Hotel, jak zwykle, stanowił tylko krótki przystanek na drodze do Trio Latino, gdzie wylądowaliśmy poźnym wieczorem.
Przywykliśmy już do serdecznych i niezwykłych (jeśli o nas chodzi) powitań. Stały się one normalne (nie mylić ze "zwyczajne"). Oczywiście od kilku dni Corona zawsze była schłodzona i nawet nie musieliśmy o nią prosić - sama zjawiała się na barze.
W czwartkowe wieczory w marrakeskich knajpach zaczyna robić się tłoczno. Głównie za sprawą turystów z miejscowości na wybrzeżu, którzy w weekend chcą zobaczyć coś innego niż piasek. Nie inaczej było w "naszej" knajpie. Połowę stolików zajęła, chyba holenderska, wycieczka złożona tylko i wyłącznie z kobiet.
Mohammed potrafi jednak zadbać o stałych klientów i każdą wolną chwilę spędzał na pogaduchach z nami. Nie było wprawdzie jakiegoś mocno wyartykułowanego "problemu na wieczór", ale rozmowy toczyły się wokół rodziny Mohammeda, jego życia i jego planów na przyszłość. Rzecz jasna w odpowiedzi mówiliśmy o naszych sprawach. Nie eksploatowaliśmy go za darmo.
Rodzina naszego barmana pochodzi z Agadiru na południowym wybrzeżu Maroka, ale przeniosła się nieco na północ, do Safi i tamtejszy adres dostaliśmy, z zastrzeżeniem, że jest to jednocześnie zaproszenie.
Jak na Afrykę, Mohammed wychował się w chyba dość zasobnym domu, bo jego dwóch braci skończyło studia i pracują jako nauczyciele (arabskiego i francuskiego), a on sam przez dwa lata studiował biologię, ale zrezygnował i zainwestował w kurs barmański. Maroko bardzo szybko i mocno rozwija cały przemysł turystyczny, dlatego jakikolwiek zawód związany z wypoczynkiem czy rozrywką daje lepsze perspektywy niż biologia. Ciekawe jest to, że Mohammed jako muzułmanin nie może i nie pije alkoholu, a jest podobno całkiem niezłym barmanem... do tego z koneksjami. Przyznał się do dobrej znajomości z przedstawicielem Johny Walkera na Maroko (albo Północną Afrykę), który podobnie jak my miał być zszokowany, dowiedziawszy się, ze koleś nigdy nie spróbował swoich, doskonałych ponoć, drinków. No cóż... niezbadane są wyroki boskie... Bez względu na to jakie ów bóg nosi imię.
Wracając do rodziny Mohammeda. Oprócz dwóch braci ma jeszcze trzy siostry: dwie jeszcze się uczą, a trzecia... jest mężatką. Taka odpowiedź padła na pytanie "gdzie pracuje?". Naturalnym wydało się pytanie, czy zamążpójście jest równoznaczne z porzuceniem myśli o karierze zawodowej kobiety. Mohammed twierdził, że absolutnie nie, że w przypadku jego siostry był to całkowicie wolny wybór, wynikający nie tyle z jakiejś tradycji, czy braku możliwości pracy, co jej nieopłacalności. Może trochę to naciągane, ale jeśli kobieta miałaby się zaharowywać za nędzne pieniądze, a do tego i tak mieć na głowie dom, to może lepiej mieć tylko etat w domu?
Zarobki w Maroku rzeczywiście do wysokich nie należą. Najniższa, gwarantowana, pensja wynosi 1800 dirhamów, czyli około 700 PLN. Czy to dużo? Chleb kosztuje 1 DH; duża woda - 5 DH; pepsi - 3 DH; obiad w normalnej restauracji - ok. 40-50 DH; paczka papierosów - ok. 20 DH; piwo - 20 DH; piętnastominutowa przejażdżka taksówką - ok. 20 DH; miętowa herbata w kawiarni - 8-10 DH; mieszkanie w centrum Marrakeszu - 60 000 DH (pod tym względem Marrakesz jest najdroższym miastem w Maroku); małżonka - 6000 DH...
Pensja Mohammeda jest nieco wyższa od gwarantowanej - 2400 dirhamów, co on sam uważa za całkiem przyzwoite pieniądze, wystarczające na życie i trochę rozrywki. Najwyraźniej jednak nasz marrakeski przyjaciel nie jest do końca zadowolony, bo stara się o pracę w Hiszpanii. Miał już spotkanie w tej sprawie, jak sam stwierdził - rodzące nadzieje. Oby mu się udało. Zawsze możemy spotkać się w Europie. Z ewentualnym wyjazdem, o czym zdaje się już wspominałem, łączy też nadzieje... matrymonialne.