Sobota
12 sierpnia 2008
08:39
Gdzieś za Omskiem (dopiero…)
Z samego rana w Krasnojarsku wysiadł niestety ten gość od humsy i śpiewu gardłowego.
Przez niemal cały piątek pogoda w kratkę – rano chmury, wieczór bezchmurny, noc znowu pochmurna. Gdzieś tak około północy zatrzymywaliśmy się w Nowosybirsku, niemal pół wagonu wysiadało tu, ale po paru minutach miejscówki po nich zajęli kolejni podróżni. To niezwykłe, ale nie ma „niezasiedlonych” miejsc, a w Polsce czasem cały wagon gości paru podróżnych. Między innymi wsiadła kobieta, która pokazała mi zdjęcia ze swojego pobytu nad Bajkałem. Była w Listwiance, Slidiance i Ułan-Ude. W tym ostatnim mieści się największy w Rosji klasztor buddyjski. Duże wrażenie zrobiły na mnie jego zdjęcia. Chciałbym pojechać tam jeszcze kiedyś, by zobaczyć go na własne oczy.
Później mieliśmy degustację miodów. Ja poczęstowałem sąsiadów naszym, ona rosyjskim – „sklepowym” – a mężczyzna miodem dzikich pszczół ałtajskich. Ten drugi najbardziej mi smakował, czuć w nim było smak lasu. Właściciel mówił, że taki miód można kupić tylko w dwóch miejscach w Rosji za cenę zbliżoną do naszej – 200 rubli, czyli 20 zł za litr.
„Nasi ludzie” zajęli się grą w kości, niektórzy niemal cały dzień śpią albo czytają. Wielu rozrywek to tu nie ma. Za oknem widoki jakby już znajome i opatrzone. Poza mną chyba już nikt tego nie fotografuje.
Co rano przechadzają się milicjanci, w szczególności legitymują tych o śniadej cerze. Pewnie „mają oko” na Gruzinów, Czeczeńców i „Kaukazów”. Ale mimo że jedzie cała plejada nacji - Chińczycy, Niemcy, Polacy, Rosjanie – panuje spokój, przyjazna atmosfera, żadnych zgrzytów póki co nie było.
Noc w wagonie była dość chłodna, nawet się kocem okryłem. Tymczasem w dzień niesamowita duchota, mamy tylko dwa otwarte okna... Męska część wagonu paraduje bez koszulek, kobiety zaś jakoś nie dają po sobie poznać, że „zalewają je poty”.
Byle do wieczora...
Niedziela
14 sierpnia 2008
08:27 (czasu moskiewskiego)
Jesteśmy już gdzieś za Boleznią, następna stacja Kirow.
W mieście, gdzie byliśmy tuż przed północą, w trakcie „wymiany składu” pasażerów do naszego wagonu dostał się jakiś gość, by się „obłowić torebkami”. Na szczęście, jedna z kobiet narobiła krzyku, że „narkoman kradnie” i równie szybko jak się pojawił, zniknął – na szczęście bez łupu. Ja cały swój cenniejszy ładunek trzymam pod poduszką, zresztą tu jeden drugiego pilnuje, jak dotychczas nic nikomu nie zginęło.
Cały dzień minął sennie, duchota jeszcze potworniejsza niż wczoraj. Wszystko lepi się do człowieka od potu... Byłem w sąsiednim wonie - u nich temperatura zupełnie jakby mieli klimatyzację. Pod koniec dnia zauważyłem, że paru pasażerom udało się jednak otworzyć okna. Okazało się wtedy, że to prowodnik się spił i już po godzinach pracy w geście litości otworzył je proszącym. Wszyscy od nas byli wściekli, że dusił nas przez dwa dni, jak bydło... A wyglądał na przyzwoitego człowieka. Na szczęście w WC była zimna woda, człowiek co jakiś czas mógł ochłodzić spocone ciało. Parę osób mówiło mi, że schudłem, fakt, jem już ostatnie gorące kubki, kisiele, rosołek w kostkach, a do tego czerstwy albo czerstwy chleb... Bardzo ucieszył mnie Snickers schowany w plecaku na czarną godzinę gdzieś nad Bajkałem.
Za oknem dalej syberyjskie, drewniane wsie, nie ma już nikogo, kto oglądałby te widoki przez okno. A przypominam sobie, jak jadąc w tamtą stronę, trzeba było się niemal bić o spojrzenie z aparatem przez otwarte okno. Dziwny jest ten... człowiek. Pociąg jedzie wolniej, ma sporo postoi dwu – czterominutowych. Ludzi przy życiu trzyma tylko myśl, że za niespełna dobę będziemy w Moskwie. Bo czas moskiewski mamy już na zegarkach...