Pokrzepieni wyższością naszych historyków sztuki następnego dnia ruszyliśmy śladami Pana Samochodzika do Tours, miasta, gdzie mieszkańcy mówią ponoć najlepszym, najczystszym francuskim, cokolwiek by to miało znaczyć. Udaliśmy się tam poszukiwaniu nie tyle Fantomasa, co rowerowego kasku. Koniecznie chcieliśmy też zjeść obiad w typowej tamtejszej restauracji, gdyż regionalną kuchnię tureńską zachwalał nie tylko Pan Samochodzik, ale i znajomy Francuz. Tours na pewno jest miastem, które warto odwiedzić – eleganckim o harmonijnej zabytkowej zabudowie, tętniącym życiem i gwarem do późnych godzin wieczornych. Jednym słowem miasto wciągało – pod pretekstem poszukiwania kasku włóczyliśmy po wąskich uliczkach, gapiliśmy się, zaglądaliśmy do sklepików. Oczywiście i tu napotkaliśmy pamiątkę po Joannie d’Arc – znak żelazny na domu, w którym Joanna kupiła zbroję od miejscowego płatnerza. W bocznej uliczce znaleźliśmy w końcu punkt naprawy rowerów i jeden jedyny kask, który ku zdumieniu nas wszystkich pasował na Tymka. Teraz z czystym sumieniem mogliśmy zrealizować nasz drugi punkt naszego planu – jedzenie potraw regionalnych, na przykład rillons de Trous, duszoną wieprzowinę czy coq au vin, kurczaka w czerwonym winie. Zwłaszcza, że trwał właśnie święty czas lunchu zwanego w tym kraju déjeuner. Szybko ruszyliśmy w kierunku centrum w poszukiwaniu odpowiedniej kuchni. Szliśmy i szliśmy, ale żadna z mijanych restauracji tradycyjnych potraw nie serwowała. Wszystkie inne, a i owszem – marokańskie, wegetariańskie, włoskie i greckie....Gdy po godzinie znaleźliśmy w końcu jedno jedyne miejsce serwujące tradycyjne dania, okazało się, że z braku miejsc (oraz i potraw) nie zostaniemy obsłużeni. Poszliśmy więc sąsiedniej do restauracji libańskiej, gdzie na pociechę, ale i z zemsty do posiłku zamówiliśmy wino marokańskie. Na koniec zaś zwiedziliśmy najważniejszy zabytek miasta imponującą gotycką katedrę St-Gatien (tak nomen omen nazywał się przecież baron z naszej książki!) o subtelnej koronkowej przebogatej fasadzie. W pięknym jasnym wnętrzu rozświetlonym dzięki kolorowym witrażom zapaliliśmy woskową świeczkę – zapaliliśmy ją św. Marcinowi, biskupowi Tours, innemu patronowi doliny – to on właśnie w IV wieku przywiózł tu z rodzinnych Węgier pędy winorośli i to jemu Francja zawdzięcza swój najcenniejszy napój – wino.
Podróż Fantomas, zamki i święci – po dolinie Loary na rowerach - O jedzeniu (libańskim)
2008-07-31