Durban przywitał nas niesamowicie kapryśną pogodą i taką samą nas pożegnał. Zdążyliśmy załatwić kilka spraw w tym mieście, choć byliśmy tu niezbyt długo. Zaliczyliśmy gigantyczny hipermarket Pawilon w celu zrobienia zapasów żywnościowych (tam też zakupiliśmy słynny patyk do jedzenia). Wieczorkiem odbyliśmy super przejażdżkę zlanymi deszczem ulicami Durbanu. Piotrek pokazał nam kilka ciekawych miejsc, ale najbardziej nas ciekawiła dzielnica The City, gdzie raczej biały człowiek nie powinien się zapuszczać, a po zmroku szczególnie. Znajdują się tam sklepy za kratkami. Niby nic dziwnego, ale sklepy te są za kratkami nawet w ciągu dnia - przedziwny widok: pełno otwartych sklepów, ale zamiast drzwi - kraty. My byliśmy tam w nocy, tyle że samochodem - tak można się tam zapuszczać bez problemu.
Po tej atrakcji pojeździliśmy trochę po mieście, po dzielnicy z wielkimi wieżowcami The Beachfront, z których większość to hotele, a później udaliśmy się na przepyszną kolację (obiad ?) do bardzo miłej restauracji z rakami, krewetkami, ślimakami i innymi dziwolągami. Nie zabrakło oczywiście pysznego rpańskiego winka. A nasz załogant Karol tak mocno się zachwycił pysznym jedzeniem, że postanowił podlać trochę podłogę białym winem przy pomocy porządnego rozmachu....No i tak uczynił. Wieczorkiem udało się jeszcze powalczyć odrobinę z komputerem i spokojnie pójść niedopitym spać....
Następnego dnia po raz pierwszy w życiu kąpałem się w oceanie (nie mogłem przepuścić okazji wypluskania się w Oceanie Indyjskim). Już niedługo zapowiadała się ponowna kąpiel - tym razem w Oceanie Atlantyckim.
Okolice Durbanu są interesujące, szczególnie Dolina Tysiąca Wzgórz, czy góry Drakensberg. Niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu na delektowanie się nimi. Byliśmy jedynie w Phe Zulu Safari Park, odtworzonej wiosce zuluskiej. Znajduje się ona niedaleko Durbanu w Dolinie Tysiąca Wzgórz na zachód od miasta. Za wniesioną opłatą można zobaczyć jak dawniej żyli Zulusi.
Wioska składa się kilku słomianych chat, które wyposażone są w różne sprzęty. Turyści są zapraszani do środka, gdzie jedna z Zulusek pokazuje jak kiedyś wyglądały czynności kuchenne, objaśnia zastosowanie różnych przyrządów. W innej chacie Zulus demonstruje w jaki sposób mieszkańcy wioski zasiadali w środku, aby chronić siebie i swoje kobiety przed napastnikami. Wszyscy Murzyni oczywiście występują w tradycyjnych, bardzo barwnych strojach. Wszystko to opatrzone jest komentarzem przewodnika, który co jakiś czas "klika", czyli używa specyficznych zuluskich głosek. W międzyczasie odbywa się również pokaz zwyczajów zuluskich: w jaki sposób podrywano kobiety, oświadczyny, kupowanie żon (za 11 krów i ilość żon była ściśle związana z zamożnością mężczyzny), tańce, śpiewy itp.. Cały pokaz jest bardzo ciekawy i warto go zobaczyć. I, co ciekawe, i natychmiast się rzuca w oczy, wszyscy uczestnicy pokazu są napaleni jak meserszmity i humorek im dopisuje świetny.......
Szczerze mówiąc będąc w RPA, Lesotho i Swazilandzie odnosi się wrażenie, że to, co pokazywane jest w tym skansenie nie odbiega aż tak bardzo od czasów współczesnych, szczególnie na terenach wiejskich.
W tym samym miejscu znajduje się też farma krokodyli z ponad stuletnim okazem - 'Juniorem". Mieści się tu też coś w rodzaju małego zoo, będącym zbiorem wielu gatunków węży występujących w RPA. Na nasze szczęście są one w klatkach (a ich nieszczęście), bo nie chciałbym na swojej drodze spotkać czarnej mamby, ani żadnego innego podłużnego stworzonka.....
(bo bardzo je lubię).