"and I'm dreaming of a white Christmas"Białe święta? Nigdy w życiu!
W czwartek, po skończeniu projektu w górach postanowiłyśmy sobie zrobić cztery dni oddechu. W ciągu ostatnich dwóch tygodni bardzo dużo się działo więc jeszcze przed wyjazdem znalazłyśmy dość spore hoteliszcze na wybrzeżu o dobrych recenzjach w przewodnikach. Hotel o mocno turystycznej nazwie Family Kingdom Resort spełnił nasze wszystkie oczekiwania - pełnoprawny prysznic, dostęp do internetu i szwedzki stół z owocami na śniadanie. Tak więc wigilię zaczęłyśmy od zmycia z siebie dwutygodniowej warstwy czerwonego pyłu i ogolenia nóg;-)
Wychłodziwszy się w klimatyzacji, wieczorem poszłyśmy do restauracji umieszczonej w latarni morskiej na "wigilijną kolację". Na początek humus (sierra leończycy zaadoptowali libańską kuchnię i traktują jak swoją), ja później wybrałam grillowaną barakudę, a Gośka obstawiła kalmary. Do tego białe wino z południowej Afryki, księżyc, gwiazdy... ;-)
Na pewno byśmy tam wróciły, gdyby nie to, że wczoraj przy śniadaniu zagadnął nas właściciel hotelu i zaprosił na kolację z nim i jego wnuczkiem na dachu. Wnuczek ma z trzydziestkę , żeby było jasne, i oboje są libańczykami z Kanady. Tak więc wieczór spędziłyśmy słuchając opowieści o wojnie tutaj (dziadek-szef ją przeżył) i zajadając libańskie przysmaki. Dziś jedziemy z nimi zobaczyć Leicester Peak - wzgórze niedaleko którego mieszkałyśmy w domu dziecka, wodospady i może jakąś plaże, choć na tych podobno jest straszny tłok.
Swoją drogą, dla Sierra Leończyków święta Bożego Narodzenia to sport, sport i plaża, tak więc nasza Lumley Beach jest w pełni zatłoczona i można nawet zobaczyć Amputee Championship - mecz z piłkarzami, którzy stracili jedną z nóg wczasie wojny. To się dopiero nazywa podejście do życia!
Po mieście wałęsają się głośne grupy kilku do kilkunastu śpiewających i tańczących ludzi, podążających za człowiekiem przebranym za diabła. To są "secret societies" - mini kulty, do których należy większość sierraleończyków. Diabeł to człowiek ubrany w konstrukcję przypominającą stóg różnokolorowych szmatek, na głowie ma maskę bawoła, kozy czy innego zwierzęcia. Wierzy się, że jeśli kobieta na niego spojrzy, umrze lub przytrafi jej się inne nieszczęście więc tutejsze kobiety odwracają wzrok, a nawet chowają się przez nimi. Podejrzewam, że to wierzenie podobne do naszego przechodzenia pod drabiną czy czarnego kota.
Wierzenia i religia tutaj to bardzo szeroki temat, ale w następnym wpisie postaram się opowiedzieć naszą przygodę w czasie nabożeństwa w kościele Afrochrześcijańskim z zeszłej niedzieli.