Po czterech dniach spędzonych w uroczym hotelu Casa Gonzales, wyruszamy do Guanajuato. Trasa okolo 60 km wiedzie waska droga po plaskowyzu. Aby dojechac do starego srodmiescia wjezdzamy do dlugiego tunelu, a gdy z niego wyjezdzamy, to od razu wpadamy w labirynt waskich i kretych uliczek. Nasz plan centrum jest bezuzyteczny, bo nawet gdy sie wrecz przez przypadek cos z nim zgadza, to okazuje sie, ze nie mozna skrecic tam, gdzie chcemy. Nasze niezdecydowanie na jednym z nieoczekiwanych rozjazdow, gdzie trzeba bylo podjac kolejna kluczowa decyzje, wykorzystal chlopiec, ktory zaoferowal sie, ze nas poprowadzi do wskazanego hotelu. No i co tu zrobic, on nam goraczkowo tlumaczy, ze jest z „agencji”, i nam znajdzie hotel, i dojazd jest skomplikowany, a my jestesmy nieco nieufni: moze tak lokalni banditos porywaja zagubionych turystow? On, widac przyzwyczajony do podobnej postawy przyjezdnych, niezrazony zaczyna isc przed nami machajac na nas. Ruszamy wiec za nim. Rzeczywiscie, robiac rozne wygibasy naszym malym samochodem przeciskamy sie waskimi uliczkami. 200 metrow pozniej jestesmy na miejscu. Mariola idzie rzucic okiem na hotel, ale po chwili wraca zawiedziona. Nasz przewodnik proponuje, ze nas zaprowadzi do innego hotelu, ktory moze nam sie lepiej spodoba. Zostawiamy wiec nasz samochod wcisniety w waska uliczke i idziemy pieszo. Drugi strzal jest trafiony i ladujemy w hotelu vis a vis Katedry, a z naszego pokoju prawie reka mozna dotknac jej fasady.
Nasz chlopiec w ramach napiwku pomaga mi trafic na parking, na który jedziemy wąskimi serpentynami okolo 400 metrow. Wracamy do hotelu po schodach, ktore przechodza w ulice i wychodzimy z boku Katedry na nasz hotel. Na dzis z samochodem bierzemy juz rozbrat i poruszamy sie tylko na nogach.
Przy cichym i spokojnym San Miguel Guanajuato jest rozkrzyczana i tetniaca zyciem metropolia. Swe bogactwo miasto zawdziecza srebru, ktore choc juz nie w tym wymiarze co dawniej, nadal wydobywa sie w niektorych sposrod wielu kopalni rozlokowanych na okolicznych wzgorzach. Natomiast te kopalnie, ktore kiedys byly na terenie miasta nadal sa uzywane, ale juz tylko jako tunele i parkingi. Dawne poklady stanowia dzis niemal drugie podziemne miasto. Podziemne skrzyzowania z sygnalizacja swietlna, parkingi i pasaze nie ulatwiaja zadania przyjezdnym. Plan miasta jest tak skomplikowany, ze nie mozemy wyobrazic sobie przewodnika, ktory moglby go rozszyfrowac.
Z miasta gorniczego Guanajuato zmienilo sie w miasto studenckie. W okresie letnim studenci przebrani w dawne stroje zabawiaja przechodniow dowcipami i piosenkami. Sympatycznym, pochodzacym z Hiszpanii zwyczajem jest obchod miasta z osiolkiem niosacym wino (Callejoneadas). Studenci, za ktorymi podaza tlum widzow, powoli ida przez miasto grajac na gitarach i spiewajac, a na okreslonych przystankach czestuja winem przechodniow...
Jednego dnia, przed polnoca, z hotelowego balkonu ogladalismy przechodzacy po ulicy maly orszak rozspiewanej braci studenckiej – ich trasa akurat tedy przebiegala. Zmeczeni po calodziennych wrazeniach dosc pozno poszlismy spac... Nieoczekiwanie, jeszcze przed switem w katedrze odezwaly sie dzwony! Eratyczne, bez rytmu i o tak dziwnej porze!? To chyba jacys pijani wdarli sie na dzwonnice – pomyslelismy – pewnie zaraz przyjedzie policja i aresztuje winowajcow, ktorzy o 5:30 zaklocaja nam boski spokoj... Tymczasem dzwonienie trwalo z krotkimi przerwami dobre pol godziny a gdy juz zaczelismy zapadac z powrotem w blogi sen liczac, ze uda nam sie jeszcze uratowac czesc nocy, na arene wkroczyla orkiestra mariachi... Grali tak pieknie, ze nasz sen sie ulotnil juz bez zlosci. Usiedlismy na naszym malym balkoniku i oddalismy sie muzyce tego niezwyklego koncertu. Gdy zaczelo wschodzic slonce, orkiestra mariachi sie zmienila. Teraz przed Katedra ustawila sie inna grupa ubrana na odmiane w piekne czerwone stroje. Orkiestry zmienialy sie co godzine a gdy slonce bylo juz wysoko i my szlismy na sniadanie, przed kosciolem pojawila sie spora grupa Indian ubrana w roznokolorowe stroje, we wspanialych pioropuszach na glowie i zaczela tanczyc do dzwieku wielkich bebnow i grzechotek... Dowiedzielismy sie, ze tak poszczegolne grupy oddaja czesc Matce Boskiej w ramach Fiesta de la Virgen del Carmen, ktorej wlasnie bylismy swiadkami!
Inna osobliwoscia Guanajuato jest muzem mumii. Wlasciwie nie sa to mumie lecz zakonserwowane w ziemi ciala zmarlych. Polaczenie suchego klimatu, wysokosci i specyficznych wlasciwosci gleby przyniosly zadziwiajace rezultaty. W muzeum zgromadzono dziesiatki zmumifikowanych cial pochowanych w Guanajuato. Wsrod nich sa dzieci, osoba zakopane zywcem i kobieta w ciazy... Kto wie czy nie jest to jedyne takie miejsce na swiecie! Do Muzem Mumii i polozonych na pobliskich wzgorzach starych kopalni srebra pojechalismy samochodem. Troche bladzac i czesto pytajac o droge dotarlismy jednak wszedzie, gdzie chcielismy. Oczywiscie trafienie z powrotem do naszego hotelu okazalo sie ponad miare naszych nawigacyjnych zdolnosci... Znowu krazymy po ciasnych uliczkach starego miasta i metoda prob i bledow szukamy drogi do celu, ktory, jak nam sie stale wydaje jest blisko, ale w zaden sposob nie mozemy sie wstrzelic we wlasciwa uliczke. I znowu, tak jak wczoraj przed naszym samochodem wyrasta chlopiec-przewodnik, ten co wczoraj! Zapraszamy go do samochodu, a ten nas prowadzi jak po sznurku na parking.
Czas jechać dalej. Walizki spakowane, hotel zapłacony. Jeszcze tylko muszę przywieźć samochód pod hotel, aby nie targać ze soba kilkaset metrów bagażu. Na wszelki wypadek jednak proszę, aby ktos z hotelu poszedl ze mną na parking żeby mi pokazać drogę z parkingu pod hotel. I byla to bardzo sluszna decyzja, bo z powrotem z parkingu trasa niespodziewanie sie wydluzyla do 3 kilometrow, z czego 2 przejechalismy tunelami, raz w prawo, raz w lewo, w dol w gore, az wreszcie po 15 minutach dotarlismy pod hotel. Przypomina mi sie tu anegdota, jak Hans Frank w czasie okupacji „zaprosil” do siebie na Wawel owczesnego metropolite krakowskiego, a ten mu na to odpowiedzial, ze droga na Wawel z Palacu Biskupiego jest taka sama jak w druga strone... W Guanajuato jednak cos takiego by juz nie przeszlo...