Podróż Fantomas, zamki i święci – po dolinie Loary na rowerach - Rosé (nie najlepsze)



Wysiedliśmy na stacyjce w Ozain, skąd już na piechotę, pchając wózek z usypiającym Tymkiem, ruszyliśmy do następnego zamku na naszym szlaku. Gdy minęliśmy miasteczko i przeszliśmy przez szosę, znaleźliśmy się nad zdumiewająco dziką Loarą, o nieuregulowanych brzegach porośniętych trawą i zaroślami. Na drugim brzegu, na wzgórzu przycupnęło niewielkie miasteczko, a nad nim na samym szczycie wśród drzew pięknego parku w stylu angielskim na tle niebieskiego bezchmurnego nieba bielała sylwetka tutejszego zamku – na pewno skromniejszego niż Chambord, ale równie ujmującego i fantazyjnego. Zanim jednak do zamku dotarliśmy, odbyliśmy nieco przymusowy postój nad brzegiem Loary – Tymek usnął i musieliśmy czekać – jego wózek kupiony specjalnie na tę wyprawę był rzeczywiście leciutki i po złożeniu naprawdę niewielki, ale za to się nie rozkładał, więc można było tylko w nim siedzieć. Patrzyliśmy na rzekę, białe zawieszone nad nią obłoki i powoli popadaliśmy w pewne rozleniwienie. Gdy więc w końcu Tymek obudził się, nie podzieliśmy wcale do zamku, tylko zajrzeliśmy do pierwszej napotkanej cave, czyli piwnicy miejscowego winiarza. Okazał się nim sympatyczny rolnik, z którym przy kolejnych kieliszkach (produkował czerwone i różowe wino) omówiliśmy wszystkie ważne kwestie związane z polityką światową, unijną i francuską oraz polską, oczywiście. I wyszliśmy z lekkim szumem w głowie (od tej dyskusji, oczywiście) i butelką nie najlepszego rosé – ale nie to było przecież takie ważne. Wnętrza zamku nie udało nam się obejrzeć, bo zwiedzanie tego dnia skończyło się, i zwodzony most prowadzący do masywnej bramy został już podniesiony. Obejrzeliśmy za to stojące nieopodal imponujące stajnie, wzniesione przez rozrzutnych właścicieli w XIX, którzy ekstrawagancją chcieli najwyraźniej co najmniej dorównać Franciszkowi – jedno pomieszczenie przeznaczone było bowiem dla słonia, którego otrzymali w prezencie od hinduskiego maharadży.

Wieczorem, po powrocie do hotelu, wypiliśmy z Bartkiem nasze rosé –umieszczona na etykietce apelacja świadczyła o tym, że dotarliśmy już do Turenii.

  • Chaumont. Kupujemy rosé
  • Chaumont
  • Chaumont. Oczywiście nad Loarą
  • Chaumont
  • Chaumont
  • Chaumont
  • Chaumont