeki Ob. Dokładnie w centrum pasa zaćmienia, co daje mam dodatkowe półtorej sekundy dłuższe zaćmienie niż w mieście.
A w hotelu rozczarowanie... Poczuliśmy, jak to jest być wystawionym do wiatru turystą. Nie wpłynęła kasa za pokoje, więc musimy z własnej kieszeni płacić 910 rubli za dobę. Paru osobom puściły nerwy (Andrzejowi najbardziej). Na szczęście Anka i Paweł jakoś to załagodzili, zadzwonili do biura podróży i sytuacja się wyjaśniła – pieniądze wpłynęły, ale nie było komu tu tego potwierdzić, bo w hotelu nie było osoby odpowiedzialnej za finanse. Jeśli przelew się potwierdzi, jutro z samego rana mają zwrócić nam pieniądze. Rozpakowaliśmy się w tych – nie ma co ukrywać – dość peerelowskich, jeśli idzie o wyposażenie i wystrój, pokojach. Czas jeszcze zaopatrzyć barki i lodówkę
Piątek
1 sierpnia 2008
9:26
To jest ten dzień!
Rano patrząc w niebo poczułem lekki niepokój. O 6:00 czasu lokalnego niebo zakrywały altostratusy i cirrusy, i bardziej sprawiały wrażenie, że nadchodzą, niż że odchodzą. Teraz jest lepiej, wprawdzie ciągle płyną ławice cirrusów ale nie wieje już taką beznadzieją jak rankiem. Wieczorem recepcjonistki dały nam specjalne okulary zaćmieniowe (gratis), Sprawdziłem je właśnie, są dość ciemne, Słońce oglądane przez nie jest bardzo żółte. Zaczynam się powoli pakować na wyjazd. Jurgen, który jest ze mną w pokoju, czytał książkę do 4:00 rano. Teraz śpi sobie w najlepsze... Sprawa z pieniędzmi wyjaśniła się – 910 rubli wraz z przeprosinami wróciło do nas.
W telewizji na pierwszym miejscu w wiadomościach informują o zaćmieniu.
11:00
Byłem z Marcinem B. dolary wymienić. Trochę nachodziliśmy się, bo dwa banki były zamknięte, znaleźliśmy w końcu czynny - Western Union – standardy mają jak u nas. Przechodziliśmy przez plac Lenina (potężne rzeźby, chyba sześć postaci) za nim budynek opery – podobno największa w całym Imperium rosyjskim. Na placu montowała się telewizja, autobusy z turystami, głównie Chińczycy, choć tych najłatwiej rozpoznać, a pewnie są i z innych krajów.
Dzień zrobił się upalny, chmury w odwrocie, wyraźnie odchodzą na zachód – tak trzymać!
Zamówiliśmy marszrutkę (tak tu nazywają BUS-y) nad zalew. 300 rubli na głowę w Obie strony. Emocje powoli udzielają się. Dwie butelki Złotyj Boczki chłodzą się w lodówce.
15:03
Jesteśmy na miejscu. Obskoje Morie, faktycznie przypomina morze. Piękne grzywiaste fale dochodzące do metra wysokości, cudownie ciepła woda, plaża dość obszerna, by rozsawić się ze sprzętem i poopalać – jeśli ktoś przyjechał tu w tym celu. Masa astroludzi ze swym sprzętem do obserwacji, w oddali widać scenę – podobno odbywa się tu festiwal rockowy. Po przyjeździe chciałem kupić pamiątkową koszulkę zaćmieniową, więc spytałem pierwszego napotkanego gościa w koszulce, gdzie kupił takową... A wtedy jego kolega wyjął z torby taką samą i dał mi ją, za darmo! Chciałem dać mu coś w zamian, ale niestety nie bardzo miałem co...
Na niebie chmury zaczęły rozwijać się w ciężkie burzowe, może być niefart na fazę całkowitą zaćmienia, bo częściowej na pewno całej nie zasłonią. To już za półtorej godziny...
16:00
Kąpiel w Obie zaliczona. Woda jest cudowna, jak niemal wszystko tu zresztą! Chmur ubywa. Umiejscowiłem się nieco z dala od grupy, by mnie zanadto nie rozpraszali. Sprzęt i właściciel gotowi do akcji!
16:42
Jest! Z prawej strony Słońca pojawiło się wygryzienie!
Po zaćmieniu...
Początek zaćmienia ludzie przywitali nieśmiałym entuzjazmem, każdy w skupieniu wypełniał swoje mniej lub bardziej misternie przygotowane plany zaćmieniowe. Ja wymyśliłem sobie, że będę fotografował trzema aparatami – Prakticą + MTO, Nikonem z obiektywem 80-300 i cyfrowym Canonem IXUS V. Dodatkowo odgłosy ludzi w trakcie całkowitej fazy będę nagrywał na odtwarzaczu MP3. W miarę jak ubywało Słońca, wyraźnie ubywało też chmur, coś takiego zdarza się tylko szczęśliwcom, do których niespecjalnie się zaliczam.
Aż trudno było uwierzyć, że to już za parę chwil dostaniemy te cudowne minuty ciemności w środku dnia.
Światło wyraźnie stawało się osłabione, ale bardziej kontrastowe, byłem niesamowicie skupiony i wtedy... Podeszła do mnie nieznajoma kobieta – Irina. Pochodzi z Chin, ale aktualnie mieszka gdzieś w Anglii. Trochę zdenerwowała mnie, bo myślałem, że zacznie zaraz chcieć oglądać Słońce przez mój teleobiektyw albo, że to jakaś złodziejka i korzystając z mojej nieuwagi, „podwędzi” mi coś. Tymczasem ona zachowywała się niezwykle nienatrętnie. Oglądała zaćmione Słońce przez niewielki kawałek zaświetlonego negatywu, nie absorbując mnie sobą. Postanowiłem dać jej spojrzeć przez MTO na słoneczny sierp, ale niestety mój niestabilny statyw nie dał nacieszyć się jej tym widokiem. Cienie stawały się coraz ostrzejsze, światło malowało otoczenie złotawą barwą, zdjąłem filtr i czekałem już na finał. Wtedy też nawiązała się między nami niezwykła więź słowna (niestety w języku angielskim) i metafizyczna, nie do opisania. Z chwilą, gdy gasły ostatnie promienie Słońca, pojawiały się ulotne perły Beillego. Z ust wyrwał mi się okrzyk zachwytu:
„Łooooooooooooołłł, Jezuuuuuuuuuuuuu!!!!
To jest to!!!”
Niesamowicie pięknie widoczna struktura korony słonecznej – biała, jak najbielszy śnieg , czerwone jęzory protuberancji, w niedalekiej odległości gołym okiem widoczne Wenus i Merkury i ten niesamowicie bajkowy widok panoramy zaćmienia. Obraz wart każdych pieniędzy, każdych poświęceń...! Zewsząd okrzyki szczęścia i zachwytu, w oddali salwa fajerwerków, zaświeciły się latarnie, wiatr jakby przestał wiać, odgłos fal ucichł...
Gdy już zrobiłem planowany zestaw zdjęć zaćmionego Słońca, Irina zapytała nieśmiało, czy mogłaby zobaczyć zaćmione tarcze. Niestety, nie udało mi się ustawić na stałe tego widoku, ale (chyba) jej to nie rozczarowało... Była oczarowana i tym, co zaprezentowały dwa ciała niebieskie oglądane tylko gołym okiem.
Wszyscy mówili, że te niezwykłe minuty płyną też niezwykle szybko, ale nie w moim przypadku... Zastanawiałem się nawet, dlaczego tak długo to trwa... Może śnię? I wtedy nasiliły się krzyki. Usłyszałem: It is coming... Pojawił się pierścień z diamentem na brzegu tarczy Księżyca... Chciałem bić brawo naturze za ten spektakl, ucałować Irinę... i popłakałem się... To wszystko przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Gdy zdjęła okulary, dostrzegłem, że jej twarz jest zalana strugami łez – szczęścia. Spytała mnie, czy się bałem, sama wyznała mi, że ona bardzo...
Podarowałem jej kamień z Polski (podziękowała polskim: dziękuje), poprosiłem o wpis, pamiątkowe zdjęcie, ona na pamiątkę dała mi kawałek negatywu, przez który oglądała zaćmienie. Odchodząc pożegnała mnie słowami: Do zobaczenia... na kolejnym zaćmieniu.
Dalej wszystko przebiegało już w atmosferze rozluźnienia i wymiany spostrzeżeń.
Fotografowałem do końca zaćmienia fazę częściową, ale już z mniejszą dyscypliną. Spora część ludzi odpuściła sobie pozostałą część zaćmienia, znajdując sobie doskonały sposób na świętowanie – kąpiel. To był WIELKI DZIEŃ!
Życie to niezwykła PRZYGODA !!!
Wtorek
2 sierpnia 2008
10:25
Świętowaliśmy sukces wyprawy do 4:00 rano. Piwa, które wstawiłem do zamrażalnika oczywiście zamarzły, ale na szczęście sklepy były jeszcze otwarte. Wysłałem maile do Polski o sukcesie wyprawy. Nie ma chyba nikogo (między nami na pewno), kogo zawiódłby widok całkowicie zaćmionego Słońca. Podobno poza Nowosybirskiem zawiodła pogoda, ale to już nie nasz problem. Krzychu twierdził nawet, że nie zdziwiłby się, gdyby to rosyjscy „specjaliści” pomogli pogodzie być bezchmurną tego dnia? ;-) Niewykluczone, w każdym bądź razie piliśmy i za ich zdrowie.
Dziś pochmurno od rana, zanosi się nawet na deszcz. Pociąg do Irkucka wyjeżdża o 19:18, mamy więc niemal cały dzień na zwiedzanie miasta.
18:38
Wysłałem kartki do domu (za osiem sztuk 80 rubli plus 150 rubli za znaczki). Ma je wysłać kobieta pracująca w hotelu, bo nie udało mi się znaleźć poczty. Szukając jej, natrafiłem na festyn, widziałem pokaz siły ich żołnierek – rękami ugasiły ogień!
Kupiłem też gazetę „Konsomolskaja prawda”, w niej najwięcej było zdjęć z zaćmienia.
Korzystając ze słonecznego i nieco mniej upalnego popołudnia, postanowiliśmy trochę pozwiedzać nieoficjalną stolicę Syberii. Idąc „na miasto” spotkaliśmy Jagę i Miszkę, okazało się, że oglądali zaćmienie z tego samego miejsca co my. To niezwykłe, że jedzie się pół świata i w półtoramilionowym mieście spotyka się ludzi z pociągu – ot tak, na pierwszej ulicy. Wziąłem od nich numery telefonów, takie znajomości warto utrzymywać.
W centrum miasta widzieliśmy kapliczkę, którą postawiono dokładnie w centrum carskiej Rosji, później mijaliśmy jakąś nieszczególnie ładną i niezbyt atrakcyjnie umiejscowioną cerkiew. Podobnie jak w Moskwie, ekspansywne wieżowce psują widok na nią... Doszliśmy nad rzekę Ob, by obejrzeć zabytkowe przęsło mostu, który rozebrano parę lat temu. Tam spotkalismy Polaka, który podobnie jak my przybył na zaćmienie. Opowiadał, że gdy wylatywał z Polski, rodzina żegnała się z nim, jak gdyby miał już nie powrócić. Coś o tym wiem... Dziś 5 osób miało wracać do kraju samolotem, ale biuro nie wywiązało się z obowiązku i muszą kupić sobie bilet za własne pieniądze. Nieciekawie, jednym słowem...
Wieczorem Jurgen wybrał się zobaczyć tutejsze ZOO, oryginalnie... Mam wrażenie, że mało zobaczyłem z tego, co ma do zaoferowania największe miasto Syberii, ale to, co najlepsze do zobaczenia, podziwiałem 25 godzin temu.
23:26
Pociąg do Ułan Bator – to jest jak amerykański sen – pomyślałem czekając na niego...
Tym razem jedziemy lepszą klasą, każdy ma swój 4 – osobowy przedział. Wreszcie nie trzęsie, gustowne firanki, więcej miejsca na bagaż i łatwiejszy do niego dostęp. Jestem w przedziale z Łukaszem, na dole dwóch Rosjan, starszy łysy mężczyzna i dziewczyna (poprawka, to jednak chłopak). Dwa dni jazdy przed nami... Zostawiłem na dworcu w Nowosybirsku kamień z Polski – pewnie go ktoś zabierze. I dobrze, niech jedzie w świat, jak jego dotychczasowy właściciel.