Podróż 2000 kilometrów Meksyku - [Guanajuato II]



2007-11-20

Pierwsze wrażenie? Tłumy na ulicach i hałas. O ile Querétaro było ciche i spokojne, San Miguel zatłoczone turystami, ale leniwe, o tyle Guanajuato to ludzki ul. Na głównej ulicy miasta - Avenida Juárez zmieniająca w dalszym biegu kilkakrotnie nazwę - panuje ruch, jakiego w życiu nie spodziewałbym się po zaledwie (jak na meksykańską skalę) dwustutysięcznym mieście. Na ulicach korki, a na chodnikach... Sprzedawcy wszystkiego - od jedzenia, po sznurowadła, trochę turystów i masa studentów.

 

Kilka kroków od naszego hotelu zaczyna się Mercado Hidalgo - wielkie miejskie targowisko. W założeniu powinno zajmować tylko ogromną, stalową halę, mającą niegdyś służyć za dworzec kolei, która jednak nigdy tu nie dotarła. W rzeczywistości rozlało się na sąsiednie chodniki i zaułki. Przy czym handlowcy podzielili się "branżowo". I tak, przed halą rządzą kwiaciarze i sprzedawcy taniej jarmarcznej tandety. Z boku, trochę jakby na zapleczu , na przedziwnej, dwupiętrowej konstrukcji, rozłożyły się tanie garkuchnie i jadłodajnie. Tam właśnie, wiedzeni zapachami i głodem, przysiedliśmy najpierw. Dokładnego menu sobie nie przypominam, pamiętam tylko, że Aśka, w ramach eksperymentu, zamówiła kurczaka w czarnym mole i... mocno się zawiodła. Szczerze mówiąc nie wiem dlaczego? Spróbowałem i było OK. Mole, jak mole...

 

Najedzeni (z wyjątkiem niezadowolnej Joanny), mogliśmy zagłębić się w labirynt Mercado Hidalgo. Przy wejściu wciąż jeszcze kusi gastronomia. Cudownie upieczone kawały mięsa grzejące się pod specjalnymi lampami, w półmiskach przeróżne sosy, a w garach parujące zupy... Tuż obok rzeźnicy z makabrycznymi wystawami, z wiszącymi na hakach półtuszami i świńskimi głowami spoczywającymi na ladach. Dalej- masarze i wędliniarze z ogromnym wyborem wszelkich chorizos. Grube, cienkie, gotowane, wędzone, surowe, z papryką, czosnkiem... Zapachy obłędne! Kolejne uliczki zajmują sprzedawcy warzyw. Tony fasoli - łuskanej i w strączkach; ogromne worki i skrzynie suszonej chili; do tego cebula i czosnek w warkoczach. Kilka kroków dalej owoce. Znów stosy! Cudownie pachnące lemonki i inne cytrusy, guava, avocado, ale też... manzanas y fresas... nasze jabłka i truskawki. Świeże! W listopadzie! W tym owocowym bałaganie, co rusz, stoisko ze świeżo wyciskanymi lub miksowanymi sokami. W ogromnych kubkach, za jakieś śmieszne pieniądze.

 

Targowy krajobraz dopełniają kramy ze wszelkimi dobrodziejstwami cywilizacyjnymi, wyprodukowanymi przy granicy z USA, albo w Chinach. Sprzęt grający każdego rodzaju, przeróżne, mniej lub bardziej potrzebne gadżety (kupiłem ładowarkę do akumulatorów do aparatu, bo moja, angielska, mimo przejściówki nie chciała działać), zabawki, ciuchy, bielizna... i pirackie płyty. Przy jednym ze stoisk z tymi ostatnimi na dłużej zatrzymał się policjant. Początkowo wydawało mi się, że o coś się czepia. Wkrótce okazało się jednak, że po prostu nie mógł czegoś znaleźć. Zrobił to za niego Dj Pirat. Stróż prawa grzecznie zapłacił i z uśmiechem zadowolenia się oddalił.

 

Na Mercado Hidalgo jest też kilka sklepów z pamiątkami. W jednym z nich znalazłem fajną koszulkę (jedyne souveniry jakie przywożę z wycieczek to płyty i koszulki) z Subcomandante Marcosem i logo Festivalu Cervantino. Padre momentalnie się zapalił:
- Wiesz kto to? Wiesz? To partyzant z Chiapas...
- Wiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- A wiesz, że oni ciągle walczą na południu i przez to ciężko się tam dostać?
- Wiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, lekko poirytowany mentorskim tonem Padre.
- A skąd wiesz?
- Bo pisałem magisterkę o Zapatystach i tym "partyzancie z Chiapas"?
- Yyy... To ty się interesowałeś Meksykiem już wcześniej?
- Hmm... Tak jakby.

 

Kolejny krok na drodze do uciszenia Juana Victora został uczyniony. Niestety, jak zwykle, tylko na chwilę.

  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato