Nowy rok zaczęliśmy od dwudniowego rejsu po Zatoce Halong. Pogoda zdecydowanie się polepszyła i nawet wyszło słońce. Delikatna mgiełka tylko dodała malowniczości miejscu wyraźnie rozdzielając kolejne plany krajobrazu. Pomimo strasznego natłoku turystycznych dżonek (dziennie jest nawet i 500 "junk") zatoka jest cicha i spokojna. Dość sporo ludzi ciągle mieszka w kolorowych, pływających wioskach lub po prostu na łodziach.
Po południu trochę popływaliśmy kajakami, a wieczór spędziliśmy na wysepce z uroczą plażą, gdzie załogi i pasażerowie dwóch dżonek urządzili sobie mecz w piłkę nożną.
Jedzenie, które nam podano było proste, aczkolwiek wyśmienite i składało się przede wszystkim z krewetek i jakiejś smacznej, szczerzącej zęby morskiej rybki. Wieczorem przyuważyliśmy, że surowce dostarczane są przez lokalnych rybaków, więc trudno wątpić w wyjątkową świeżość produktów. Pokoik z łazienką, chociaż dość przyjemny, łóżko miał rozmiaru azjatyckiego (około 1.8m długie), a powszechny patent z "wet room'em" został rozszerzony o zalewanie podłogi wodą z umywalki. Trochę też irytujące jest, że przy takich cenach rejsu napoje są odpłatne.
Drugiego dnia zwiedziliśmy rzekomo najładniejszą jaskinię w całej zatoce. Główna komora jest wyjątkowo duża, ale nacieki są mocno pouszkadzane. Sklepienie ma ciekawe miseczkowate wymycia, pochodzące z czasu kiedy poziom wody był znacznei wyższy.
Trzeba przyznać, że zatoka jest piękna, a Wietnamczycy starają się jak mogą zminimalizować wpływ turystyki - nie da się jednak ukryć, że jest ona masowa...