W niedzielę pobudka rano, tzn. kilka minut po 8., żeby zdążyć na śniadanie serwowane miedzy 6:30 a 9:30. Kto wymyślił tak wczesne śniadania?!?! Samo śniadanie, pomijając porę, to też rozczarowanie (które, nota bene, towarzyszyć mi będzie przez cały tydzień)... Lata francuskiego protektoratu i tamtejsi turyści nie pozostali bez wpływu na hotelowe menu. Dodatkiem do hariry - tradycyjnej marokańskiej zupy - i pysznego, marokańskiego chleba, były słodkie bułki i ciastka w kilku odmianach, marmolada i serek. Do tego jeszcze tutejsze, kwadratowe naleśniki, smażone na głębokim tłuszczu... trochę zbyt naoliwione, ale i tak chyba najbardziej pożywne z całego porannego menu.
Po krótkiej sjeście, postanowiliśmy połazić trochę bez celu i sensu po mieście. Witryny sklepów przy głównych ulicach nie różnią się zbytnio od tych z innych części świata. Może czasem zaskakuje nazwa znanej marki pisana od prawej do lewej pismem arabskim, a w sklepach z ciuchami bardziej okryte manekiny. O lokalnej specyfice tutejszych high street decydują sklepy z rękodziełem. Wszelkim możliwym... Od użytkowego: ceramika, szkło, naczynia metalowe, przez ciuchy, po wszelkiego rodzaju gadżety i ozdoby. Do jednego z takich przybytków, zostaliśmy dosłownie wciągnięci przez sprzedawcę, który przywitał nas po... polsku... "witam"... i od razu zaczął zachwalać towar.
Z okazji niedzieli, jak twierdził, była wyprzedaż i na wszystko miał "gut prrrajs". Ja skusiłem się na naszyjnik dla czekającej w domu kobiety, którego cenę z 500 dirhamów udało mi się utargować do 250. A muszę dodać, że było to jedno z bardzo niewielu miejsc w Marrakeszu, gdzie na wszystkim były ceny. Naszyjnik zrobiony jest z zielonych kamieni, które sprzedawca nazwał "zielonym ogniem wulkanu" (wiem na pewno, ze to nie turkus). Dodatkowo zdobi go metalowa "dłoń Fatimy" - amulet przynoszący szczęście i chroniący przed "złym okiem"...
Naszą dalszą wędrówkę ulicami Marrakeszu przerywaliśmy tylko co jakiś czas, przysiadając na miętową herbatę.
Zresztą zwyczaj picia herbaty, który błyskawicznie przejęliśmy od miejscowych, poza wymiarem czysto gastronomicznym, miał też niezwykłe walory obserwacyjno-antropologiczne. To właśnie siedząc w kafejkach, podglądając codzienne życie, rodziły się w nas pytania, na które później szukaliśmy odpowiedzi... w Trio Latino.
Przy okazji niedzielnego spaceru zaszliśmy na oficjalny (pod patronatem, o ile dobrze pamiętam, Ministerstwa Kultury) targ rzemiosła przy Ave Mohammed V (przy Place du 16 novembre; na przeciwko McDonalds'a). Towary nie różniły się zbytnio od tych z magazynów, ani z Placu (suków jeszcze nie odwiedzaliśmy). Tak nam się przynajmniej wydawało... Szybko wypatrzyłem kolejny ciekawy naszyjnik - wielkie pomarańczowo-czerwone kule. Naprawdę ogromne i robiące niesamowite wrażenie. Sprzedawca, ani nie namawiał, ani nie zachwalał... wziął naszyjnik, zważył, co nieco mnie zaskoczyło, i podał cenę: 2500 dihamów... ups... to połowa kasy jaką miałem ze sobą, więc... może innym razem. Naszyjnik zrobiony był z prawdziwego korala, stąd wygórowana cena... ale może nie kupując go, przyczyniłem się do ratowania raf koralowych gdzieś na świecie?