Do Melbourne jechalismy z czystej ciekawosci. Wiekszosc znajomych twierdzila, ze bije Sydney na glowe, wszytkim, kultura, galeriami,architektura, pieknem, zyciem nocnym, nie wspominajac o podobienstwie do miast europejskich. Na Melbourne zostalo nam tylko 2 dni, ale piszac to ,wiem ze szybko tam wroce.Dwa dni w Melbourne byly pelne deszczu i ciezkich chmur, z lekkimi przeblyskami slonca. To byly dwa wspaniale dni w pieknym miescie. Rezerwujac hotel z duzym wyprzedzeniem, udalo nam sie znalezc za rozsadne pieniadze fantastyczny boutique hotel "Adelphi", w centrum miasta z rewelacyjnym designem. Oczywiscie, jak kazdy wiedzialem ze Melbourne ostro rywalizuje z Sydney o miano lepszego miasta, ale wystarczylo pochodzic po ulicach, posnuc sie rano i wieczorem po waskich uliczkach odbijajacych od slynnej Collins street, bardziej przypominajacych Barcelone czy Paryz i od razu czulem sie swojsko. Wiedzialem ze Melbourne to jest to :-) i mimo niesprzyjajacej pogody zachwycalo za kazdym krokiem. To wlasnie taki typ miasta gdzie wjezdzasz i czujesz ten "vibe", to miasto z dusza, klimatem, z fantastyczna architektura, ktora obejmujesz wzrokiem na kazdym kroku, z najlepszymi kawiarniami i coffee barami w Australii. Tam wlasciwie knajpa goni knajpe, bar za barem, i restauracja za restauracja... od wyboru do koloru. Nie dziwi wiec nikogo dwukrotne (2002 i 2004roku) zwyciestwo Melbourne, jako najlepszego miasta do zycia na swiecie regularnie przyznawanego przez magazyn The Economist. Dwa dni wloczenia po miescie, smakowania i delektowania sie kuchnia i winami, ahh tymi wspanialymi winami... kapitalnym shirazem australisjkim, ktorego butelkami napchalem torbe i o dziwo cale dolecialy do Europy.