Kolejnego dnia pojechaliśmy rowerami do Villandry. Pogoda była piękna, można nawet rzecz, że zbyt piękna – z dnia na dzień było coraz upalniej, słońce świeciło coraz mocniej, my nakładaliśmy kolejne warstwy kremu ochronnego, a miejscowe pola wysychały – we Francji, tak jak i w innych krajach Morza Śródziemnego, zaczyna brakować wody i podczas szczególnie suchych miesięcy trzeba ją oszczędzać. Nie można podlewać trawników, a nawet niektórych upraw. Wyschłe pola słoneczników, jakie widzieliśmy, robiły smutne, wrażenie. Ogrody w Villandry na brak wody nie mogły jednak narzekać i sprawiały rzeczywiście imponujące wrażenie. Chodząc po odtworzonych na początku XX wieku na podstawie szesnastowiecznych projektów ogrodach, można było nie zauważyć samego zamku. A było na co patrzeć: regularne rabatki obsadzone były a to różnymi kwiatami, które układały się w tajemnicze symbole opowiadające o różnych rodzajach miłości, mijaliśmy ogrody pachnące różnymi rodzajami ziół i wonnych roślin czy oglądaliśmy wreszcie ogrody warzywne, w których zestawione ze sobą warzywa o różnych kształtach i kolorach układają się w geometryczne wzory.
Podróż Fantomas, zamki i święci – po dolinie Loary na rowerach - W Villandry też mają ogrody
2008-07-31