2007-11-20

Prosto z targowiska zeszliśmy do słynnych guanajuateńskich tuneli (subterraneos). Nie wszyscy pewnie wiedzą, że znaczna część, jeśli nie większość, miejskich ulic znajduje się... pod ziemią. Topografia miasta uniemożliwia stworzenie jasnej i przejrzystej siatki dróg. Skorzystano więc z dawnych tuneli i szybów kopalnianych, którymi poprzecinane są okoliczne wzgórza, tworząc niepowtarzalną sieć podziemnych ulic. Najdłuższy z tuneli - Padre Miguel Hidalgo - biegnący przez/pod całym miastem i stanowiący komunikacyjny kręgosłup miasta, to natomiast nie szyb, ale... dawne koryto rzeki Guanajuato, którą po powodzi z 1905 roku skierowano tak, by omijała miasto. Co ciekawe, o ile drogi na powierzchni są wąskie, kręte i strome, o tyle podziemia oferują proste, szerokie, oświetlone ulice ze skrzyżowaniami, sygnalizacją świetlną, przystankami autobusowymi, chodnikami i... miejscami do parkowania! Oczywiście tunele mają też minusy. Są wilgotne, zimne i śmierdzą spalinami. Dlatego szybko postanowiliśmy wracać na powierzchnię.

 

Wyszliśmy tuż obok Jardín de la Reforma, jednego z wielu zielonych skwerów w mieście, z fontanną na środku, ławeczkami dookoła niej i... siedzibą partii socjalistycznej. Jardín de la Reforma sąsiaduje z Plaza San Roque, nad którym góruje kościół pod wezwaniem tego samego świętego, pełen potwornych i przerażających figur umęczonego Chrystusa.

 

Z tego z kolei placu (plaza) przechodzi się krętą uliczką na Plazuela (placyk) de San Fernando - zdecydowanie najpiękniejszego skweru w mieście. Jestem pewny, że to siedząc na Plazuela de San Fernando ktoś obwołał Guanajuato "najurokliwszym miastem Meksyku", jak często jest nazywane, i że to tu zapadła decyzja o wpisaniu Guanajuato, w całości, na listę światowego dziedzictwa UNESCO...

 

Brukowany, otoczony kolorowymi, kolonialnymi domkami, obsadzony drzewami i kwiatami w "donczkach" urządzonych w dawnych kopalnianych wagonikach, z mnóstwem knajpek, restauracji i kafejek. My wybraliśmy Café Bossanova - kawiarnię ze stolikami ustawionymi w cieniu rozłożystych drzew. Przemiła obsługa, pyszna herbata (kawa podobno też) i niebiański spokój, czasem tylko zakłócany krzykiem bawiących się dzieci. Jedna z nich, mała artystka, chodziła po placu ze szkicownikiem i co chwilę biegała pochwalić się ojcu wyglądającemu jak partyzant, który przed chwilą wyszedł z selvy. Nie brak tu też muzyków. Chodzą od knajpki do knajpki, od stolika do stolika... W zależności od nastroju i potrzeby chwili, można u nich zamówić "Besame mucho" na gitarze, lub jakiś pustynny szlagier z północy na akordeonie. Jednym słowem - sielanka. Relaks absolutny. Katarzyna i Aśka stwierdziły, że nigdzie już się stąd nie ruszają. Nigdy...

 

Nie bez przyczyny Plazuelę de San Fernando upatrzyli sobie studenci, którzy od wielu lat, w ramach festiwalu cervantesowskiego - jednego z najważniejszych festiwali teatralnych na świecie - wystawiają tu swoje entremeses - krótkie skecze, jednoaktówki, dosłownie "przekąski".

 

Z trudem, ale udało mi się przekonać dziewczyny do dalszego spaceru. Szukaliśmy słynnego Universidad de Guanajato. Z kiepskim skutkiem. Zabłądziliśmy w krętych i wąskich uliczkach "bez kierunku". W końcu, uznając że może tak będzie łatwiej, zeszliśmy znów pod ziemię. Gdy wyszliśmy w innej części miasta, zamiast uniwersytetu znaleźliśmy studentów szkicujących architekturę. Nie powinien dziwić fakt, że guanajuateńska uczelnia słynie z kierunków artystycznych i humanistycznych, jeśli jej studenci ćwiczą na tak niezwykłych obiektach i w tak przesyconym sztuką i twórczym niepokojem otoczeniu.

 

Tuż za rogiem, trochę niespodziewanie, bo z mapy wynikało że tu go być nie powinno, odnaleźliśmy Callejon del Beso. To najwęższa i jednocześnie najbardziej znana uliczka miasta. Zaułek Pocałunku. Miejsce napiętnowane gorącą, ale nieszczęśliwą miłością. Legenda głosi, że zakochany w bogatej pannie górnik nie mogąc się z nią spotykać, z powodu sprzeciwu okrutnego i bezdusznego ojca, wynajął dom naprzeciwko jej domu. Balkony kolorowych kamienic w tym miejscu niemal się stykają, więc nieszczęśliwi kochankowie urządzali sobie potajemne schadzki... nie wychodząc z domu. Pocałunki zaś wymieniali nad głowami przechodniów. Oczywiście historia ta nie doczekała się happy end'u. Za to kochankowie doczekali się tysięcy, o ile nie milionów naśladowców. W sklepiku, przez który wchodzi się na jeden z balkonów, najdłuższa kolejka ustawia się nie do kasy, ale do wąskiego wejścia prowadzącego na górę. W samej uliczce też bez przerwy można spotkać całujące się pary. Rzecz jasna i my skorzystaliśmy z okazji. Ja, fartownie, miałem do dyspozycji dwie urocze panny. Kaśka, choć bardzo rwała się do uczczenia pamięci nieszczęśliwych kochanków pocałunkiem, szybko jednak zaznaczyła: "Ale tak trochę! Nie będziemy się całować naprawdę!?"

 

Uliczki i zaułki wokół Callejon del Beso to najbardziej oblegana przez turystów - zarówno meksykańskich, których tu nie brakuje, jak i z całego świata - część Guanajuato. Siłą rzeczy, najwięcej tu też sklepów z pamiątkami. Na "Żabim Wzgórzu", jak w języku Indian Purpecha nazywano te tereny przed przybyciem Hiszpanów, oprócz typowych meksykańskich pamiątek, można kupić kilka specyficznych, lokalnych wyrobów. Wśród wielu, na uwagę zasługują, czy może uwagę przykuwają nalewki, likiery i słodycze. Wszystkie w kształcie, lub ozdobione wystrojonymi kostuchami, szkieletami, czaszkami i mumiami. Czyżby przestroga?

  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato