Podróż Syberia 2008 - Taigą do Listwianki



2009-12-13

Wtorek

9 sierpnia 2008

09:25

 

Miniony dzień to jedna wielka wędrówka. Pogoda już nie tak wredna, jak wcześniej. Szlak też już nie tak karkołomny, z wyjątkiem końcówki, gdzie trzeba było wspinać się po paru półkach skalnych. W końcu trafiliśmy na piaszczystą plażę – niewielką, ale zawsze. Początkowo mieliśmy się na niej rozbić, ale okazało się, że w całości jest zajęta przez  biwakowiczów... Im dalej szliśmy, tym mniej było miejsc na rozbicie, nawet na trzy namioty. Widać też, że jest dość niedaleko Listwianki, bo na szlaku mija się coraz wiecej ludzi idących z tamtego kierunku. W końcu wieczorem znaleźliśmy miejsce na (ledwo) 3 namioty, znów nad urwiskiem...  I znowu dostęp do wody trudny, a jej temperatura odstraszała od kąpieli nawet największych twardzieli... Pojawił się zasięg w moim telefonie, zasypało mnie osiemnastoma wiadomościami, brat i przyjaciele pytają czy żyję...

Paweł wrócił się do mijanych Rosjan, żeby spytać, gdzie tak naprawdę jesteśmy i którędy najprościej dojść do Listwianki. Okazało się, że dzielą nas około trzy godziny marszu. Musimy jednak nieco wrócić, by obejść górę, bo droga, którą zmierzaliśmy, kończyła się urwiskiem. Ech, te oznaczenia szlaków... Szlag by trafił!

Rozpaliliśmy ognisko, z buczyny, Grzesiek i Krzysiek zabrali się za gotowanie makaronu, a ja za fix z mięsem. Każdemu przysługiwało po dwie porcje, tj. dwie menażki. Skończył nam się chleb... Gdy poczęstowałem ludzi cudownie uchowanymi w plecaku ciastkami, cieszyli się i smakowali je, jak zagłodzone dzieci peerelu. Teraz dopiero niektórzy poczuli, co to znaczy głód.

Po 23:00 przypłynął statek, zacumował nieopodal  brzegu, gdzie się rozbiliśmy. Wzbudziło to we mnie trochę niepokoju. Paweł pół żartem, pół serio powiedział, że mogą to być piraci... Na szczęście, rano okazało się, że to rosyjscy biwakowicze.

Niebo tej nocy ponownie pokazało swoje przecudne oblicze. W otoczeniu drzew widok był iście bajeczny. Długo stałem z Grześkiem, napawając się niesamowitością i pradawnością tutejszego nieba. Po północy wszyscy zwinęli się do namiotów, skończył się zapas drzewa, ognisko wygasło... Zapowiadała się zimna noc...

Po 4-tej wstałem za potrzebą, inaczej nic by mnie nie wygoniło z cieplutkiego śpiwora. Poranne niebo kusiło, by dłużej na nie popatrzeć... Pomyślałem, że muszę tu kiedyś powrócić, by zakosztować jeszcze takiej nocy.

 

Środa

10 sierpnia  2008

09:20

Listwianka

By dotrzeć do niej, trzeba było obejść – zdawałoby się – niedużą, bo czterystumetrową górę... Dała nam nieźle w kość. Podejście zygzakami, przy ostrym Słońcu, o głodzie – mordęga... Przy nadziei trzymała mnie wizja zimnego piwa i sycącego posiłku kupionego w pierwszym lepszym sklepie, jaki wypatrzę... Na szlaku spotkaliśmy grupę „łagierników” międzynarodowego wydania,  porządkujących ten szlak. Efekty naprawdę widać.

Około południa dotarliśmy na szczyt, tam szybki obiad: czerstwy chleb i konserwa, potem zejście. Wbrew pozorom też bardzo nas wymęczyło. Szedłem z Grześkiem, dzięki czemu zatrzymywałem się na kilkuminutowe odpoczynki. Około 14:00 wyszliśmy wreszcie z tajgi na drogę gruntową. Ale dopiero po około trzydziestu minutach dotarliśmy do zabudowań. Tam też droga zamieniła się w końcu na asfaltową –  byliśmy więc w „mieście”. Fakt, dużo domów, ale jeszcze większe dysproporcje. Od nowo wybudowanych kolosów, po zawalające się chaty, mimo to wciąż zamieszkane. Podobnie z samochodami – od rdzewiejących wraków, po luksusowe auta terenowe.

Na brzegu Bajakału spora ilość turystów, tutejsza plaża to około trzymetrowy skrawek kamienistego lądu i to tylko wtedy, gdy jezioro jest spokojne. Z drugiej strony zatłoczona szosa, ruch mniej chamski niż w Irkucku, jednak też trzeba się mieć na baczności. Chłopaki czekali na nas pod barem, popijając upragnione piwo. Co prawda, biorąc pod uwagę stan mojego portfela, nie bardzo mogłem sobie pozwolić na to, „czego dusza zapragnie”, ale i ja napiłem się i najadłem J. Gdy już wszyscy doszli, postanowliśmy iść na tamtejszy targ, by kupić pamiątki i polecane przez Pawła suszone ryby - omule. Mniej więcej połowa targowiska to właśnie stragany z takimi rybami, reszta to kramy pełne deseczek, pocztówek, koralików i podobnych drobiazgów. Po „szale” zakupów postanowiliśmy poszukać miejsca na rozbicie namiotów. Dowiedzieliśmy się, esemesem z Polski, że Rosja zaatakowała zbrojnie Gruzję. Tu się nie czuje zupełnie, że kraj jest w stanie wojny.

Wybraliśmy plażę, na górze było widać parę namiotów, więc oznaczało to, że miejsce jest dość bezpieczne choć w przewodnikach stanowczo je odradzano. Doszliśmy na koniec plaży  i tam się rozłożyliśmy, rozbiliśmy, co nie było prostą sprawą... Wbić śledzia w kamieniste podłoże to nie kaszka  z mleczkiem. Okazało się też, że ubiegłej nocy rozbiliśmy się niespełna  kilometr od tego miejsca. To nieszczęsne urwisko nie dało nocować na listwiańskiej plaży już noc wcześniej... Później przyszła pora na zebranie drew na ognisko, ale szybko okazało się, że bardzo trudno znaleźć „niezagospodarowane” drzewo w tym lesie. Zaczęliśmy więc ścinać małe, wątłe sosenki... Gdy już przynieśliśmy je na miejsce, przyszła jakaś kobieta ostro wykrzykując na nas. Straszyła, że doniesie na milicję, że niszczymy przyrodę miejsca, które jest parkiem narodowym. Na szczęście milicja nie odwiedziała nas tej nocy, a drzewo zostało spalone do ostatniej gałązki. Dołączyły do nas trzy osoby – rosyjscy turyści (autostopowicze!) z Petersburga. Jedna z tych dziewczyn pytała, czy ktoś by się z nią nie wykąpał. Wcześniej najlepszym z nas udało się zamoczyć w całości może na jakieś dwie minuty... Tymczasem ona, nie mogąc znaleźć nikogo do towarzystwa, tuż po zapadnięciu zmroku rozebrała się do naga i weszła do lodowatego jeziora jak do ciepłej wody (temperatura nie przekraczała +7°C). Po jakichś sześciu minutach wyszła, przyciągając wszystkie męskie oczy w swoją stronę – ale i tak niewiele było widać przez ciemną noc i nie pomogła nawet solidna dawka drzewa podłożonego do ognia na tę okazję. Później już w bikini przyszła do ogniska porozmawiać (może i ogrzać się), pytała nas, jak podoba nam się jej kraj. Ognisko, z braku drwa, skończyło się o 23:30. Ja wraz z Łukaszem i Grześkiem siedzieliśmy do północy, później już tylko z Grześkiem, a na koniec sam. Niesamowita sprawa doświadczać tak atramentowego nieba, takiej ciszy, takiego spokoju. Szkoda, że trzeba tego szukać aż na Syberii... Bajkał tej nocy był spokojny, jak nigdy dotąd. Co chwila też jakiś Perseid przemykał po nieboskłonie... Cudowna noc. Obok grupka Rosjan na karimatach otulonych w śpiwory, rozmawiających bez końca...

Rano zauważyłem, że jednak rozbili namioty.

Ranek powitał nas sztormem, fale docierały niemal do namiotu, trzeba się było ewakuować. Pora wyruszyć w drogę powrotną do domu.
  • statki
  • Listwianka/Nikoła
  • Brama Bajkału
  • Ostatnia kolacja nad Bajkałem
  • złota godzina