Podróż Meksyk... mój pierwszy raz - Dygresje (ludzie - pierwsze wrażenia)



2003-10-23

Opowiem ci trochę o tym, jacy są tutejsi ludzie. Przede wszystkim, są niesamowicie wręcz przyjaźni i sympatyczni (może to tylko gra, ale wygląda szczerze). Już na lotnisku, pewnie trochę z nakazem tradycji obcałowały mnie wszystkie dziewczyny z familii - mama Maribel i dwie siostrzyczki.

 

W domu musiałem zapoznać się z kilkoma wujkami, których imion jeszcze nie pamiętam. Wczoraj poznałem też przesympatyczne małżeństwo, które ma coś wspólnego z babcią Maria – Enriquetą. Koleś nazywa się Josafat, a dziewczyna Mildret, mają po 22 i 23 lata i dwójkę dzieci. Babcia Enriqueta mieszka nad nami i jest jak żywcem wyrwana z telenoweli. Ma dobrze około siedemdziesiątki i lubi bawić się różnymi nowoczesnymi gadżetami. To z jej laptopa wysyłałem czasem mejle. Oczywiście obcałowała mnie i obściskała na wszystkie strony.

 

Najcięższe są dla mnie jednak wieczory. Cała familia (co znaczy cała masa krewnych i znajomych) spotyka się przy kolacji i oczywiście wypytuje mnie o wszystko. Jak jest w Polsce, co wiem na temat Meksyku (wczoraj poczułem się trochę głupio bo momentami wiedziałem więcej niż oni i złośliwie poprosili mnie, żebym opowiedział im jakieś ciekawe fragmenty z meksykańskiej historii), jak wymawia się nazwisko Papieża, skąd tenże pochodzi i jak to się nazywa.

 

Poza tym wszyscy cały czas zastanawiają się, co powinienem zobaczyć. Sądząc po planach powinienem posiedzieć tu kilka miesięcy, ale mam nadzieję, że przynajmniej część z tych planów się spełni. Wiem na przykład, że w ten weekend chcieli mnie wysłać na festiwal Cervantino do Guanajuato, ale wydaje mi się, że to trochę śmierdzi nudą - muzyka poważna i dziwne grupy teatralne z całego świata. Postaram się więc nie jechać. Gdybym się jednak nie odzywał, to znak, że jednak udało im się mnie namówić.

 

Podczas wieczornych spotkań musi oczywiście być alkohol. Tutejsi rozsmakowują się w mojej wódce, która niestety już się kończy. Piją ją małymi łyczkami jak koniak. Ja sprawdzam kolejne wcielenia tequili. Piłem już tradycyjną (sól, tequila, lemonka), z karmelem (całkiem dobra) i z kawą (też niczego sobie).

 

Wczoraj poczułem się naprawdę dziwnie (połączenie jakiegoś niesamowicie sympatycznego uczucia ze wstydem), kiedy mała Cardenasówna (Keyla, lat 7), podeszła do mnie wieczorem i ciągnąc mnie za koszulkę domagała się buziaka na dobranoc:-)

 

P.S. Wiesz, że w największym mieście świata, budzą mnie na zmianę przejeżdżające samochody, policyjne syreny i... kogut!!!