Cieszymy sie, ze spedzilismy chwile w hotelu i odswiezylismy sie bo teraz czeka nas dosc dluga podroz. Na lotnisku postanawiamy kupic pare drobiazgow z mysla o dzieciach gospodarzy, u ktorych sie zatrzymamy na Wyspie, lecz okazuje sie, ze nie mozemy kupic nic w sklepie wolnoclowym lecac na Wyspe Wielkanocna. Skad my znamy takie dziwne przepisy ... ? Zwazywszy, ze ceny w miescie sa takie same.
Elektroniczna mapa stale pokazuje pozycje samolotu i predkosc wiatru, ktory wieje w przeciwna strone 220km/g. Nasza podroz trwa az 6 godzin. Wreszcie zblizamy sie do celu. Jest juz zupelnie ciemno. Wiatr zmniejszyl sie do 50km/g. Podchodzimy do ladowania, samolotem zdrowo rzuca. Tu mi sie przypomina jak kilka lat temu ladowalismy w San Francisco, tez byl wiatr i pilot po dwoch probach wyladowal gdzie indziej. Tu takiej mozliwosci nie mamy. Na szczescie wszystko idzie gladko. Wychodzimy na pas startowy, gdzie ostro hula wiatr. Z lotniska jedziemy do domu tubylcow a nie do hotelu. Dom jest polozony w ogrodzie przypominajacym tropikalna dzungle. Pokoik mamy skromny ale czysty. Mimo tropiku w nocy jest jednak chlodno i spimy pod trzema kocami. Wreszcie przez kilka dni nie musimy sie pakowac ani spieszyc.
Na drugi dzien spotykamy sie z innymi lokatorami Luciji. Jest mieszane malzenstwo niemiecko-angielskie i mlody Amerykanin z Californii – Jon, specjalista od mikroelementow komputerowych. Zaraz po sniadaniu razem z Jonem idziemy na plaze,gdzie ogladamy juz pierwsze posagi. Schodzimy w dol na plaze, gdzie na tle morza rysuje sie cala grupa monumentainych figur. Widok przerasta nasze wyobrazenia a dodatkowego kolorytu dodaje przepiekna tecza unoszaca sie nad morzem. Pozniej wybieramy sie na objazd wyspy z przewodnikiem. Do naszej malej grupy dolacza jeszcze Jill – Angielka, specjalistka od szczurow. Jest wysylana w rozne miejsca na swiecie, gdzie pojawiaja sie plagi tych inteligentnych gryzoni i trzeba z nimi walczyc. Na Wyspe trafila tylko dla przyjemnosci.
Pogoda jest zmienna, raz wychodzi slonce to znowu sie chmurzy i kropi przelotny deszczyk. Kazdy slyszal o Wyspie Wielkanocnej i ma jakies wyobrazenie o niej ale kazdego z nas troche zaskakuje rzeczywistosc. Wnetrze wyspy jest tropikalne ale wybrzeze jest skaliste i trawiaste. Wyspe zamieszkuje 3500 ludzi i 4000 dzikich koni, ktore walesaja sie stadami po calej wyspie. Okolo polowa mieszkancow jest pochodzenia polinezyjskiego i porozumiewaja sie jezykiem rapa nui, ktory podobnie jak inne jezyki polinezyjskie ma duzo samoglosek i latwo wpada w ucho, zwlaszcza nam bo wszystkie dzwieki brzmia jak po polsku. Polinezyjska czesc mieszkancow jest potomkami ludzi przybylych tu okolo 2000 lat temu z archipelagu Markesow. W podobnym czasie dotarla tu rowniez inna grupa, z Ameryki Poludniowej. W wyniku wojen plemiennych Indianie zostali zupelnie wyparci przez Polinezyjczykow. Mimo, ze oba klany nie zyly ze soba w przyjazni to laczyla je dziwna wspolna idea wykuwania w skalach monumentalnych posagow, z ktorych najwieksze waza 280 ton i dochodza do 11 metrow wysokosci. Posagi sa w roznym stanie – niektore niewykonczone wciaz wtopione sa w wulkaniczne skaly wulkanu Rano Raraku, inne wykonczone sa czesciowo, wkopane w ziemie i pozostawione na zboczach wulkanu w drodze na miejsce przeznaczenia, inne postawione na plaskich cokolach zwanych ahu lecz zwalone glowa w dol przez zwalczajace sie klany. Czesc z nich zostalo podniesione i odrestaurowane i dumnie stawiaja czola wiatrom i zlym duchom tak jak za dawnych czasow. Kazde miejsce na wyspie, ktore ogladalismy ma w sobie duzo niepowtarzalnego i mistycznego uroku.
Wracamy do domu o 7 pelni wrazen i zapraszamy wszystkich na lampe kupionego po drodze wina. Przy kolacji towarzyszy nam rowniez Jill. Po kolacji Mariola idzie spac a ja jeszcze z reszta ide na krotki spacer na pobliska plaze zeby rozgladnac sie za Krzyzem Poludnia. Paul ma cala mape nieba widzianego z poludniowej polkoli wiec z duzymi nadziejami ide zeby wreszcie wytropic na niebie Krzyz Poludnia. Przewracamy mapy na wszystkie strony i przygladamy sie gwiezdzistemu niebu. Po jakims czasie zgadzamy sie, ze to chyba TO.
Na drugi dzien idziemy pieszo do miasteczka i prosimy na poczcie aby nam wbito pieczatke do paszportu. Po poludniu jedziemy taksowka do wulkanu Rano Kau, na ktorego przepascistym zboczu zbudowano w dawnych czasach tajemnicza wioske Orongo zwiazana z kultem czlowieka-ptaka. W dawnych czasach mlodzi mezczyzni schodzili po przepascistych skalach 200 metrow do morza, plyneli wplaw, gdzie roilo sie od rekinow do skal oddalonych okolo 300 m od wyspy. Tam wkladali sobie za przepaske na glowie jajko ptakow, ktore tylko tam zamieszkiwaly i wracali ta sama droga na wyspe, gdzie musieli sie wspiac po skalach na gore. Z domu naczelnika rostaczal sie piekny widok zarowno na bezkresny ocean jak i w druga strone do wnetrza krateru.
Dzis jest sroda i wynajmujemy rano maly samochod terenowy. Zaczynamy od miasteczka, skad Mariola chce zadzwonic do swojej mamy do Warszawy. Jest malutki budyneczek, obok ktorego jest wielki talerz satelitarny. Pytamy sie ile kosztuje rozmowa z Polska. Pani jest dosc zdziwiona naszym pytaniem ale nie ma sprawy $3 za minute, prosze z tej kabiny. Jakosc dzwieku nie jest najlepsza no ale to w koncu nie o to chodzilo.
Jedziemy jeszcze w inne miejsca na wyspie, gdzie jeszcze nie bylismy. Wszedzie jest pusto, i w niewielu miejscach spotykamy ludzi. Czujemy jakbysmy mieli cala Wyspe dla siebie. Po obiedzie jedziemy na zaciszna plaze Anakena, nad ktora wznosi sie niewysoki wulkan a obok stoi grupa posagow. Bardzo urocze miejsca. Postanawiamy to zostac juz do wieczora. Choc nie jest zbyt cieplo bierzemy sie na odwage i wchodzimy do morza. Woda jednak nie jest az taka chlodna jak myslelismy. Na calej plazy sa tylko jeszcze trzy osoby i maly piesek, ktorego poznalismy juzkilka dni wczesniej w innejczesci wyspy. Tym razem podchodzi do nas i daje sie poglaskac. Wieczorem jedziemy na wystepy miejscowego zespolu. Wystep jest bardzo wysokiej klasy mimo, ze sa to amatorzy. Duzemu zespolowi tanecznemu towarzyszy dosc pokazna grupa instrumentalna i wszyscy spiewaja. Poniewaz sala jest niewielka to tym bardziej z nimi "uczestniczymy" w spektaklu. Po wystepach kupujemy dysk z ich muzyka.
Nastepnego dnia jedziemy w miejsca, ktore nam sie najbardziej podobaly a wiec do kamieniolomow Rano Raraku. Towarzysza nam Jon i Jill. Pogoda tego dnia nie jest najlepsza i wczesniej bardzo padal deszcz, ktory bardzo rozmoczyl nie najlepsza drogi na wyspie. W kilku miejscach blogoslawimy naped na 4 kola, bo w przeciwnym razie moglibysmy miec klopoty z przejazdem. Dzis wieczorem Paul z rodzina wyjezdza lecac dalej na Tahiti. Korzystamy z tego i dajemy Lucii wolne od gotowania nam obiadu i z Jonem i Jill idziemy do restauracji. Wymieniamy adresy bo jutro na nas kolej. W poludnie przylatuje samolot z Tahiti, ktorym polecimy do Santiago.
Dzis rano idziemy jeszcze pokupowac rozne pamiatki a pozniej jedziemy na lotnisko. Tu mamy maly klopot bo Herman, u ktorego wynajelismy samochod sie spoznia. Samolot juz czeka na plycie a pasazerowie juz powoli zbieraja sie na pasie. Na szczescie (dla niego) zdazyl, bo tak musialbym zostawic kluczyki i pieniadze u kogos, kogo nie znam. Samolot startuje pod wiatr na zachod po czym pilot robi nawrot na niskiej wysokosci nad wyspa. Mamy bardzo duzo szczescia bo akurat siedzimy po dobrej stronie i widzimy jeszcze raz niektore miejsca, w ktorych bylismy. Jestesmy pod duzym wrazeniem – nie ma takiego drugiego miejsca na swiecie.