Lao Airlines traktuje podroż "dwuodcinkową" bardzo dosłownie... Lecąc z Pakse do Luang Prabang mieliśmy przesiadkę w Vientiane. Wysiedliśmy z samolotu, odebraliśmy bagaże, przeszliśmy do sali obok, ponownie nadaliśmy bagaże i... wróciliśmy do dokładnie tego samego samolotu!
Ta dawna stolica Losu pełna jest uroczych, kolonialnych willi. To w połączeniu z rzeźkim, górskim klimatem przywołały mi na myśl skojarzenie z... alpejskimi wioskami!
Jak przystało na centrum religijne kraju, również zagęszczenie buddyjskich świątyń i klasztów jest ogromne. Część z nich pochodzi jeszcze z XIV wieku, ale trzymają się całkiem dobrze. Miasto pełne jest mnichów, którzy codzień rano obchodzą ulice zbierając jedzenie. Na głównej ulicy przerodziło się to w turystyczne przedstawienie, a lokalne kobiety skupiają się wyłącznie na sprzedaży ryżu turystom. Jdnak trochę bardziej na uboczu można zauważyć, że zwyczaj ten jest wciąż kultywowany, a mieszkańcy wzbogacją dietę mnichów bardziej pożywnymi batonikami.
W centrum miasta Francuzi wybudowali pałac dla laotańskiej rodziny królewskiej. Wygląda dość skromnie i ma niewiele wspólnego z lokalną architekturą. We wnętrzach wystawione są dary od innych narodów. Znalazlł się nawet "Szczerbiec" wyglądający trochę jak z cepelii...
Wybierając się w ten rejon świata w okolicy Bożego Narodzenia mieliśmy nadzieję uciec od komercyjnej atmosfery świąt - nie całkiem się to udało, bo ulice przyzdobiono świątecznymi dekoracjami, w barach i restauracjach stały choinki (lub lokalne substytuty), a kelnerzy biegali w czerwonych czapeczkach. Sabaidee, Merry Christmas... Nasza kolacja wigilijną składała się z grillowanej ryby, świeżego ciasta owocowego i wyśmienitego Lao Beer.