Podróż W stronę Marrakeszu - Pożegnanie



2006-05-19

Gdy wróciliśmy na plac, zobaczyłem chyba najbardziej niezwykłą scenkę, jaką zdarzyło mi się oglądać w Marrakeszu. Około 10. uśmiechniętych ślepców siedzących sobie w rządku i śpiewających a'capella jakąś wesołą pieśń, prosząc jednocześnie o jałmużnę... Widok co najmniej niecodzienny.

 

Ostatnia miętowa herbata na placu w słynej Café de France. Chwila spokoju i nostalgia, że to już prawie koniec. Kolejne 100 razy no, merci sprzedawcom ciastek, kapeluszy, pucybutom...

Spacer Ave Mohammed V w drodze powrotnej zajął nam z godzinę, ale i tak musieliśmy przysiąść w naszej ulubionej Café les Negociants na rogu Ave Mohammed V i Blvd Mohammed-Zerktouni. Mimo że zawsze pełna, mimo że siadaliśmy w różnych miejscach, zawsze zajmował się nami ten sam malutki, wąsaty i przesympatyczny kelner. Dziwił się wprawdzie mojemu nowemu nawykowi płacenia za zamówienie, gdy tylko je przyniósł, ale chyba zrozumiał, że pojęliśmy zabawę w sztuczny tłum w knajpach i jakoś się z tym pogodził. Picie miętowej herbaty jest o wiele przyjemniejsze, jeśli choć w przybliżeniu wiesz kiedy się skończy. Chociaż tak naprawdę, tym razem wcale nam się nie spieszyło. Siedzieliśmy wspominjąc te kilka dni, jakby minął co najmniej miesiąc, obserwując życie ulicy, obgadując lub zachwycając się urodą i modą miejscowych i turystów, obserwując "pracę" sprzedawców papierosów na sztuki, którzy chodzą miedzy stolikami pobrzękując garścią monet.

 

Na koniec pozostało nam Trio Latino. Wpadliśmy "na cole"... Wypiliśmy po Coronie. Jakoś tak milcząco było.

 

Kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, Mohammed był zajęty,więc postanowiliśmy zawinąć się po cichu, bez pożegnania i robienia zbędnych szopek. Przed wejściem wpadliśmy na ochroniarza/zastępcę bossa, który zdziwił się bardzo:

- Dokąd to o tak wczesnej porze? - zapytał.

- Do domu... do hotelu.

- Ale jeszcze wcześnie. Wrócicie pózniej? Prawda? - z dziecinną wręcz naiwnością zapytał ogromny facet.

- Nic z tego. Jutro rano wylatujemy. Musimy się spakować... wcześniej położyć.

- Mam nadzieje, że wymieniliście maile i numery telefonów - zapytał sięgając po wizytówkę knajpy.

 

W tym momencie z Trio wybiegł Mohammed. Podobno jego spojrzenie było rozpaczliwe (tak twierdziła Olka), "kiedy ich oczy po raz ostatni się spotkały...". Jedno z nich chyba wpadło...

 

Pożegnaliśmy się do "do następnego razu". Może kiedyś się uda.