Podróż Meksyk... mój pierwszy raz - Zócalo i Tlatelolco... niemi świadkowie historii



2003-10-24

Tak jak zaplanowałem w piątek dotarłem na główny plac Ciudad de México. Plac jak plac, jest płaski i kwadratowy. Ale to, co można znaleźć na placu, to przekrój całego meksykańskiego społeczeństwa, plus cała masa obcokrajowców.

 

Mi osobiście najbardziej rzucili się w oczy Indianie, a dokładniej Indianki, bo jest ich tu znacznie więcej niż mężczyzn. I nie myśl sobie, że chodzi o urodę. Nic podobnego. Niestety (nie chcę wyjść na jakiegoś rasistę i ksenofoba), ale zanim zobaczysz Indianina najpierw go czujesz (generalnie Meksyk jest pełen wszelkich zapachów, ale to zupełnie inny temat). Nie wiem, czy jakieś religijne przykazania zabraniają im używania mydła i dezodorantu, ale śmierdzą okrutnie. Poza tym zawsze towarzyszą im małe dzieci biegające z wyciągniętymi po drobne dłońmi. I coś, co zaskoczyło mnie totalnie – wzrost. Po raz pierwszy w życiu spotkałem ludzi sięgających mi (czasami) dosłownie do pasa!

 

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu, że jest ich tu tak wielu można kupić od nich wiele fajnych gadżetów, chociaż nie zawsze związanych z Meksykiem (np. całkiem fajne torby z wełny, ale z... chińskimi smokami).

 

Poza tym, Zócalo to wyraz meksykańskiego nacjonalizmu. Pełno tu flag (największa wisi na... nie wiem... chyba kilkudziesięciometrowym maszcie na środku placu) i innych symboli państwowych.

 

Przy placu znajduje się nawet muzeum symboli narodowych i Pałac Prezydencki, w którym prezydenta chyba jednak dawno nie było, bo jak na siedzibę władz państwowych jest dość słabo chroniony, a na przeciw wejścia, co kilka dni zmieniają się pikiety (na przeciw wejścia znaczy dosłownie kilka metrów). W piątek pikietę urządzali zapatyści.

 

Największą zaletą Zócalo jest to, że możesz tam wracać kilka razy i za każdym razem zobaczysz coś nowego. Niemożliwością jest natomiast zobaczenie wszystkiego za jednym razem. Mi udało się odwiedzić muzeum Templo Mayor i Katedrę.

 

Templo Mayor to jedno z ważniejszych muzeów w Meksyku (najważniejsze jest Narodowe Muzeum Antropologiczne, które mam nadzieje zobaczyć), na dobra sprawę to w połowie muzeum Miasta Meksyk, a w połowie kultur prekolumbijskich z terenów Mezoameryki. Zanim wejdziesz do właściwego muzeum przechodzisz przez ruiny dawnej stolicy państwa Azteków – Tenochtitlán. Można tu zobaczyć resztki budowli – piramid i świątyń – a  czasami nawet fragmenty malowideł (z rekonstrukcji w muzeum wynika, że kilkaset lat temu Meksyk/Tenochtitlán był bardziej kolorowy niż teraz).

 

Cały czas w samym środku miasta, tuż obok, a nawet pod Pałacem Prezydenckim, trwają wykopaliska. Może więc, kiedy wrócę tu za kilka lat, będzie można zobaczyć więcej?

 

Muzeum to cztery piętra eksponatów z wykopalisk z miasta i południowej części Meksyku. W dużej części są to rzeczy znane z książek, albumów i Discovery Chanel, ale na żywo wyglądają, oczywiście, zdecydowanie lepiej. Wrażenie robią rytualne narzędzia z kamienia, których używano do wycinania serc i wnętrzności. Poza tym większość eksponatów z bardzo odległych czasów, tak jak i w Polsce, to skorupy i fragmenty "czegoś-tam" (niestety nie ma informacji po angielsku).

 

Oprócz pamiątek po dawnych cywilizacjach (włączając w to całkiem ciekawe rekonstrukcje dawnych miast) w Templo Mayor można też znaleźć przykłady fauny i flory meksykańskiej.

 

Droga z Templo Mayor do Katedry to jakieś 50 metrów, ale po drodze trzeba obejrzeć występy ubranych w tradycyjne stroje Indian. A jeśli ktoś ma ochotę, może też poddać się rytualnemu oczyszczeniu dymem (jak już wspomniałem Meksyk jest pełen zapachów).

 

Sama Katedra jest ogromna. Wewnątrz wygląda niezwykle okazale i bogato (sądząc po przepychu to chyba barok). Oczywiście obowiązuje zakaz fotografowania, ale udało mi się zrobić kilka zdjęć zanim dostałem ostrzeżenie od jakiegoś smutnego pana w garniturze. Nie wiem czy to reguła, ale odwiedziłem już trzy czy cztery kościoły i w każdym właśnie trwała msza.

 

Po wizycie w Katedrze Mario proponował mi przejażdżkę Turibusem (taki londyński doubledecker dla turystów), ale zdecydowanie bardziej podobają mi się spacery po mieście niż "Meksyk dla turystów".

 

Jakiś kilometr od Zócalo mieści się Pałac Sztuk Pięknych (Palacio de Bellas Artes). To pozostałość po rządach Porfiro Diaza, który chciał zrobić z Meksyku państwo europejskie (chyba, albo na szczęście, mu nie wyszło). Niestety nie udało mi się sprawdzić jak piękne sztuki znajdują się w tym pałacu, bo oczywiście byliśmy z kimś umówieni. Tym razem była to druga babcia Mario, matka Maribel - Raquel.

 

Po drodze odwiedziłem pocztę, ale kartki dojdą pewnie już po moim powrocie. Budynek poczty (Palacio Postal), podobnie jak Pałac Sztuk Pięknych to pozostałość po porfiriacie (rządach Diaza), więc wygląda wyjątkowo okazale. Mnóstwo tu złoceń, marmurów i innych drogocennych ozdób, ozdóbek i bibelotów.

 

A tak na marginesie kartki do Polski kosztowały majątek.

 

Z poczty do babci jest niedaleko, więc tym razem wsiedliśmy w taksówkę. Jakieś 80% taksówek w Ciudad de México to biało-zielone garbusy bez siedzenia z przodu. Są ich tu miliony! Wydawać się może, że połowa mieszkańców miasta pracuje jako taksówkarze na garbusach. W ogóle garbus to chyba najczęściej występujący samochód w Meksyku. Zdarzyło mi się kilka razy, że mijały mnie tylko garbusy. 6,7,8… po kolei. Czasami, ale niezbyt często zdarzają się też normalne taksówki, takie jak w Polsce, tyle że są biało-zielone lub biało-czerwone i płaci się za nie trochę więcej.

 

Po drodze minęliśmy niezwykle zjawisko. Przy Plaza Garibaldi, dopadła nas ogromna banda mariachis w tradycyjnych strojach. Część z instrumentami, a część po prostu wydzierającą się. Później dowiedziałem się, że tak "reklamują się" meksykańscy muzycy. Jeśli chcesz, żeby zagrali na twoim weselu, urodzinach czy jakiejkolwiek imprezie możesz przesłuchać kilka grup i wybrać tę, która najbardziej ci pasuje.

 

O ile rodzina Mario mieszka w całkiem normalnej i dość spokojnej okolicy, o tyle mieszkanie Babci Raquel, czy raczej jego sąsiedztwo (słynne Tepito), wzbudzało moje obawy o zdrowie i życie. Koniec końców okazało się jednak, że z okolicą wszystko jest w porządku.

 

Babcia Raquel była znacznie spokojniejsza i mniej wylewna niż Babcia Enriqueta, ale oczywiście musiała mnie obcałować. Nie tylko zresztą ona.

 

Do drugiej babci po szkole przychodzi latorośl Cardenasów (Amarylis i Keyla), więc dostałem kolejne buziaki. Do tego siostra Maribel – Veronica i jej nastoletnia córa Iltze, która, gdy tylko przyszedłem, zrzuciła z siebie szkolny mundurek (bo w Meksyku do podstawówki i do gimnazjum chodzi się w mundurku) i zaczęła robić się na bóstwo. Nie do końca jej to wyszło...

 

Oczywiście musiałem zjeść obiad złożony z dań, których nazw nie jestem w stanie zapamiętać ani wymówić (oprócz fasoli meksykanie nadużywają w kuchni śmietany i twarogu).

 

Po obiadku, kiedy Mario udał się na całe dwie godziny na uczelnię, zaczął się koszmar wypytywania. Na początek standardowy zestaw pytań dotyczących lotu z Polski (to da się przeżyć), ale señora Veronica i jej dzieci okazały się wyraźnie bardzo ambitne. W ten sposób, całkiem nieoczekiwanie, zostałem nauczycielem polskiego i historii Polski. Szybko okazało się, że polskie sz, cz, ż, ć, ś… to dla nich morderstwo, ale z uporem maniaka próbowali powiedzieć "po deszczu szosa sucha". Totalna porażka, nikomu nie wyszło...

 

Od nauczycielskich obowiązków wybawiła mnie na szczęście Maribel.

 

W drodze powrotnej do domu Cardenasów, zatrzymaliśmy się na Placu Trzech Kultur (Plaza de Tlatelolco lub Plaza de las Tres Culturas). Świat zna ten plac głownie ze względu na masakrę studentów z '68 roku, ale kilkaset lat wcześniej miała tu miejsce inna masakra...

 

Plac Trzech Kultur mieści się obok ruin ostatniego bastionu broniących się przed Hiszpanami Azteków. Podobno w tym miejscu ostatni aztecki władca Cuauhtemoc poddał się Cortesowi. Dzisiaj na obelisku upamiętniającym to wydarzenie widnieje napis: "13 sierpnia 1521 bohatersko bronione przez Cuathemoca Tlatelolco przeszło w ręce Cortesa. Nie był to ani triumf, ani klęska, lecz bolesne narodziny mestizo - dzisiejszego narodu meksykańskiego".

 

Przy placu znajduje się też budynek ministerstwa spraw zagranicznych. Częściowo w starych, zabytkowych budynkach połączonych ze starym kościołem, a częściowo w zbudowanych ze szkła i stali wieżowcach. To zresztą typowe, że nowoczesne budynki sąsiadują tu z kolonialnymi kościołami czy budynkami z początku wieku.