Poniedziałek
15 sierpnia 2008
23:45
Moskwa
Tuż o świcie dojechaliśmy do stolicy. Było trochę zamieszania przy opuszczaniu pociągu, ale to raczej normalne, gdy robi się to o 4:30 po trzyipółdniowej podróży. Na dworcu Jarosławskim, rozłożeni pod ścianą czekaliśmy do 6:00 na otwarcie metra. Jurgen poszedł do punktu medycznego, by zmieniono mu opatrunek na nodze, ale powiedzieli, że sprawa jest zbyt poważna, żeby się nią zajmowali. Bagaże zostawiliśmy w przechowalni, z nimi nie byłoby mowy o zobaczeniu tylu miejsc, ile zaplanowaliśmy.
Wcześniej w pociągu ustaliliśmy plan zwiedzania. Mieliśmy cały dzień.
Metrem, nie aż tak zatłoczonym jak się obawialiśmy, dojechaliśmy pod Uniwersytet Łomonosowa. Przepotężny pałac w stylu naszego Pałacu Kultury, otoczony wielkim skwerem. Następnie przeszliśmy na Wróblowe Wzgórza zobaczyć panoramę Moskwy. Pogoda co prawda sprzyjała, było bezchmurnie i słonecznie, ale widok popsuł smog...
Tam też ludzie zrobili w końcu pamiątkowe zakupy – matrioszki, koszulki, pocztówki, mnie stać było tylko na... pieróg z mięsem.
Kolejnym celem naszego marszu była Klasztor Nowodziewiczy. Po drodze mijaliśmy jeszcze park miejski, wielkie targowisko i most nad rzeką Moskwą. Cerkiew, a ściśle rzecz ujmując: kompleks cerkwi, zupełnie różny był od tego, co widzieliśmy na zdjęciu w przewodniku. Mimo to nikogo chyba nie zawiódł tym, co miał do zaprezentowania. Można powiedzieć, że to taki mniejszy Kreml, tylko bez budynków rządowych. W tym miejcu rozdzieliliśmy się. Część została, a ja wraz z czterema osobami poszedłem zobaczyć raz jeszcze Cerkiew Zbawiciela. Po drodze zahaczyliśmy o Muzeum Usuniętych Pomników. Faktycznie, niektóre były tak tandetne i straszne, że łatwo zrozumieć, dlaczego je usunięto. Pogoda tego dnia nie bardzo sprzyjała spacerom w słońcu... Z nieba lał się niesamowity żar, temperatura spokojnie przekraczała 30°C. A miejsc na odpoczynek w chłodzie jakoś nie udawało nam się napotkać. Tuż nie opodal Soboru Zbawiciela zatrzymaliśmy się na parę zdjęć przed pomnikiem Piotra I. Ów pomnik to metalowy okręt około sześćdziesięciu metrów wysokości z postacią kapitana u dziobu, umiejscowiony na środku rzeki. Rozmachem wykonania może śmiało rywalizować ze Statuą Wolności czy Wieżą Eiffla.
Zbawiciela dłużej oglądał tylko Grzesiek, ja byłem tu już trzeci raz. Udaliśmy się na Arbat odpocząć od nieznośnego upału. W Rosji nie ma zakazu picia alkoholu w miejscach publicznych, co niecnie wykorzystaliśmy w arbackim parku. Jednak trochę nieswojo było się tak afiszować z butelką piwa w ręce...
Po tej chwili dla ciała udaliśmy się metrem na skraj miasta do jego „płuc”. Niestety, wysiedliśmy o stację za daleko i trzeba było wracać na piechotę. Moje nogi miały stanowczo dość, każdy krok był okupiony coraz gorszym bólem i w efekcie grymasem twarzy.
Gdy dotarliśmy na miejsce, spasowałem, zostałem na krawężniku, tuż obok człowieka, który za 10 rubli ważył i mierzył chętnych. Pewna kobieta zrobliła ówmościowi niezła scenkę, oskarżając go o to, że jego sprzęt kłamie J Reszta poszła na zakupy na pobliski targ. Zrezygnowaliśmy ze zwiedzania parku, bo robiło się już późno.
Po powrocie towarzyszy wsiedliśmy w metro, ja wróciłem na dworzec i tam w poczekalni, czytając „Imperium” Kapuścińskiego, wyglądałem pociągu do Polski. Podstawiono go na około godzinę przed właściwym wyjazdem. Byłem nieco zdziwiony jego standardem, bo oto w końcu było miękko, nowo i europejsko. W szafeczce zaś czekały na nas rogaliki i butelka wody mineralnej. Nie mogłem się jeszcze przestawić na to, by mówić do konduktora po polsku, czy w WC pobierać wodę na nasz sposób – kto jechał ich pociągiem, wie o co chodzi. W odróżnieniu od ich pociągów nasze WC były stale otwarte, tyle że kożystanie z niego na postoju grozi mandatem.
Moskwę opuściliśmy, gdy już zapadał zmrok. Jakieś nowe siły w człowieka wstąpiły – może to dlatego, że już za dwanaście godzin mieliśmy przekroczyć granicę kraju.