Następnego dnia, koło południa, byliśmy już w Guanajuato. Godzina... może półtorej... jazdy autobusem pełnym dzieciaków wracających i jadących do szkoły i byliśmy na miejscu.
Guanajuato... To jedno z tych miejsc, które działają na wyobraźnię samą tylko nazwą. Marrakesz, Timbuktu, Cartagena de Indias, Socotra... Brzmienie tych słów zapowiada coś niezwykłego. Niestety, często rozczarowanie pospolitością, ale i tak chcemy tam pojechać. Przynajmniej ja chcę.
Pierwszy raz miałem szansę pojechać do Guanajuato kilka lat temu. I to na słynny Festival Cervantino. Przez głupotę nie skorzystałem z okazji. Dlatego teraz, ustalając trasę podróży, to miasto stanowiło właściwie jedyny pewny punkt.
Gdy tylko wysiedliśmy z autobusu, dopadł nas gość, łamaną angielszczyzną oferujący załatwienie taniego noclegu. Początkowo staraliśmy się go ignorować, ale że był upierdliwy jak tropikalny moskit, ulegliśmy. To znaczy wysłuchaliśmy oferty. Koleś szybko przeszedł na hiszpański... Piękny, czysty, literacki i wolny, dzięki czemu jakoś go zrozumieliśmy.
Nasze lęki okazały się zupełnie nieuzasadnione. Facet był oficjalnym pracownikiem informacji turystycznej i chyba czegoś na kształt biura promocji miasta. Profesjonalista w każdym calu, przedstawił nam listę hoteli - począwszy od "bezgwiazdkowych" hosteli, po te najdroższe. Jako że do najbogatszych nie należeliśmy, wybraliśmy tani ale położony blisko centrum miasta (Hospederia "Posada Juárez"; Avenida Juárez 117). Przy okazji daliśmy się namówić na całodzienną wycieczką po mieście. Początkowo pomysł wydał nam się niedorzeczny i kłócący się z naszą wizją zwiedzania, ale uznaliśmy, że takie miasto warto obejrzeć dokładnie i z przewodnikiem. Niepokoił nas tylko depozyt, którego domagał się nasz informator. W końcu jednak daliśmy się namówić. Facet wystawił potwierdzenie rezerwacji i umówiliśmy się na następny dzień na dziesiątą.
Żeby utwierdzić nas w swojej szczerości, załatwił nam też komfortowy transport do hotelu i towarzyszył aż do recepcji. Tu, po załatwieniu jakichś szemranych formalności i wymianie kwitków z ponurym (chyba) właścicielem, zapłaciliśmy po trzysta pesos za pokój. Cena, jak na Guanajuato, niewygórowana. Ale i "Posada Juarez" do luksusowych miejsc nie należy. Pokoje, choć czyste, są wyraźnie nadgryzione zębem czasu. Chociaż nie można też odmówić temu miejscu uroku... Granatowo-pomarańczowe ściany korytarzy ciągle pełnych ludzi. Szkoła salsy na półpiętrze działająca do późnej nocy. I doskonały widok na miasto. To, zdecydowanie, atuty rekompensujące estetyczne barki w pokojach Choć oczywiście miłośnikom luksusów i ciszy na pewno nie poleciłbym tego miejsca! My zresztą też szybko zostawiliśmy graty i po chwili byliśmy na mieście.