21:17
Moskwa
Przyjazd o 11:00 rano tutejszego czasu. Pierwsze wrażenie – pozytywne; dość czysto, sporo ludzi. Masa patroli milicji, samochody oddziałów OMON-u, milicji drogowej – GAI. Podobno nie lubią, jak się im zdjęcia robi, więc nikt nie próbował. Trzeba było wymienić dolary i euro na ruble, więc pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy na mieście, było udanie się do kantoru. Kurs niemal identyczny jak w Polsce.
Moskwa to jeden wielki plac budowy – rozkopane ulice, pnące się wieżowce pochłaniające nawet cerkwie, gdy te staną im na drodze rozwoju. Kupiliśmy za całkiem nieduże pieniądze – zważywszy, że to najdroższe miasto świata – herbatę i jakieś smażone pierogi z mięsem.
Później mieliśmy przyjemność przemieszczać się rosyjskim metrem. Potężne podziemia, stacje, a szczególnie ich sufity, to istne muzea sztuki. Podobno w godzinach szczytu jeździ nim ok. miliona ludzi, a składy odjeżdżają co 30 sekund.
I tym sposobem dotarliśmy do hostelu. Całkiem przyzwoite warunki zastaliśmy – wspólne piętrowe łóżka, jedno WC na korytarzu, prysznic koło recepcji, mała kuchnia z jadalnią, Internet 50 rubli za 30 minut.
Przed południem wyruszyliśmy do muzeum kosmonautyki. Niestety, okazało się, że jest w remoncie, ale widać było piękną stumetrową rzeźbę startującej rakiety. Ludzie zgłodnieli, więc wybrali się do budki z blinami (nasze naleśniki). Najtańsze z owocami leśnymi za 50 rubli – coś pysznego! Jako że muzeum było zamknięte, poszliśmy do Centrum wystawienniczego. Pełno tam pałaców i pałacyków, pomników Lenina, gwiazd, złotych figur, niesamowita ilość zwiedzających. Mieliśmy na to tylko 30 minut. Byłem pod dużym wrażeniem tego miejsca.
Rosjanki preferują elegancki, niekrzykliwy styl ubierania się. Młodzież to dużo „czarnych dusz” – skóry, łańcuchy, ćwieki, tatuaże, zadziorne fryzury. W drodze powrotnej do hostelu zrobiliśmy zakupy w spożywczaku – ceny porównywalne z naszymi. Kupiłem 2 bułki z serem (na słono) i butelkę wody mineralnej za 50 rubli.
Szybka wizyta w pokojach, przepakowanie i wyjazd na Plac Czerwony. Im bliżej, tym widać więcej wieżyczek Placu i pobliskiego Kremla. I jest! Wielki, potężny – gigantomania, a jednak sprawia wrażenie, że jest zbudowany z klocków lego (szczególnie sobór św Wasyla). Część placu niestety zamknięta (jakieś rusztowania rozkładała ekipa), ale i tego, co warte obejrzenia, nie sposób obejść, obfotografować. Wszystko wyłożone brukiem (niestety, bardzo mało kamieni, by wybrać coś na pamiątkę), śliczna pogoda na „pocztówkowe” zdjęcia.
Siedząc na schodach Placu Czerwonego pomyślałem, że „życie jest tak zaskakujące, że w zasadzie nie ma sensu niczego skreślać, zwątpić, że się zobaczy”. Jurgen potwierdził słuszność tych słów i dodał, że pewnie kiedyś jeszcze tu powrócimy.
Wraz z naszym odejściem nadciągnęły chmury, wróciliśmy metrem (chyba już potrafiłbym sam przemieszczać się nim po Moskwie, ale nie będę próbował). To był świetny dzień, a to dopiero przedsmak wyprawy (słowa Jurgena). Wyprawa warta każdej zarobionej i wydanej złotówki (szybko ich ubywa, trzeba oszczędzać).
22:08
Noc, a za oknem jasno nadal.
Na dole w kuchni dwóch Hisz-panów gra na gitarach, wyrwali już dwie laski. Ci to chyba mają we krwi to uwodzenie...
Chłopaki zaplanowali wypad na miasto – zobaczyć „pałace kultury”, „biały dom”, rzekę Moskwę i słynną ulicę Arbat. Idąc z taką grupą (14 osób) nie czuje się strachu przed bandytami. Milicjantów też nocą jakby mniej chodziło. Moskwa żyje wtedy tak samo, jak i w dzień (szczególnie na ulicach), robotnicy robią remonty, gdzieś na moście ekipa kręci film. Sklepy raczej pozamykane, choć znalazł się czynny też i po północy market, gdzie dziewczyny zrobiły zakupy. Magdonalda zamknęli tuż przed 24:00.
Poniedziałek
28 lipca 2008
10:35
Wszyscy budzą się, ale raczej według czasu polskiego. Z hostelowej jadalni wyparliśmy (bez szabel) cudzoziemców – dwoje Holendrów, jadą do Pekinu. Dzień niestety zimny, pochmurny, nie na fotografowanie, ale siedzieć nie będziemy, z fotografowania też pewnie nikt nie zrezygnuje.
20:50
Byłem na Kremlu – jednak Plac Czerwony zrobił na mnie większe wrażenie.
Myślałem, że więcej będzie tam budynków do oglądania, ale widać stawia się raczej na oglądanie zbiorów muzealnych (muzeum broni, strojów carskich, skarbiec), niestety koszmarnie długie kolejki, wobec tego darowałem sobie. Bilet wstępu kosztuje 300 rubli + 40 za przechowanie plecaka, bo nie wolno wnosić ze sobą niczego poza aparatem fotograficznym. Wykrywacze metalu przy wejściu – „żołnierze Kremla” okazali się bardzo wyrozumiałymi ludźmi. Za murami przywitała nas potężna cerkiew, dziesiątki kopułek i setki Chińczyków. Pogoda bardzo chwiejna, raz Słońce, trzy razy deszcz.
Po około godzinie oglądania i oczekiwania na skrawki błękitnego nieba potrzebnego do fotografii opuściłem muzealne mury. Spotkałem towarzyszy podróży, postanowiliśmy udać się do Soboru Chrystusa Zbawiciela (Jurgen twierdzi, że to największa cerkiew świata). Mury cerkwi wyłącznie z marmuru dwumetrowej grubości, dach – 11 ton złota. Przy wejściu do jej środka też rewizja i też mili strażnicy. Środek ma „duszę”, specyficzny zapach, szum przemieszczających się turystów, blask płonących świec, gigantyczny ikonostas. Zapaliłem jedną w intencji pogody na zaćmienie. Widzieliśmy relikwie jednego ze świętych – leżał w przezroczystej trumnie przykryty tylko jakąś tkaniną...
Następnie udaliśmy się na Arbat. Nocą prezentował się zupełnie inaczej niż w dzień. Masa turystów, każdy sklep zaprasza matrioszkami, koszulkami (kupiłem jedną z Gagarinem).
Towarzysze postanowili posilić się w jednej z restauracji o wdzięcznej nazwie „Jołki-Pałki”, 12 osób za żarcie (kotlety, pierogi, barszcz, bliny, piwo, kwas) zapłaciło 3500 rubli. Ja w tym czasie kupiłem pocztówki, ale niestety nie znalazłem poczty, by je wysłać.
Wtorek
29 lipca 2008
11:07
Marcin D (Mardo) mówi, że zginął mu aparat. Ale to pewnie sprawka cudzoziemców, nie Rosjan, zresztą tych chyba tu nie ma...
Mieliliśmy jeszcze czas do 12:00 – część wybrała zwiedzanie, część odsypianie nocy. Po szybkim spakowaniu się wypad na miasto; Kreml - cerkiew Zbawiciela (tuż za nią jest most tylko dla pieszych turystów, coś niesamowitego) – pomnik Piotra I. Pogoda nie rozpieszcza, trochę pada, w Polsce podobno upał 30°. W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy na dwuipółdniową podróż do Nowosybirska. Wyjazd o 13:21.
13:13 (he he)
Siedzę w pociągu do Nowosybirska (tak naprawdę jedzie do Nowokuzniecka).
Wielce długi skład, w środku wszystko na niebiesko, dość czysto, nie śmierdzi, trochę duszno. Jedziemy w wagonie nr 7 (szczęśliwy) moje miejsce ma nr 16, Jurgen po sąsiedzku, jest dobrze, póki co.
Kierunek: Syberia!