2009-05-22

Dzis jest sobota. Skoro swit jedziemy na lotnisko. Po blisko 3 godzinach pierwsze ladowanie w Puerto Montt, skad po krotkim postoju lecimy do Santiago. Tu zmieniamy samolot i lecimy dalej na polnoc. Przez caly czas lecimy wzdluz Andow. Zaraz za Santiago mijamy Aconcagua – najwyzszy szczyt Ameryki Poludniowej, a po Himalajach najwyzszy szczyt na swiecie. Gora wyraznie wznosi sie ponad inne szczyty. Po trzech godzinach znowu ladowanie w Antofagasta, skad jeszcze krotki lot i ladujemy wreszcie w Calamie. Teraz czeka nas jeszcze poltorej godziny autobusem do San Pedro. Jestesmy na pustyni Atacama. Powoli zapada wieczor i ogladamy czerwona tarcze slonca kryjaca sie za gorami. Zatrzymujemy sie w ladnym nowym hotelu. Idziemy piaszczysta uliczka do restauracji i do agencji potwierdzic nasza wczesniej zrobiona telefonicznie rezerwacje na czterodniowa wycieczke po pustyni. Miasteczko jest prawdziwa Mekka dla artystow i zadnych przygod turystow. Czujemy, ze my sie tez do takich zaliczamy.

 

W niedziele rano udajemy sie malym autobusem do punktu nad Laguna Verde juz na terenie Boliwi. Tu pasazerowie sie rozdzielaja i udaja sie w rozne strony samochodami terenowymi. My tez, czeka nas 12-godzinna podroz po bezdrozach do Uyuni. Jest nas w samochodzie 6 osob. Kierowca i kucharka z Boliwi, mloda Japonka, Libanczyk mieszkajacy na stale we Francji i my dwoje. Libanczyk jest bardzo rozmowny i przez cala droge duzo rozmawiamy, co przychodzi nam bez trudu, gdyz mowi biegle po angielsku. Natomiast Japonka wiekszosc trasy stara sie zregenerowac sily gdyz dla niej jest to juz czwarty dzien podrozy i teraz wraca do Uyuni, skad przez Potosi ma wrocic do Brazylii, gdzie przebywa sluzbowo na kilkuletnim kontrakcie. Widac po niej zmeczenie. Pytamy ja jak jej sie podobala podroz w strone San Pedro, co jest o tyle utrudnione, ze zadne z nas nie mowi ani po japonsku ani po portugalsku natomiast ona zna slabo angielski. Jezykiem kontaktowym staje sie hiszpanski. Japonka odpowiada, ze bylo pieknie tylko bardzo frio, frio, frio – zimno, po czym zaczyna sie rozbierac. Najpierw kurtka, pozniej sweter, jeden, drugi i kilka bluzek. Po chwili jednak jej sie zrobilo zimno i zaczela z powrotem to wszystko na siebie zakladac. 

 

Widoki sa niezwykle. Najpierw mijamy jezioro o czerwonym kolorze. Najbardziej nieprawdopodobne jest to, ze co kilka godzin mijamy jakas wies na tym pustkowiu. Ludzie mieszkaja bardzo biednie. Nie maja pradu. W tym klimacie rosnie jedynie quinoa (rodzaj kaszy), fasola i ziemniaki, a ze zwierzat widzimy lamy. Widzimy jak kobiety robia pranie w strumieniu, gdzie przy brzegu jest lod. Jestesmy na wysokosci 4500 metrow. Nie ma czym oddychac i coraz bardziej zaczynamy odczuwac lodowaty chlod. Japonka przez wiekszosc trasy spi. Po drodze wyciagamy jakis samochod, ktory ugrzazl przy przejezdzaniu przez rzeke. Mimo, ze jest to najsuchsza pustynia na swiecie to jest tu stosunkowo duzo wody, aczkolwiek niektore zrodla sa slone. Niektore stacje meteorologiczne na Atacamie nie zanotowaly opadow deszczu od 130 lat! 0 szostej czerwona tarcza slonca chowa sie za wulkaniczne wzgorza i szybko robi sie ciemno. Jakby nie bylo jestesmy w tropiku. Nad nami rozgwiezdzone niebo a wokol nas piasek i skaly. Kierowca musi sie swietnie orientowac na tym bezdrozu gdyz czeka nas jeszcze 3 godziny jazdy po ciemku. 

 

Wreszcie kolo 9 dojezdzamy do Uyuni, malej miescowosci polozonej na pustyni, ale nie az tak zupelnie zagubionej gdyz dojezdza tu regularny autobus z Potosi. Idziemy do "hotelu", ktory wyglada duzo lepiej na zewnatrz niz w srodku. Ciepla woda jest podgrzewana tylko do takiej temperatury zeby w nocy nie zamarzla. Ponadto nie ma ogrzewania wiec spimy pod wszystkim co jest i w skarpetkach.

 

Rano umycie sie letnia woda w pomieszczeniu, gdzie temperature nie przekracza 7*C wymaga duzo hartu. Mariole bylo stac tylko na umycie sobie zebow. Jedyne ogrzewania wody stanowi maly piecyk elektryczny na glowicy od prysznica. Jezeli woda sie odkreci za bardzo to leci zimna, a jezeli sie ja za bardzo przykreci to piecyk sie wylacza. Idziemy na sniadanie do restauracji, gdzie miejscowa kelnerka jest wyraznie zafascynowana slowianska uroda Marioli. Bardzo jej sie tez podoba imie Mariola, natomiast na dzwiek slowa Tomek krzywi sie i mowi, ze bardzo dziwne.

 

0 11:30 ruszamy w droge. Jest nas 8 osob: miejscowy kierowca, czworo Francuzow, Angielka i nas dwoje. W srodku jest troche ciasno, ale szybko sie przyzwyczajamy. Na poczatku trasa wiedzie przez Salar de Uyuni – najwiekszy plat solny na swiecie. Wokol nas jak okiem siegnac jest tylko biala sol a na horyzoncie gory. Chwilami zludzenia optyczne powoduja, ze nam sie zdaje, ze niektore gory plywaja w powietrzu, trudno jest tez ocenic jak daleko niektore obiekty sa od nas oddalone. Przez salar jedziemy pol dnia. Po drodze mijamy schronisko zrobione calkowicie z soli. Pokoj $50 za noc. Jestesmy na wysokosci 4200 m. Na posilek zatrzymujemy sie na Isla de Pescado, skalnej wyspie porosnietej poteznymi kaktusami polozonej na srodku morza z soli. Z gory jest osobliwy widok – wszedzie bialo.

 

Na noc zatrzymujemy sie w malutkim peublo na srodku pustyni. Temperatura spada ponizej 0. Prad z agregatora tylko na 2 godziny. Kiedy kierowca przynosi nam wielki gar goracej zupy, wszyscy sciagamy z rak rekawiczki i grzejemy sobie przez dluga chwile race nad szybko stygnaca zupa. Spimy w spiworach pod warstwa kocow ubrani w spodnie i swetry. 

 

Dzis jest 1.VIII. Raul budzi nas o 6. Jest kompletnie ciemno i bardzo zimno. Jedyny kran z woda jest zamarzniety. Poranna toaleta ogranicza sie do przemycia twarzy i rak lodowata woda z butelki, ktora trzymalismy w pokoju. Trasa przebiega srednio na wysokosci 4500 m. Sa niesamowite widoki, ktore zmieniaja sie jak w kalejdoskopie. Mijamy roznokolorowe jeziora, po ktorych czesciowo zamarznietej powierzchni chodza flamingi. Na brzegu jest kozuch soli, saletry i boksytu. Na lunch stajemy przy scianie czerwonych skal wylaniajacych sie z piasku. Po kilku minutach schodza ze skal pustynne szynszyle andyjskie i z zaciekawieniem sie nam przygladaja. Mariola daje im ogryzki z jablek. Po kilku minutach wahania jedza z reki. Sa bardzo smieszne. Wygladaja jak male kangury. W czasie podjazdu wertepami pod gore wysiada w samochodzie sprzeglo. Francuzi sa przerazeni. Trzeba bylo tylko uzupelnic poziom plynu w sprzegle i jedziemy dalej. Nocujemy w malutkiej osadzie polozonej na wysokosci 4300 m nad Laguna Colorada – czerwono-rozowym jeziorem okolonym szerokim pasem boksytu i soli. To jest nasz rekord jezeli chodzi o nocleg na tak duzej wysokosci. Temperature spade wraz z zachodem slonca. Jest dobrze ponizej zera. Mariola ma na sobie 3 bluzki, 3 swetry, kurtke, welniana czapke, rekawiczki, spodnie od dresu i jeansy. Ogrzewamy sie na chwile jedzac goraca zupe. Po osmej kladziemy sie wszyscy spac. Lucinda z Anglii ma na sobie 4 pary skarpetek. Ja tez mam na sobie kilka warstw. Na spiwor narzucamy jeszcze 2 cieple koce. Kazde przekrecenie sie na lozku w takich warunkach kosztuje utrate tchu. Raul chcial nam na godzine dac kuchenke gazowa na butle zeby troche nagrzac pokoj, lecz jedna z Francuzek na widok butli z gazem wpada w panike i w poplochu wybiega z pokoju. 

 

Raul mial nas obudzic o 5 rano lecz zaspal i o 5:30 ja go obudzilem. Jest glucha noc i bardzo zimno, okolo –25*C. W butelkach zostawionych w samochodzie zamarzla woda. W takich warunkach nie ma nawet mowy o myciu zebow. Po drodze mijamy samochod z peknieta chlodnica (kierowcy uzywaja wode w chlodnicy), Raul sie przestraszyl i przez nastepne pot godziny jedziemy 10 km/g. 0 7 zaczyna sie robic widno. Widoki sa wspaniale. Osiagamy wysokosc 5000m i wjezdzamy na pole gejzerowe. Jest bardzo zimno ale widoki sa niezapomniane. Gejzery wygladaja jakby sie wewnatrz gotowal cement. W powietrzu unosi sie zapach siarki. Pol godziny dalej zatrzymujemy sie na posilek. Raul sciaga z dachu butle i kuchenke zeby zagotowac wode na herbate. Woda na tej wysokosci wrze juz w temperaturze jakies 78*C wiec herbata nie jest zbyt goraca. Zrobienie jajecznicy tez nie jest latwe bo jajka sa zupelnie zamarzniete. Jajecznica wiec przypomina konsystencja kasze ale nam bardzo smakuje. W poblizu sa gorace zrodla z normalna woda wiec korzystamy z okazji i myjemy sobie rece w naprawde cieplej wodzie po raz pierwszy od 4 dni.

 

Po posilku dojezdzamy nad jezioro, z nad ktorego wyruszylismy. Jezioro ma piekny zielony kolor, niestety mozemy to tylko czesciowo zauwazyc bo prawie cala tafla jest zamarzniete. Przejezdzamy na druga strone po wyschnietym placie solnym i wkrotce dojezdzamy do bazy, z ktorej wyruszylismy. Teraz my mozemy innym powiedziec, ze widoki, ale nie tylko bo i brak tlenu, zapieraja dech w piersiach i, ze najwieksza bolaczka jest przenikliwe zimno. Ludzie jednak patrza na nas z niedowierzaniem gdy mowimy o zimnie. Za godzine przesiadamy sie na nieduzy autobus, ktorym wracamy do San Pedro. Za godzine jestesmy na granicy z Chile, jednak przejscie przez granice nie jest formalnoscia. Celnicy szuakajac lisci koka przeczesuja nam wszystkim bardzo skrupulatnie caly bagaz, co trwa w nieskonczonosc. Jestesmy juz bardzo zmeczeni i marzymy juz tylko o naszym luksusowym pokoju hotelowym. Nareszcie! Kierowca "po znajomosci" wysadza nas jako pierwszych pod naszym hotelem. Natychmiast rzucamy sie do lozek i zasypiamy. 

 

Po obudzeniu sie czeka nas nastepna przyjemnosc – goracy prysznic w eleganckiej lazience. Teraz widzimy jak bardzo jestesmy jednak rozpieszczeni. Oboje czysci i pachnacy idziemy na kolacje do restauracji, gdzie pali sie pod golym niebem duze ognisko. Z zimnem mysle, ze to nie przesadzam. U nas tez sa mrozy w zimie ale nigdy nie jestesmy zmuszeni przebywac non stop 4 doby bez ogrzewania i byc tylko o jednym cieplym posilku dziennie jedzonym na dodatek tez w zimnie. I to sie zaczyna po pewnym czasie sumowac i czlowiek zaczyna tesknic za cieplem coraz bardziej.

 

Na drugi dzien spimy do oporu bo nic nas nie goni. Wykorzystujemy poranek na spacer po miasteczku i cieszymy sie cieplym sloncem. San Pedro jest polozone tylko na wysokosci 2300 m wiec wracamy szybko do rownowagi flzycznej. Robimy male zakupy pamiatek. Pod wzgledem rzemiosla Chile ma niewiele do zaoferowania. Idziemy rowniez do kawiarnii internetowej i sprawdzamy poczte i wysylamy sami. Po poludniu jedziemy na zorganizowana wycieczke na Salar de Atacama. Rozni sie on bardzo od Salaru de Uyuni ale jego uroda jest niepodwazalna. Uroku dodaja stada flamingow brodzacych w plytkiej lagunie na salarze, ktorych rozowy kolor podkreslaja jeszcze bardziej promienie zachodzacego slonca.

 

Dzisiaj rano a raczej wciaz w nocy jedziemy zobaczyc jeszcze inne pole gejzerowe. Wstajemy o 3:45 i jedziemy 200 km na polnoc do gejzerow Tatio. Podroz trwa 4 godziny. Znowu wznosimy sie na wysokosc 5000 m. Kiedy dojezdzamy na miejsce jest jeszcze glucha noc i wszedzie wokol nas unosza sie kleby pary – temperatura jest –15*C. Widoki sa tez niezwykle jednak po powrocie oboje z Mariola stwierdzamy, ze moglismy sobie darowac to eskapade, ktora razem trwala 9 godzin i byla meczaca.

 

 Po krotkim odpoczynku w hotelu idziemy na lunch do naszej ulubionej restauracji, zaprzyjaznilismy sie z bardzo sympatycznym kiciusiem, z ktorym jak zwykle podzielilismy sie jedzeniem. Pozniej jedziemy na jeszcze jedna wycieczke ogladac rozne pustynne dziwa natury.

 

Dzis jest sobota. Przed nami dluga podroz. 0 11 przyjezdza po nas maly autobus. Kierowca jest z niego bardzo dumny, bo wlasnie wczoraj agencja dostala go z fabryki. Jest to Mercedes i jest nas tylko dwoje i kierowca, ktory jest bardzo rozmowny. Siadamy z przodu i rozmawiamy o polityce. Musze przyznac, ze ludzie w Chile maja dosc szerokie horyzonty bo nasz kierowca jest nienajgorzej zorientowany nawet w sytuacji w Polsce. Wie rowniez kto to byl Ignacy Domeyko, od ktorego jest nazwane pasmo gor widniejace na horyzoncie.

 

 W milym nastroju przyjezdzamy do Calamy, zostawiamy bagaz na dworcu, autobusowym, wymieniamy pieniadze i idziemy do dobrej restauracji na lunch. Zamawiamy parillade. Wracamy na dworzec, gdzie wkrotce przyjezdza nasz autobus. Czeka nas teraz 23-godzinna podroz do Santiago. Na szczescie autobus jest bardzo wygodny. Jest to pelnowymiarowy pojazd ale ma tylko 24 fotele, ktore sa ustawione w trzech rzedach (a nie w 4 jak w normalnych autobusach) i mozna je rozlozyc prawie do pozycji lezacej. Dwie trzecie trasy prowadzi przez pustynie, wiec gdy zachodzi slonce robi sie ciemno i nad nami widnieje tylko rozgwiezdzone niebo, na ktorym z uporem maniaka staram sie znalezc Krzyz Poludnia. Co jakis czas sa szlabany na drodze i wowczas konduktor idzie z lista pasazerow do umundorowanego urzednika w malym domku, tamten uwaznie to listy przeglada, cos odfajkowywuje, pozniej przybija kilka pieczatek i jedziemy dalej. Za kilka godzin to samo. Nie wiemy co to ma na celu ale domyslamy sie, ze to pewnie pozostalosci rezimu "porzadku" Pinocheta. Na oknach sa naklejki informujace, ze linie autobusowe dbajac o bezpieczenstwo swoich pasazerow zabraniaja jezdzic swoim kierowcom szybciej niz 95km/g wiec jezeli ta predkosc zostanie przekroczona to wowczas wlaczy sie alarm. I tak tez sie pare razy stalo.

  • Salar de Atacama, Chile
  • Laguna Colorada, Boliwia
  • Atacama, Boliwia
  • Wulkan Licancabur
  • Atacama, Boliwia
  • Atacama, Bolivia
  • Salar de Uyuni, boliwijska Atacama
  • Salar de Atacama, Chile
  • Salar de Atacama, Chile
  • Atacama, spotkanie z szynszylami.
  • Atacama, spotkanie z szynszylami.