Z Olsztyna wyjechałem przed 14. GPS mi pokazywał ,że do Gołuchowa dojadę na 17. Byłem kwadrans wcześniej. O 17 ostatnie wejście do pałacu. A pałac sięga swoją historią do II połowy XVI wieku. Jego zewnętrzna forma nawiązuje do architektury zamków znad Loary. Wewnątrz śliczne ekspozycje zabytkowych wnętrz i dzieł sztuki, m.in. część zbioru starożytnych waz greckich pozyskanych przez Jana Działyńskiego z wykopalisk w Noli, Capui i Neapolu. Aż cieszyłem się ,że tu jestem. Ledwo zdążyłem poprzez bezdroża Wielkopolski. Można było robić zdjęcia po zapłaceniu słonego haraczu. I co się dzieje? Przewodnik zapomniał po co tam był. Pędził jak natchniony. Wyglądało to tak jak w filmie „Pan samochodzik i templariusze” gdy Janowska była przewodniczką w zamku w Malborku. Ja szedłem ostatni , ponieważ szukałem fajnych ujęć. A światło było słabe. A za mną dwóch gości z obsługi mnie popędzało, bo zamykali sale i włączali alarmy. Nawet chwili na spokojne spojrzenie na eksponaty. Nawet nie słyszałem co mówi przewodniczka, bo już po pierwszej komnacie mi uciekła. Jej standardowa odzywka :” Czy ktoś ma jakieś pytania?” Po sekundzie :”Idziemy do następnej sali.” Ale z drugiej strony , kto miał te pytania zadawać. Część zwiedzających przyszła tu już najwyraźniej zmęczona, chyba spacerem po parku ;)))) Zamek jest otoczony 162-hektarowym parkiem angielskim zawierającym wiele okazów rzadkich i egzotycznych drzew. Była też Pani z niemowlakiem , które akurat miało ochotę popłakać przy zwiedzaniu idealnie zagłuszając przewodniczkę. Ocena- 6. Mimo wszystko warto było.