25.08.2009

Rano wylatujemy samolotem Mokulele Airlines na Maui. Odprawiamy się i czekamy na boarding. Oczekiwanie umila pasażerom dwóch muzyków grających na gitarze oraz gitarze hawajskiej (http://www.youtube.com/watch?v=GO2Tf8KLJ14) i śpiewających hawajskie pieśni, a także towarzysząca im tancerka. W sali odlotów spotykamy Czechów, poznanych kilka dni temu na Kekaha Beach. Lecą tym samym samolotem co my, tyle że ich celem jest Big Island zaś my w Honolulu mamy przesiadkę na Maui. Jeszcze raz okazuje się, że świat jest jednak mały. W drodze z Honolulu do Kahului przelatujemy w pobliżu Molokai i Lanai. Obie wyspy są bardzo dobrze widoczne z pokładu samolotu. Lądujemy w Kahului, odbieramy samochód (znowu Chrysler Cruiser) i jedziemy na camping Olowalu, usytuowany na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy przy Honoapilani Hwy (Hwy 30), kilkanaście mil na południe od Lahainy. Po drodze przystajemy na parkingu, z którego roztacza się wspaniały widok na ocean i sąsiednie wyspy: Lanai, Kahoolawe i maleńką Molokini. Jak informują ustawione tablice, z punktu tego można często obserwować humbaki. Niestety, przypływają one na Hawaje na okres godowy w zimie a lato spędzają na wodach w pobliżu Alaski, tak więc teraz ich nie ma. Jedziemy dalej i w końcu docieramy na Olowalu Camp. Miejsce jest ładne (kilkadziesiąt metrów od oceanu), ale infrastruktura campingu ogranicza się do stolików, przy których można spożyć posiłek, prymitywnej umywalni i pryszniców oraz WC typu „toi-toi”. Nie ma nawet oświetlenia (o czym przekonamy się wprawdzie dopiero później). Turystów jest jednak sporo, mimo że ten” luksus” kosztuje 10 USD od osoby. Decydujemy się i my. Rozbijamy namiot i jedziemy zwiedzić Iao Valley w pobliżu Wailuku. Dojeżdżamy do Wailuku, mijamy historyczny Ka’ahumanu Church z 1876 roku, nazwany tak na cześć królowej Ka’ahumanu, zasłużonej dla chrystianizacji Hawajów. Wjeżdżamy do doliny Iao, której nazwa oznacza „najwyższą chmurę”. Bardzo malownicza droga doprowadza nas do górskiego amfiteatru, nad którym dominuje Iao Needle, wulkaniczna iglica, mierząca 365 m wysokości. Dolinę zamyka szczyt Pu’u Kukui (1.764 m n.p.m.) - jedno z najwilgotniejszych miejsc na archipelagu.  Jest pochmurnie, a o postrzępione granie gór, okalających Iao Valley ocierają się mgły. Podziwiamy otoczenie, i bogatą florę doliny spacerując po niewielkim parku nad strumieniem. Zjeżdżamy niżej, idziemy do Kepaniwai Heritage Gardens - parku poświęconego różnym grupom etnicznym, które osiedliły się na wyspie (Chińczykom, Japończykom, Koreańczykom, Portugalczykom, Portorykańczykom i innym). Są tu zbudowane orientalne pagody i pawilony, ogród w stylu japońskim, portugalskie domostwo i kapliczka, można nawet obejrzeć pomnik twórcy Republiki Chińskiej - doktora Sun Yat-Sena. Po spacerze w parku jedziemy do Kahului po aprowizację. Robimy zakupy w dużym centrum handlowym i po zmroku wracamy do Olowalu. W ciemnościach mijamy jednak camping (o jego lokalizacji informuje jedynie niewielka tabliczka, zupełnie niewidoczna nocą z ruchliwej szosy). Na szczęście dobrym punktem orientacyjnym jest położony kilkaset metrów dalej sklep i francuska restauracja „Chez Paul”, zawracamy więc i po chwili trafiamy na camping. Okazuje się, że tonie on w egipskich ciemnościach, a nasze latarki zostały w namiocie. Trochę błądzimy po omacku, ale w końcu udaje nam się odnaleźć nasze locum. Zasypiamy, słuchając szumu fal rozbijających się o plażę.

26.08.2009

Chcemy dziś przejechać słynną Hana Road, 80-kilometrową trasę prowadzącą północnym wybrzeżem z Kahului do Hana. Droga przedziera się przez wilgotne lasy deszczowe, ma ponad 600 zakrętów i kilkadziesiąt mostów. Początkowo nic jednak nie zapowiada takich atrakcji. Do miejscowości Haiku jest to niczym nie wyróżniająca się szosa. Tuż za Kahului, w pobliżu miasteczka Paia przystajemy aby podziwiać wyczyny surferów ujeżdżających wysokie fale. Pada wprawdzie drobny deszcz, ale nie stanowi to dla nich żadnej przeszkody. Jedziemy dalej. Rozpogadza się, a przed Haiku zza chmur wychodzi słońce. Bardzo dobrze, bo właśnie tu zaczyna się właściwa Hana Road. Droga zagłębia się w zieloną, gęstniejącą dżunglę i staje się wąska. Mostki, na których mieści się tylko jeden pojazd i niezliczone następujące po sobie „ślepe” zakręty stają się chlebem powszednim. Czasami, w miejscach skąd roztacza się widok na okolicę  pobocze jest nieco szersze i można się tam na chwilę zatrzymać. Po kilkunastu milach kusi nas „Rajski Ogród” („Garden of Eden”). Nazwę tę nosi bardzo ładny ogród botaniczny. Za wstęp trzeba wprawdzie zapłacić po 10 USD od osoby, ale jest to dobra okazja, by zrobić sobie dłuższą przerwę w podróży i odpocząć w iście rajskiej scenerii. W ogrodzie jest pełno różnobarwnych kwiatów i egzotycznych roślin - przy każdej z nich podana jest nazwa i kraj pochodzenia -  a z wielu punktów ogrodu roztaczają się widoki na okoliczne dolinki, ocean oraz pobliskie wodospady Puohokamoa Falls. Przy wodospadach tych zatrzymujemy się po zwiedzeniu „Garden of Eden”. Nie są one wysokie, a głębokie jeziorko u ich stóp umożliwia zażywanie kąpieli, z czego niektórzy chętnie korzystają. My robimy sobie jedynie fotki i jedziemy dalej. Przystajemy na dużym parkingu Kaumahina. Krótka ścieżka w górę wyprowadza nas do miejsca, skąd można obserwować półwysep Ke’anae. Ruszamy dalej. Mijamy zatokę Honomanu. Po paru kilometrach spotyka nas przykra niespodzianka. Z uwagi na prowadzone prace, droga jest zamknięta. Przerwa w ruchu trwa około godziny. Czekamy w długim korku, wreszcie ruszamy dalej. Niestety, identyczna sytuacja ma miejsce parę mil dalej. W końcu mijamy przepiękną zatokę Wailua a po dalszej godzinie docieramy do Hana. Ponieważ nieco zgłodnieliśmy (na Hana Road nie było żadnych punktów, w których można zaopatrzyć się w wiktuały) jemy małe co nieco, a potem jedziemy na lody, na czarną plażę nad Hana Bay (nad zatoką jest również plaża z piaskiem o różowym odcieniu - niestety, o tym dowiedzieliśmy się już post factum). Pora podjąć decyzję, co dalej. Mówiąc szczerze, nie chce nam się wracać tą samą drogą. Decydujemy się więc okrążyć wyspę jadąc Hwy 31 a potem Hwy 37. Wyjeżdżając z Hana zatrzymujemy się i zwiedzamy katolicki kościół Najświętszej Marii Panny. Dalsza droga jest prawie tak samo kręta jak Hana Road, tyle tylko, że jest znacznie mniej roślinności, dzięki czemu są lepsze widoki na wybrzeże. Dojeżdżamy do Oheo Gulch, wąwozu stanowiącego część Parku Narodowego Haleakala (bilet kosztuje 10 USD od samochodu i jest ważny również na wjazd na szczyt wulkanu, z drugiej strony parku, dokąd zamierzamy się wybrać kolejnego dnia). Idziemy na dno wąwozu, który na górze zamknięty jest wodospadami Wailua Falls, na dole zaś - skalistym brzegiem, o które z furią rozbija się wzburzone morze. Ta część wąwozu nosi nazwę „Seven Sacred Pools” i jest sekwencją kilku mniejszych wodospadów i utworzonych między nimi jeziorek (w rzeczywistości jest ich znacznie więcej niż 7, bo ponad 20). W ogóle całe miejsce jest bardzo fotogeniczne. W ruch idzie więc zarówno kamera jak i aparat. Ruszamy dalej. Kilka kilometrów za Ohe’o Gulch okolica staje się bardziej dzika. Droga jest wąska i wiedzie skrajem przepaścistego wybrzeża, w dodatku kończy się asfalt. Dopiero kilka kilometrów za miejscowością Kaupo, w której ma się wrażenie że właśnie tu „diabeł mówi dobranoc”, droga jest znów utwardzona. Prawdę mówiąc, żadna z wypożyczalni nie zezwala na jazdę tym gruntowym odcinkiem, ale zakaz ten nie jest zbyt rygorystycznie przestrzegany przez kierowców, o czym świadczy niemała liczba samochodów spotykanych na tej trasie. Gdy pojawia się znowu asfalt, droga zaczyna trawersować stoki Haleakali, a upstrzone skałami trawiaste zbocza i pastwiska sprawiają, że pejzaż zaczyna przypominać Irlandię lub Szkocję. Za miejscowością Ulupalakua teren staje się bardziej zaludniony i zagospodarowany. W tej okolicy mieści się Tedeschi Winery, jedyna komercyjna winnica na Hawajach, której niestety, nie udało się nam zwiedzić (wizyty są możliwe tylko do 17.00). Oprócz wina gronowego, produkowane są tu też wina z różnych egzotycznych owoców (później w Honolulu kupiliśmy wino ananasowe z Tedeschi Winery - jest rzeczywiście fajne, ma wyraźny smak ananasów, ale jest wytrawne). Mijamy Pukalani i o zmroku docieramy do Kahului. Krótki postój na zakupy i wracamy do Olowalo. Historia się powtarza, znowu mijamy wjazd na camping i zawracamy przy sklepie i restauracji, będących dla nas niczym latarnia morska. Kolacja, zimne piwko i spać. Jutro czeka nas wjazd na szczyt Haleakali.

27.08.2009

Przez Kahului dojeżdżamy do Haleakala Hwy. Droga wznosi się łagodnie a za miejscowością Kula skręca w lewo i zaczyna piąć się zakosami zboczem Haleakali. Mijamy zielone łąki, na których pasą się krowy, od czasu do czasu wyprzedzamy ambitnych rowerzystów podążających w kierunku szczytu. W miarę wzrostu wysokości odsłania się widok na obniżenie pomiędzy Haleakalą i górami zachodniej Maui (West Maui Mountains) i zatoki: Maalaea Bay - na południu, Kahului Bay - na północy. Osiągamy poziom chmur, zaznaczających swą obecność strzępami mgły otulającej zbocze i po chwili docieramy do tablicy z napisem „Haleakala National Park” i rysunkiem półboga Maui łowiącego słońce (według starej hawajskiej legendy Maui spowolnił wędrówkę słońca po nieboskłonie i dał tym samym ludziom dłuższą dobę: sama nazwa „Haleakala” oznacza w języku hawajskim „dom Słońca”). Robimy obowiązkową fotografię a po chwili wjeżdżamy na teren Parku Narodowego. Krótka wizyta w położonym na wysokości 2.134 m n.p.m. „Visitor center” i kontynuujemy wspinaczkę serpentynami w kierunku szczytu. Widoki są niesamowite. Na błękitnym niebie świeci oślepiające słońce, w dole pod nami kłębi się warstwa śnieżnobiałych obłoków, spod której gdzieniegdzie wyłaniają się leżące niżej zielone łąki lub na horyzoncie - błękitny ocean. Po kilku minutach jazdy docieramy do parkingu przy Leleiwi Overlook. 300 - 400 metrowa ścieżka prowadzi stąd do położonego na wysokości 2.694 m n.p.m. punktu, z którego otwiera się pierwszy widok na krater Haleakali. Krater jest olbrzymi. Ma około 8 kilometrów długości, kilka kilometrów szerokości i kilkaset metrów głębokości i - jak podaje przewodnik - zmieściłby się w nim ponoć cały Manhattan. We wnętrzu można dostrzec kilka stożków wulkanicznych. Dominują odcienie brązu, czerwieni i szarości - całość sprawia wrażenie pejzażu jakby z innej planety. Wnętrze kaldery przecina kilka pieszych szlaków turystycznych. Co ciekawe, Haleakala nie jest wulkanem uznawanym za wygasły. Ostatnia erupcja miała bowiem miejsce w 1790 roku i, według uczonych, wulkan wciąż jest aktywny. Wracamy na parking i ruszamy na szczyt. Na wysokości 2.969 m n.p.m. usytuowane jest drugie „Visitor center” i duży parking. Jedziemy kilkaset metrów dalej i zatrzymujemy się pod samym szczytem. Ziemia jest brunatno-czerwona, wieje zimny, przenikliwy wiatr. Ale co za widoki! Pod nami białe połacie chmur, zalegające nad dużą częścią widnokręgu, gdzieniegdzie widoczna jest zieleń lasów i łąk oraz błękitna tafla oceanu. Na horyzoncie wznosi się szczyt Mauna Kea na sąsiedniej Big Island. Podobnie jak na Mauna Kea, również na wierzchołku Haleakali zainstalowane są teleskopy oraz inne urządzenia wykorzystywane przez naukowców i wojsko. Przy samochodowym parkingu, nieco poniżej szczytu, rosną piękne okazy chronionej, endemicznej rośliny ahinahina, zwanej także srebrnym sztyletem (silver sword). Przedstawicieli tego gatunku spotykaliśmy także w innych miejscach na Haleakali, z tym że okazy nie były tak dorodne. W drodze powrotnej ze szczytu zatrzymujemy się jeszcze na parkingu przy „Visitor center” i odbywamy krótką pieszą wycieczkę na krawędź krateru. Zjeżdżając w dół po zboczu wulkanu, już poniżej poziomu chmur, mamy okazję zobaczyć, występującą jedynie na Hawajach gęś nene. Niestety, zanim udało mi się wydobyć aparat ptak znika za jakimś wyłomem skalnym. Zjeżdżamy w końcu z Haleakali, jemy późny obiad w Kahului i kierujemy się do Lahainy. Za czasów króla Kamehamehy III pełniła ona funkcję stolicy Hawajów. Miasto było też największą na wyspach bazą wielorybników. Dziś jest ono w całości uznane za zabytek (national historic landmark). Zwarta zabudowa centrum i pieczołowicie odrestaurowane XIX-wieczne budynki nadają mu oryginalny, niezapomniany klimat. W drewnianych domach na głównej ulicy Lahainy - biegnącej wzdłuż morza Front Street - mieszczą się sklepy, galerie sztuki, kawiarnie i restauracje. Jest nawet akcent polski. W jednej z galerii natrafiamy na wystawę prac Romana Czerwińskiego polskiego artysty-malarza, który w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku osiedlił się na Maui. Nieco dalej oglądamy tzw. Baldwin House - dom protestanckiego misjonarza Dwighta Baldwina, pochodzący z lat 30-tych XIX w., a po przeciwnej stronie ulicy - wspaniały, rozłożysty figowiec wschodnioindyjski (banyan tree), zasadzony w 1873 roku i będący ponoć największym drzewem tego gatunku, rosnącym na archipelagu. Z nadmorskiego bulwaru podziwiamy wspaniały zachód słońca, a ponieważ szybko robi się ciemno, rezygnujemy z dalszego zwiedzania, ograniczając się do spaceru po Front Street i okolicznych sklepach. Potem wracamy na nasz camping.

28.08.2009

Dzisiejszy, ostatni dzień pobytu na Maui chcemy w dużej mierze poświęcić na relaks. Po śniadaniu jedziemy do Kanaapali na plażę przy Black Rock, gdzie ponoć często goszczą delfiny. Niestety, jest sporo ludzi, których obecność chyba wypłoszyła te sympatyczne ssaki. W każdym razie nam nie udaje się dostrzec ani jednego. Spacerujemy trochę po ładnej, piaszczystej plaży, przy której ulokowały się luksusowe hotele a potem decydujemy się na wypad na południe Maui. Po drodze do Kihei zatrzymujemy się i podziwiamy wyczyny surferów na Ukumehame Beach. W Kihei oglądamy rynek z wyrobami miejscowych rzemieślników, chodzimy po sklepach i jemy obiad. Potem przez Wailea i Makena jedziemy nad położoną na końcu Hwy 31 zatokę La Perouse’a (hawajska nazwa: Keaneoio). Stoi tu obelisk, upamiętniający lądowanie w tym miejscu w 1786 roku francuskiego żeglarza Jeana-Françoisa de Galaup, księcia La Perouse, a w samej zatoce też często goszczą delfiny (niestety, nie widzieliśmy - ponoć bywają tam wczesnym rankiem). W powrotnej drodze zatrzymujemy się na piaszczystej Big Beach nad zatoką Makena i na plaży w Kamaole Beach Park w Kihei, gdzie kąpiemy się w cieplutkim morzu i oddajemy się słodkiemu nieróbstwu. Wieczorem robimy żywnościowe zakupy w Kahului i wracamy na nasz ostatni nocleg do Olowalo Camp.
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui