2007-11-20

Jakoś się udało. Najpierw wpadliśmy na Don Quijote. Uwieczniony w brązie, od dobrych kilkudziesięciu lat, błędny rycerz z Manchy, za sprawą Festiwalu Cervantowskiego, stanowi nieoficjalny symbol miasta.

 

Dalej, kolejny symbol kulturalnego znaczenia Guanajuato - Teatro Juárez z ozdobną fasadą opartą na kolumnach. Wprawdzie największy, ale jeden z kilku miejskich teatrów. A przypominam, że mówimy o niespełna dwustutysięcznym, meksykańskim mieście.

 

I jesteśmy w domu. To znaczy pod uniwerkiem. Z bliska wrażenie jest jeszcze silniejsze. Siedmiopiętrowy. biało-błękitno-zielony gmach zwieńczony blankami, w bliżej nieokreślonym stylu. Z boku... Ogromne schody prowadzące na sam szczyt. Z trudem, ale wdrapaliśmy się na górę (jak silny musi być pęd do wiedzy tych, którzy pokonują je codziennie?!?). Drzwi, a właściwie ciężkie wrota świątyni wiedzy na szczycie tej nowoczesnej piramidy, były otwarte, więc zajrzeliśmy do środka. Nie trafiliśmy jednak na żaden, mniej lub bardziej krwawy, obrzęd. Natknęliśmy się za to na odkurzającego wielką aulę sprzątacza, który spojrzeniem zasugerował nam, że o tej porze na pewno nie powinniśmy tu być.

 

Na marginesie dodam tylko, że monumentalny budynek uniwersytetu zbudowano w latach pięćdziesiątych i wzbudził wtedy wiele kontrowersji. Dziś, wpisuje się doskonale w krajobraz miasta i uważany jest za wzorcowy przykład komponowania różnych stylów architektonicznych.

 

W tym miejscu jeszcze mała prywata... Pochodzę z Pasłęka, małego miasteczka na północy. W zasadzie nie ma się ono czym chwalić, poza średniowiecznymi, pokrzyżackimi murami obronnymi. Jednymi z najdłuższych w Europie, jak ktoś kiedyś twierdził. Na starówce, w ich obrębie, oprócz kościoła, ratusza, zamku i kilku ocalałych z powojennej grabieży kamienic, stoją... czteropiętrowe, kwadratowe bloki.

 

Nie wiem jaki idiota wpadł na pomysł by je tam postawić, ale na pewno nie słyszał nigdy o Uniwersytecie Guanajuato. Nie wątpie, że obaj architekci (ten od bloków i ten z Guanajuato) trafili na karty podręczników. Jeden jako przykład do naśladowania, a drugi, jako jego całkowite przeciwieństwo.

 

Drogę z uniwersytetu do hotelu znaliśmy dobrze, więc spacerem pokręciliśmy się jeszcze po okolicy. Przy wejściu na Plazuela de San Fernando natknęliśmy się na callejonadę - przebrani w stylizowane na starohiszpańskie stroje muzykanci, chodzą po mieście, a za nimi podąża grupa emerytowanych turystów popijających wodę mineralną z okolicznych źródeł, ze śmiesznych, ceramicznych buteleczek.

 

W Jardín de la Reforma, świadomi, że do hotelu mamy maksymalnie pięć minut, urządziliśmy sobie sesję zdjęciową. Niestety, wiekszość nocnych fotek nie wyszła. Muszę w końcu kupić statyw!

 

Przechodząc obok taquerii przy Juárez, kuszących mięsem pieczonym wprost na ulicy, nie mogliśmy się oprzeć i wpadliśmy na doskonałe al pastory. Buen provecho...

 

Przed powrotem do naszej hospoderii, zajrzeliśmy jeszcze na jej tyły, gdzie stoi ogromna Alhóndiga de Granaditas. To, obok Kościoła Nuestra Señora de Dolores w Dolores Hidalgo, jedna z najważniejszych scen teatru historii meksykańskiej walki o niepodległość. O ile w Dolores, Padre Miguel Hidalgo wygłosił słynne grito (krzyk) - wezwanie rozpoczynające walkę o wyzwolenie spod hiszpańskiego panowania, o tyle kolejne akty tego dramatu rozgrywały się między innymi w Guanajuato.

 

Zdobycie miasta w 1810 roku, było pierwszym poważnym militarnym zwycięstwem buntowników. Pokonani lojaliści hiszpańscy skryli się właśnie w Alhóndiga de Granaditas. Wybudowana jako spichlerz, okazała się twierdzą niemal nie do zdobycia. Zabarykadowani wewnątrz, pewni swego bezpieczeństwa Hiszpanie i ich zwolennicy, czekali na odsiecz. Wtedy, młody indiański górnik Juan Jose de los Reyes Martinez, znany lepiej jako el Pipila, podpalił bramy Alhondigi, wywołując tym samym pożar całego budynku. Ci, którzy nie spłonęli żywcem i nie podusili się dymem, wpadli w ręce powstańców.

 

Choć straszne, okrucieństwo niepodległościowców nie było czymś w owych czasach niezwykłym. Odwet Hiszpanów po upadku pierwszego powstania był równie krwawy. Urządzili tak zwaną "loterię śmierci". Losowo wybranych mieszkańców Guanajuato najpierw torturowano, a później wieszano. Zamordowano również przywódców powstania, a ich głowy "ozdobiły" Alhondigę. Wodza głównego powstania - ojca Miguela Hidalgo - więziono i stracono w Chihuahua, ale jego głowę specjalnie, ku przestrodze, przywieziono do miasta. To ponure trofeum lojalistów "zdobiło" spichlerz przez jedenaście lat, do 1821 roku, kiedy meksykańscy patrioci ostatecznie wywalczyli niepodległość.

  • Guanajuato nocą
  • Guanajuato nocą
  • Guanajuato nocą
  • Guanajuato nocą
  • Guanajuato nocą
  • Guanajuato nocą
  • Guanajuato nocą