W te okolice dotarliśmy następnego dnia po opuszczeniu Lesotho. Znajdują się one na południu RPA, około 150 km na zachód od Port Elizabeth i ciągną przez wiele kilometrów w stronę Kapsztadu. Malownicza droga ogrodów jest starą drogą, mocno podniszczoną i zarośniętą przez krzaczory i las. Jest tam bardzo przyjemnie, przechadzają się tamtędy małpy i inne stworzonka, las jest bardzo gęsty, pełen lian zwisających wzdłuż drogi. Po drodze obserwowaliśmy wyskakujące z oceanu delfiny. Ciekawe jest, że wzdłuż plaż około 1 km od brzegu w wodzie znajduje się siatka, która ma chronić przed rekinami i innymi stworzonkami wodnymi tam zamieszkującymi.
Knysna natomiast jest regionem z kilkoma jeziorami, a w zasadzie też z bardzo ładnymi lagunami. W jednej z nich wykąpaliśmy się któregoś pięknego poranka, co było jednocześnie drugą naszą kąpielą w Oceanie Indyjskim.
Jadą dalej na zachód przejeżdża się przez okolice z lasami kaktusowymi, palmowymi i ananasowymi dojeżdżając do okolic bardzo słabo rozwiniętych, przypominających Australię. Przez wiele kilometrów nie spotyka się nawet jednego samochodu, czy domu. Od czasu do czasu pasą się gdzieś byki, antylopy, krowy, albo strusie. Taką drogą dojeżdża się do Cape Agulhas (Przylądka Igielnego), który jest najbardziej na południe wysuniętym kawałkiem Afryki - 34º 49' 58.74''. W tym miejscu zlewają się ze sobą Oceany Indyjski i Atlantycki, po ulicach chodzą żółwie i można spotkać Polaków.
W dalszej kolejności odwiedziliśmy bardzo malowniczą wioskę Elim, a następnym punktem naszej podróży była wizyta w mieście Hermanus, gdzie można obserwować wieloryby. Niestety nie udało nam się wypatrzyć żadnego, z czego byliśmy bardzo niezadowoleni i z tego powodu poszliśmy sobie do knajpki na piwko. A później wyruszyliśmy w podróż do Kapsztadu.