Wieczorkiem, jak nakazywała nam nowa świecka tradycja, zaszliśmy do Trio Latino. W planie były dwa piwka i wcześniejszy powrót do hotelu, przed jutrzejszą wycieczką do Essaouiry. Niestety, plan się nie powiódł i daliśmy małego łupnia w towarzystwie Mohammeda - naszego ulubionego barmana na Północną Afrykę.
Połowę wieczoru przegadaliśmy o muzyce... I tu okazało się, że Gibraltar tworzy ogromną przepaść między, wydawać by się mogło, tak bliskim Europie Marokiem, a "Starym Światem". Dla Mohammeda, najbardziej znaną i ulubioną gwiazda z Europy jest... Celine Dion, a o zespołach takich jak choćby U2, nawet nie słyszał. Moja wiedza na temat muzyki marokańskiej, czy szerzej - świata arabskiego, też nie była imponująca, mimo że każdy kto mnie zna twierdziłby cos przeciwnego.
Ogólnie rzecz ujmując, nasza niewiedza muzyczna (Mohammeda i moja) graniczy z ignorancja... A szkoda, bo i w Europie i w świecie arabskim powstaje dużo wartościowych produkcji. Światełko w tunelu zapaliła jedynie na chwilkę, mauretańska diva Dimi Mint Abba - jedna z najważniejszych dla mnie wykonawczyń tzw. muzyki etnicznej. Okazało się, że na południu Maroka, skąd pochodzi Mohammed, muzyka mauretańska jest bardzo popularna. Dał mi nawet nazwiska kilku "gwiazd", ale poszukiwania w sieci okazały się bezowocne. Zaskoczyło mnie natomiast, że nazwisko Hassan Hakmoun nie mówiło Mohammedowi absolutnie nic, mimo że ten, chyba najbardziej znany na świecie marokański muzyk Gnawa pochodzi z Marrakeszu.
Drugim dogłębnie analizowanym tematem wieczoru, były... dziewczyny. Tutejsze dziewczyny.
Nie pamiętam już z czego to wypłynęło, ale Mohammed stwierdził, że marokańskie dziewczyny są... łatwe. To szokujące stwierdzenie pociągnęło za sobą lawinę pytań, a ostateczny wniosek z tych, jak najbardziej socjologicznych, rozważań, był taki, że tutejsze dziewczyny są w rzeczywistości takie same, jak wszędzie na świecie, czyli... normalne!!!
Przyznam szczerze, w co wielu pewnie nie uwierzy, że jadąc do Maroka, niejako z definicji uznałem, że tutejsza płeć piękna jest całkowicie niedostępna i leży poza jakimkolwiek zasięgiem Europejczyka. Począwszy od zwykłej rozmowy, pytania o drogę, flirt, nie mówiąc już o jakimkolwiek wątku erotycznym. Co, swoją drogą, może być nieco frustrujące, biorąc pod uwagę niezwykłą urodę tutejszych biało(czarno)głowych. Inna sprawa, że wystarczy kilka spojrzeń w oczy przypadkowo spotkanych na ulicy dziewcząt, by pozbyć się przynajmniej złudzenia nieśmiałości i niedostępności. Zanikający już w Europie, stary zwyczaj badania przeciwnika i uwodzenia go, polegający na patrzeniu mu w oczy, w tym kraju ma się jeszcze doskonale...
Trudno słowami opisać spojrzenie, ale mi do głowy przychodzi kilka: kobiece, bezpośrednie, badające, a przede wszystkim prosto w oczy, bez uciekania... lęku... wstydu... Ja, przyznaje, byłem bardzo (miło) zaskoczony.
Wracając do teorii Mohammeda... Nie dzielił on dziewczyn na "zakryte" i "odkryte", co dla nas było rzeczą raczej oczywista. Chusta, jako atrybut nieodłączny kobiecie w państwach arabskich, w Marrakeszu, choć oczywiście występuje bardzo często, nie "zakrywa" wszystkich kobiet i jest raczej wyrazem religijności i przywiązania do tradycji rodziny, niż samej "zakrytej". Dlatego równie "łatwa" (to określenie Mohammeda, nie moje, dlatego pozostawiam je w cudzysłowie), wredna, złośliwa, "niegrzeczna"... może być dziewczyna ubrana i zachowująca się po "europejsku", co jej "zakryta" koleżanka, wzbudzająca litość turystek z tzw. "cywilizowanego świata".
Nie miałem okazji, ani szczególnej ochoty, sprawdzać trafności i rzetelności tych teorii, ale dobrze wiedzieć, że, koniec końców, świat dziewczyn z Maroka, Polski, Anglii, czy innego zakątka świata, tylko pozornie się różni.
Okrutna świadomość nieuniknionego kaca i konieczność wczesnej pobudki, wypędziła nas z Trio. Spokojnym, acz lekko chwiejnym krokiem udaliśmy się na spoczynek.