Z San Luis Potosi do Real de Catorce jest 250 kilometrów. Gdy wjeżdżamy do stanu Zacatecas, już piątego w czasie naszej podróży, krajobraz się wyraźnie zmienia na półpustynny. Duże odcinki trasy prowadzą przez pofałdowaną równinę porosnietą osobliwymi ni to kaktusami ni palmami. Do Matehuala prowadzi dwupasmowa droga szybkiego ruchu. Nawet jezeli znaki nakazuja ograniczenie predkosci do 40 km/h, to lewy pas pedzi o jakies 100km/h szybciej. No coz, co kraj to obyczaj. Ustawione przy drodze znaki informuja nas rowniez, ze wlasnie przejechalismy Zwrotnik Raka. Oficjalnie teraz jestesmy juz strefie umiarkowanej... Za Matehuala zjezdzamy na boczna droge, a nastepnie na miejscowa droge do Real de Catoce. 25 kilometrow wyboistej drogi brukowanej kamieniami jedziemy ponad pol godziny. Droga caly czas pnie sie do gory. Nagle naszym oczom ukazuje sie dlugi sznur samochodow – to kolejka do wjazdu do 2-kilometrowego tunelu prowadzacego do miasta. Za pol godziny ruszamy do wjazdu. Placimy 20 peso i zaglebiamy sie powoli w ciemna czelusc tunelu bedacego de facto pokladem dawnej kopalni srebra. Jest to jedyna droga prowadzaca do miasta i jesli ktos nie chce isc na przelaj przez gory to musi cierpliwie czekac na swoja kolejke.
Tunel jest waski i samochody sa wpuszczane raz w jedna strone, raz w druga. Jedziemy gesiego w oparach spalin to rozszerzajacym sie to zwezajacym tunelem od czasu do czasu niespodziewanie zakrecajacym to w lewo to w prawo. Przejazd trwa dlugo, bo czesto caly ruch samochodowy sie zatrzymuje. Spaliny gryza w oczy i gardlo. Wreszcie jest przyslowiowe swiatlo w tunelu. Naszym oczom ukazuje sie miato, ktore jakby bylo polozone po drugiej stronie tunelu czasu, gdyz wyglada jakby czas sie tu zatrzymal 300 lat temu. Waskie uliczki wybrukowane startymi przez czas jasnymi kamieniami, stare domy z malymi okienkami i drewnianymi bramami, ludzie jezdzacy konno... Zreszta to, ze konno, to przestalismy sie zaraz dziwic gdy przyszlo nam dojechac do naszego hotelu. Przez jakis czas jedziemy jeszcze gesiego za innymi samochodami uliczkami tak kretymi i stromymi, ze az dziw, ze nasz samochod jeszcze sie nie zsunal w dol. Dobrze jest miec w takich warunkach sprawny hamulec reczny. Samochod jadacy przed nami ewidentnie nie ma, bo przy kazdej probie ruszenia do przodu cofa sie niebezpiecznie i gasnie mu silnik. Ostatecznie wysiada z niego kobieta, podklada pod tylne kolo kamien, ktory jakby tu na taka okazje czekal i wreszcie terenowy Suzuki rusza. Taxco przy Real de Catorce to male piwo...
Znajdujemy nasz hotel mieszczacy sie w zabytkowej willi wznoszacej sie tarasami po stromym zboczu – z reszta tu sa tylko takie. Czujemy glod, wiec idziemy do restauracji na obiad – ta tez wyglada jak z czasow „goraczki srebra” sprzed 2-3 wiekow. Sposrod roznych wiekszych i mniejszych miast na swiecie, ktore widzielismy, Real de Catorce robi wrazenie jednego z najbardziej niezwyklych. Dzis mieszka tu tylko 1000 stalych mieszkancow. Gdy w niedziele wieczorem wyjezdza wiekszosc meksykanskich turystow, miasteczko jakoby zapadalo w letarg. Obcokrajowcow sie prawie nie uswiadczy. Z rzadka uliczka przemknie rozklekotana ciezarowka, czesciej zobaczy sie jezdzca na koniu. Idac kamiennymi uliczkami widzi sie kolorowo ubrane indianskie kobiety z miescowego szczepu Huichol w charakterystycznych chustkach na glowie siedzace w cieniu pochloniete wyrabianiem swych malych rzemieslniczych arcydziel.
W pewnym momencie mlody mezczyzna obwieszony aparatami fotograficznym pyta nas po angielsku skad jestesmy.
- Z Polski.
Na to on rzuca kilka polskich frazesow i dodaje, ze pol zycia spedzil w Chicago, gdzie chodzil do szkoly i pracowal z Polakami...
My tez postanowilismy okolice miasta poznac z grzbietu konia. Rano przyjezdza po nas dwoch kowbojow i wyruszmy w gory wznoszace sie nad miastem. Koniki ida waska sciezka nad przepascia. Wychodzimy okolo 300 metrow wyzej – jestesmy blisko 3000 m npm – cale szczescie, ze to nie my sie wdrapijemy pod gore, lecz biedne koniki, ktore dzwigajac nas, to one sa bez tchu. Na wzgorzach okalajacych miasto jest sporo dobrze zachowanych ruin budynkow o roznym przeznaczeniu. Niektore z nich sa pozostaloscia starych kopalni srebra. Bezdenne szyby sa zabezpieczne tylko zardzewiala siatka... Do niektorych nasz przewodnik wrzuca spore kamienie. Slyszymy jak kamien z coraz odleglejszym echem odbija sie od scian szybu, lecz nie slyszymy ostatecznego upadku... Ponoc te najglebsze siegaja 600 metrow glebokosci.
Pogoda na tej wysokosci jest o tej porze roku wymarzona. Cieplo w dzien i chlodno w nocy. Nasz pokoj ma kominek, z ktorego robimy odpowiedni uzytek. Podczas gdy w kominku cicho trzaskaja iskierki, za oknem slychac stukot konskich kopyt na kamiennej uliczce...