50 kilometrów na południe od Zacatecas są ruiny starożytnego miasta La Quemada wybudowanego na wzgórzu wznoszącym się ponad pustynnym płaskowyżem w okresie miedzy III a IX wiekiem naszej ery przez nieznany lud. Leżące na skraju Mezoameryki około 500 kilometrów od innych wielkich osrodków ówczesnej Mezoameryki od wieków stanowi zagadkę dla historykow i archeologów próbujących ustalić kto je zbudowal i w jakim celu, kto tu mieszkal i dlaczego miasto ostatecznie zostalo opuszczone pod koniec IX wieku. Zagadke dodatkowo poglebia fakt, ze na 50 lat przed opuszczeniem miasta wokol wybudowano kilometrowej dlugosci mur obronny...
Z glownej drogi zjezdzamy w bok i po chwili dojezdzamy do La Quemada. Miasto wznosi sie tarasami w gore. Najnizej sa pozostalosci wielkiej budowli z wieloma kolumnami – byl to ponoc najwiekszy zadaszony budynek na terenie calej prekolumbijskiej Mezoameryki. Wspinamy sie coraz wyzej. Okazala piramida stojaca u podnoza niknie powoli w oczach. Na roznych poziomach odkrywamy coraz to nowe budowle i tarasy, z ktorych roztaczaja sie piekne widoki na porosnieta kepami kaktusow bezkresna rownine. Czym dalej od piramidy, tym spotykamy mniej ludzi, ktorzy ciekawie nam sie przygladaja i chetnie zagaduja, najczesciej po wymianie uwag na temat piekna ruin pytajac skad jestesmy. Polonia – o to daleko, my jestesmy z Nuevo Leon, inni z Veracruz czy Sinaloa albo Guerrero – tez kawalek drogi do przejechania, w koncu Meksyk to wielki kraj! Ostatecznie zostajemy sam na sam z ruinami, slychac tylko ptaki i szum wiatru. Cale obejscie wzgorza z ruinami zajmuje nam dobre 4 godziny. Prawdopodobnie przeszlismy trase okolo 5 km przy roznicy wysokosci okolo 180 metrow. La Quemada przerosla nasze oczekiwania! Obok Xochicalco i El Tajin to trzecie najbardziej niedoceniane przez turystow starozytne ruiny w calym Meksyku.
Czas wracac do Zacatecas. Konczy nam sie benzyna, wiec podjezdzam na stacje benzynowa. Okazuje sie, ze konczy mi sie gotowka a Mariola w ogole nie wziela torebki w mysl mojego powiedzenia: po co Ci pieniadze, tu sa dobrzy ludzie... Ale skoro pan od pompy mowi, ze biora karty kredytowe, to prosze do pelna! Ide zaplacic – nie, tu jest sklep, kasa do benzyny jest obok. Panienka na widok mojej karty MC rosklada rece i mowi, ze przyjmuja tylko meksykanskie. No to co bedzie? W sklepie jest cajero automatico. Wracam wiec do sklepu – gdzie jest ATM? – Tam w kacie. Podchodze do bankomatu pelen obaw, wkladam karte wyciskam kod, sume i czekam w napieciu. Maszyna przyjaznie mruczy i wypluwa plik banknotow... Wracam a Mariola pyta – co tak dlugo?
Przed wyjazdem do ruin poszlismy do pralni i zostawilismy wielka torbe ubran do wyprania. Mariola jeszcze chciala, aby pare rzeczy nam wyprasowali. – Kiedy bedzie gotowe? – Po poludniu. Znakomicie! Wrociwszy idziemy wiec po pranie. Pani nas rozpoznaje i podaje nasz pakunek. W hotelu rozpakowywujemy rzeczy i z torebki wypadla kartka – podnosze i czytam: para dos gauchos... Tak nas szybko okreslili.